Największym pozytywnym zaskoczeniem na „2020" jest umieszczony pod numerem 11. utwór „W każdym futerale". Jazzowy wstęp, dźwięki ksylofonu, pulsujący, karaibski klimat i niemal basowy wokal ocierający się o styl Macieja Zembatego to Elektryczne Gitary w zupełnie nowej odsłonie.
Równie dobrze i świeżo brzmi „Exit", prowadzony przez gitarę basową i wibrujące dźwięki syntezatorów ozdobione w refrenie pojedynczymi akordami i prostym motywem na saksofon. Ten ostatni instrument najsilniej wybrzmiewa w piosence „Realnie", która w 200 sekundach łączy cztery różne muzyczne gatunki: nową falę (a la Siekiera), ska przypominające „Mój jest ten kawałek podłogi" Mr. Zooba, trans oraz disco z lat 80. Ciekawie zaaranżowany „Kryminał" łączy za to w sobie stary i nowy styl zespołu.
Na uwagę zasługuje również warstwa liryczna płyty. Znajdziemy tu teksty zarówno zaangażowane, jak i banalne, zabawy słowem oraz życiowe przemyślenia. „Najwyższa pora" zapowiada ekologiczną katastrofę, „Ludzie chcą wojny" jest fraszką na temat kłótliwej ludzkiej natury. „W każdym futerale" pochwala minimalizm i pięknie opisuje potrzebę ucieczki od zgiełku, a „Cuda się dzieją" to rymowana zabawa w pary przeciwieństw. Album zamyka „Wolność jest straszna" – gorzka satyra na brak reakcji wobec władzy, która manipuluje przy prawach obywatelskich. „Stanie na straży to samo waży co zwykły śmieć".
Elektryczne Gitary wracają w świetnej formie. „To widać, słychać i czuć".