Kuba Strzyczkowski został dyrektorem radiowej Trójki. Dopiero co był przedmiotem nacisków nowej prezes Polskiego Radia Agnieszki Kamińskiej, która co i rusz zmieniała mu tematy wciąż popularnej audycji „Za, a nawet przeciw". I która narzekała, że słuchacze łączący się z tym programem na żywo czasem krytykują rząd. Teraz stał się nagle mężem opatrznościowym – dla kierującej radiem ekipy, a może nawet bardziej dla jej politycznych dysponentów. Bo przecież nie wiadomo, jaki będzie dalszy los odpowiedzialnej za awanturę wokół Trójki prezes Kamińskiej. Ba, nie wiadomo, czy za nadgorliwość nie zapłaci także przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański. Architektem kompromisu jest w każdym razie minister kultury Piotr Gliński. Sprawuje on formalny nadzór właścicielski nad publicznymi mediami.
Strzyczkowski ma pogodzić przynajmniej część zbuntowanego zespołu z władzą. A być może nawet zatrzymać lub ściągnąć z powrotem gwiazdy, które już zadeklarowały odejście. Niechby i samego Marka Niedźwieckiego. Nowy dyrektor jest starym radiowcem z Trójki. Nie angażował się w protesty, ale też nie wychwalał rządzących. Prowadził programy ze zręcznością rasowego moderatora. Na razie stary zespół poczuł się przy nim na tyle pewnie, że na pierwszym zebraniu z nowym dyrektorem atakowano dziennikarzy uznanych za bliskich poprzedniemu „pisowskiemu" kierownictwu. – Zgodnie z logiką wahadła, tak zawsze jest w publicznych mediach – relacjonuje świadek zdarzeń z Trójki.
Kurski kontra Czabański
Oczywiście, wszyscy mają świadomość, że choć Gliński obiecał Strzyczkowskiemu autonomię, rozejm może się okazać kruchy. Wojciech Mann, który z Trójki odszedł jeszcze przed konfliktem o piosenkę Kazika, i próbuje tworzyć inne radio, już orzekł, że ktokolwiek przyjąłby dyrekcję z rąk Kamińskiej i Czabańskiego, jest w dwuznacznej sytuacji. Ale niektórzy wielbiciele „starej Trójki" zawahali się w ocenach nowego dyrektora na internetowych forach.
Można by odnieść wrażenie, że w starciu o media publiczne waha się też władza. Mamy środek ostatniej prezydenckiej kampanii. Sami politycy PiS odcinali się od „nadgorliwości" w poprawianiu listy przebojów. Zrobił to też Andrzej Duda. Warto jednak odnotować, że sygnały dotyczące mediów są sprzeczne. W tym samym czasie do zarządu TVP został przywrócony symbol totalnego upartyjnienia tejże Jacek Kurski. Po zaledwie dwóch miesiącach „wygnania", kiedy jego dymisja miała pomóc prezydentowi wytłumaczyć podpisanie ustawy o 2 miliardach dla publicznych mediów.
Skąd ten paradoks? – Bo Kurski radzi sobie w telewizji, a Czabański z radiem nie – objaśnia polityk PiS. Jest to uwaga paradoksalna. Radzenie sobie Kurskiego polegało wszak na tym, że wszystkich niezwiązanych z prawicą zwolnił na samym początku, przynajmniej w pionie informacji i publicystyki. Skonfliktowany z nim Czabański płaci za bardziej kompromisowy do niedawna charakter radia, przy którym zaczął majstrować w nieodpowiednim momencie, przed wyborami. Natura Trójki, pełnej weteranów dziennikarstwa muzycznego i kulturalnego, utrudniała wcześniej czystkę. A i teraz, jak widać, samo wrażenie czystki jest dla PiS niewygodne.