o zawieszeniu broni. W tych dniach miałem inne plany. Właśnie wybierałem się w Tatry na foki, czyli na chodzenie po górach na nartach. Powiedziałem o tym ministrowi, spojrzał na mnie zdumiony, o czym ja mówię – tam toczy się wojna, a ja rozprawiam o jakichś fokach i rezerwacji w schroniskach. Ale powiedział: „Dobrze, niech pan jedzie, ale zabierze materiały ze sobą do plecaka i coś mi z tych gór przywiezie". Chodziłem po Tatrach i cały czas główkowałem nad czymś sensownym. Już bodaj trzeciego dnia, pod Rakoniem, coś mi się ułożyło. Dzień później byłem w Warszawie. Minister Geremek przeczytał i powiedział: „Dobre, przekazuję to premierowi, ministrowi obrony i czekamy na moment, aby z tym wyjść". Po kilku dniach przekazał mi jednak, że „gdzie tańczą słonie, tam dla nas nie ma miejsca, my się tam z własnym pomysłem nie przebijemy". I w ten sposób moja pokojowa regulacja nigdy nie ujrzała światła dziennego (śmiech).
Jak pan oceniał wojnę NATO z Jugosławią?
Byłem sceptyczny. Nie wydawało mi się, że to ma sens. Zbierałem wiarygodne opinie zachodnich polityków i ekspertów na ten temat i dwa razy w tygodniu wysyłałem do dyrektorów departamentów i kierownictwa MSZ. Wiem, że trochę ich to złościło, ponieważ ten mój newsletter był sprzeczny z oficjalnym stanowiskiem MSZ, że to jest interwencja humanitarna i w ogóle wszystko jest cacy. A w tym czasie na Zachodzie narastała już krytyka tej operacji. Myślę, że NATO źle zrobiło, uznając tamtą operację za sukces, bo to przetarło drogę do kolejnych interwencji, z których każda kończyła się coraz gorzej.
Ma pan na myśli wojnę w Iraku?
Tak, zwłaszcza Irak, ale i Libię. Zaczęliśmy źle używać siły – w sposób, który przynosił niepożądane konsekwencje. Skutki tych działań przynosiły więcej szkody niż pożytku, a na dodatek obróciły się przeciwko Zachodowi. Konsekwencje tamtej agresji odczuwamy po dziś dzień – destabilizacja Iraku, wojna w Syrii, powstanie Państwa Islamskiego, masowe migracje do Europy, to wszystko zaczęło się od wojny w Iraku.
Co było dla pana największym zaskoczeniem w pracy w MSZ?
Właśnie agresja na Irak, w której z entuzjazmem wzięliśmy udział. Ta wojna nie miała prawa się wydarzyć. A nasz entuzjazm został źle przyjęty przez Unię Europejską i starannie zarejestrowany w Moskwie.
Nie przypominam sobie, by partie głównego nurtu protestowały przeciwko wysyłaniu żołnierzy do Iraku.
Niestety, to prawda. Ale nie zmienia to mojej opinii, że popełniliśmy błąd. Zresztą z tego powodu odszedłem z MSZ. To było bardzo przykre, że główne media i mainstream polityczny w ciemno opowiadały się za naszym udziałem w tej wojnie. Niektórzy wręcz mi mówili, żebym poszedł do lekarza z tym moim „antyamerykanizmem". Agresja na Irak nie miała podstaw w faktach, była złamaniem prawa międzynarodowego, wywołała katastrofę humanitarną i kosztowała życie setek tysięcy ludzi.
No, ale przecież były jakieś rachuby, że tak należy postąpić?
Rachuba była m.in. taka, że dostaniemy dostęp do irackich pól naftowych. Taki kieszonkowy imperializm.
Nie chodziło o zacieśnienie więzi z Amerykanami?
Głównie, ale przez współudział w przestępstwie? Nie wolno takich rzeczy robić. Ostrzegałem, że psujemy prawo międzynarodowe i ktoś w przyszłości zrobi to samo. Wiadomo, kogo miałem na myśli. Śmiano się ze mnie. Gdy jest się w silnej grupie, byczo jest i wydaje się, że można narzucić światu wszystko, ale to ma krótkie nogi, rachunek w końcu przyjdzie. Myśmy mieli wystarczająco dobre stosunki z USA i byliśmy solidnym członkiem NATO, nie potrzebne nam było ekstra wzmocnienie tego sojuszu. Tym bardziej że graliśmy na administrację, która nie była specjalnie rozsądna. Na dodatek wzięliśmy udział w gigantycznym kłamstwie.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski przekonywał, że informacje przekazane przez Amerykanów wyglądały wiarygodnie.
Z mojej analizy wynikało, że nie było żadnych dobrych argumentów na rzecz tej agresji. Amerykanie też ich nie przedstawili.
Były jakieś zdjęcia satelitarne.
Nawet amerykańscy doktoranci szybko odkryli manipulację. Argumenty sekretarza obrony Colina Powella, który prezentował te zdjęcia w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, zostały natychmiast zdezawuowane. Później w swoich pamiętnikach napisał, że miał świadomość, iż to był fałsz. Proszę pomyśleć, sekretarz stanu USA okłamuje społeczność międzynarodową! Nie sądzę, żeby w Polsce tego nie wiedziano. Amerykanizacja naszej polityki poszła wtedy tak daleko, że później rząd nawet zgodził się na wyłączenie spod naszej suwerenności bazy w Kiejkutach, żeby Amerykanie mogli tam robić, co zechcą. To było absolutnie niewytłumaczalne. Wtedy nie dało się tego obronić, a dzisiaj tym bardziej.
Pana przełożonym w MSZ, czyli ministrem spraw zagranicznych, był wówczas Włodzimierz Cimoszewicz. Jak oceniał tę sprawę?
Jego stanowisko było takie, że trzeba iść na tę wojnę. I to jest chyba jedyny polityk, który do dzisiaj tak uważa. Z jego wypowiedzi wynika, że gdyby ponownie miał podejmować taką decyzję, to zrobiłby to samo. Ale Aleksander Kwaśniewski zmienił zdanie. W Wielkiej Brytanii powołano komisję, która miała za zadanie zbadać, jak to się stało, że kraj dał się wciągnąć w taką awanturę. Jest jej niezły raport.
Po fakcie.
Ale jednak to zrobiono, mimo że Brytyjczycy i Amerykanie z powodu związków historycznych zawsze szli noga w nogę w polityce międzynarodowej. Nim jednak Brytyjczycy zaangażowali się w Iraku, premier Wielkiej Brytanii Tony Blair był przestrzegany przez głównego prawnika rządu jej królewskiej mości, że przystępując do tej wojny, złamie prawo międzynarodowe i może mu za to grozić Trybunał w Hadze. Mam jego opinię w tej sprawie.
Premier Blair się nie przestraszył i przed Trybunałem nie stanął.
Nie przejął się, a szkoda. W każdym razie Brytyjczycy przynajmniej zrobili rachunek sumienia po tej wojnie, a my nie. Tymczasem, moim zdaniem, to był jeden z największych błędów naszej polityki zagranicznej w ostatnim trzydziestoleciu.
—rozmawiała Eliza Olczyk
Roman Kuźniar politolog, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, od 1990 r. pracował na wielu stanowiskach w polskiej dyplomacji; w latach 2005–2007 dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, od 2010 do 2015 r. doradca prezydenta RP ds. międzynarodowych; wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW.