Jak naziści chcieli porwać Edwarda VIII

80 lat temu, w przeddzień powietrznej bitwy o Wielką Brytanię Niemcy wpadli na brawurowy pomysł – chcieli wykorzystać rozgoryczenie ekskróla Edwarda VIII i namówić go do poparcia III Rzeszy. Widzieli go nawet na brytyjskim tronie.

Publikacja: 31.07.2020 10:00

Książę Edward VIII uważał nazistów za ludzi szorstkich w obyciu, ale rozsądnych. Nie był jedynym waż

Książę Edward VIII uważał nazistów za ludzi szorstkich w obyciu, ale rozsądnych. Nie był jedynym ważnym Brytyjczykiem, który miał wyrozumiałość dla III Rzeszy

Foto: IanDagnall Computing / Alamy/be&w

Czarny mundur SS dobrze leżał na trzydziestoletnim Walterze Schellenbergu, jednym z wyższych funkcjonariuszy SD – nazistowskiej służby specjalnej. Blizny po pojedynkach szermierczych dodawały mu jeszcze charakteru. Był młody, dobrze wykształcony i ceniony przez przełożonych – zwłaszcza przez Reinharda Heydricha, który lubił z nim włóczyć się po nocnych lokalach Berlina. Co prawda, niektórzy widzieli w nim karierowicza i cynika, ale komuż by w nazistowskich Niemczech przeszkadzał cynizm? Może jedynie pierwszej żonie Schellenberga, szwaczce, z którą prawnik postanowił się rozstać, gdy awansował do wyższych sfer III Rzeszy i uznał, że potrzebuje u swego boku kobiety wyższych lotów. Schellenberg różnił się jednak od wielu SS-manów: nie żywił kultu dla tępej siły, nie był wulgarnym antysemitą – co bardzo podkreślał w swych powojennych wspomnieniach, będących w sporej części autokreacją i samousprawiedliwieniem, ale którym historycy nie odmawiają wartości.




Plan Ribbentropa

Jako funkcjonariusza RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) opromieniała go sława po „incydencie w Venlo". Zdołał jesienią 1939 r. w wyniku gry szpiegowskiej uprowadzić z Holandii dwóch agentów w służbie Jego Królewskiej Mości. Brytyjskie służby uchodziły wówczas za wszechmocne, a jednak Schellenberg zdołał utrzeć im nosa. Fakt, że agenci MI6 korzystali z lokalnego wsparcia, posłużył potem jako pretekst do zaatakowania neutralnej Holandii.

Właśnie sukces w Venlo sprawił, że pewnego letniego dnia 1940 r. wezwał Schellenberga do siebie Joachim von Ribbentrop – szef niemieckiej dyplomacji. Ribbentrop miał za sobą ambasadorowanie w Londynie, ale w przeciwieństwie do Hitlera, nie cenił Anglików.

Gdy Schellenberg zjawił się w gabinecie ministra, ten zaczął wypytywać go o kontakty na Półwyspie Iberyjskim, potem przeszedł do rzeczy: „Pamięta pan oczywiście księcia Windsoru? Czy był mu pan przedstawiany w czasie jego ostatniej wizyty?".

Schellenberg nie był, ale to Ribbentropa nie zraziło. Zaczął przekonywać swego rozmówcę, że były król, obecnie przebywający w Madrycie, to „jeden z najbardziej świadomych społecznie i najwłaściwiej myślących Anglików, jakich kiedykolwiek zdarzyło mu się spotkać". Szef niemieckiej dyplomacji był przekonany, że to właśnie poglądy księcia były przyczyną jego abdykacji, a nie małżeństwo z Wallis Simpson, podwójną rozwódką.

„Z posiadanych przez nas raportów wynika, że książę żywi nadal przyjazne uczucia wobec Niemiec i w odpowiednich okolicznościach byłby skłonny zerwać ze swym obecnym otoczeniem: cała sprawa irytuje go coraz bardziej" – mówił Ribbentrop.

Powołując się także na Führera, rozmówca Schellenberga powierzył mu zadanie złożenia ekskrólowi pewnej oferty: w zamian za odcięcie się od Albionu, poparcie Niemiec i zamieszkanie w jakimś neutralnym kraju, najlepiej w Szwajcarii, Berlin byłby gotów zapłacić mu 50 milionów franków szwajcarskich, które by czekały na księcia w jednym z tamtejszych banków. Gdyby jednak książę stawiał opór, należało go uprowadzić.

„Przez chwilę siedziałem w osłupieniu" – wspominał Schellenberg swoją reakcję na takie dictum. Mało tego, Ribbentrop nawet połączył się z Hitlerem, który miał doradzać Schellenbergowi, że najważniejsze jest pozyskanie księżnej posiadającej wielki wpływ na męża. Operacji nadano kryptonim „Willi".

Bez tytułu, bez pieniędzy

Jak w głowie Ribbentropa mogła zrodzić się myśl o pozyskaniu byłego króla brytyjskiego i jak zdołał do tego pomysłu przekonać Hitlera? Następca króla Jerzego V był kochliwym człowiekiem – jego liczne romanse, często z mężatkami, przyprawiały o ból głowy dwór i rząd Jego Królewskiej Mości. Amerykankę Wallis Simpson Edward poznał jeszcze przed koronacją – w 1930 r. Była ona wówczas, po raz drugi, zamężna z pewnym biznesmenem. Znajomość księcia i pani Simpson przerodziła się w romans, a ten w wielką miłość. Cóż, nie takie rzeczy zdarzały się na brytyjskim dworze przez stulecia... Gorzej, że wkrótce po swej koronacji Edward VIII oznajmił, iż zamierza panią Simpson poślubić. Sprawa stała się publiczna, bo król był ówczesnym celebrytą.

Gdy premier Stanley Baldwin usłyszał od Edwarda VIII o jego woli poślubienia Amerykanki, nad Tamizą i w brytyjskich koloniach rozpętało się małe piekło. Konserwatyści rzeczywiście nie lubili króla za postępowe poglądy – np. w kwestiach socjalnych czy kulturowych. Jedynie Winston Churchill, w którym po matce płynęła amerykańska krew, darzył go przyjaźnią, ale on sam też był enfant terrible brytyjskiej polityki. Opinia publiczna była podzielona, jedni przyznawali kochankom prawo do miłości, inni wyżej stawiali prestiż tronu – ale wszyscy z wypiekami śledzili tę ówczesną operę mydlaną.

Wielka Brytania była świeżo po światowym kryzysie, zewsząd napierały barbarzyńskie ideologie z komunizmem i faszyzmem na czele. Monarchia czuła się zagrożona i receptę widziano w zwarciu szeregów, a nie rozprężeniu moralnym, czego przejawem miałby być ślub króla z rozwódką, którą ponadto podejrzewano o antybrytyjską działalność. Pamiętać też należy o szczególnej roli brytyjskiego monarchy w kościele anglikańskim.

To, co się działo później, Polacy znają dobrze choćby z filmu „Jak zostać królem" czy serialu „The Crown": Edward VIII abdykował, a jego miejsce zajął książę Yorku jako Jerzy VI – ojciec obecnej królowej Elżbiety II.

Byłego króla i panią Simpson spotkał ostracyzm – nikt z rodziny królewskiej nie zjawił się na ich ślubie we Francji, Edwarda i jego potomstwo pozbawiono prawa do tronu oraz pieniędzy, poza wypłacaną przez brata pensją i dochodami z dwóch zamków odziedziczonych osobiście. I choć dalej tytułowano go Jego Królewską Mością, to królewskiego statusu nie miała pani Simpson. Była „jedynie" księżną.

Wkrótce relacje w rodzinie królewskiej pogorszyły się. Poszło – jak to bywa nie tylko w królewskich rodzinach – o pieniądze, których były król domagał się więcej. Ostatecznie książę znalazł się na wygnaniu, a brat odebrał mu pensję i zerwał kontakty.

Mimo tych wszystkich przykrości ekskról nie żałował – jego małżeństwo było naprawdę udane. Musiał tylko znaleźć pomysł na siebie – i na zarabianie.

Książęce „Heil Hitler!"

Książę Windsoru, jeszcze jako król Edward VIII, miał dobre kontakty z niemiecką ambasadą w Londynie i był w Niemczech popularny. Jeden z jego przyjaciół, multimilioner Charles Bedaux postanowił przy pomocy księcia odzyskać swój biznes w Niemczech, który stracił, kiedy władzę przejęli naziści. Obmyślił więc podróż księcia do III Rzeszy, a także do Stanów Zjednoczonych, gdzie również miał rozliczne interesy. W październiku 1937 r. książę Windsoru poinformował prasę o swych podróżniczych zamiarach.

Znów rozpętało się piekło. Było to już po ustawach norymberskich, wymówieniu przez Hitlera traktatu wersalskiego i po remilitaryzacji Nadrenii. Churchill odradzał księciu podróż, ale ten pojechał. „Zdawał się mieć pogląd, że nazistowscy przywódcy byli szorstkimi w obyciu, ale potencjalnie rozsądnymi ludźmi, z którymi demokracje, postępując ostrożnie, mogą osiągnąć jakieś porozumienie" – pisze znawca biografii księcia, brytyjski historyk Michael Bloch. Edward nie był jedynym ważnym Brytyjczykiem, który miał wyrozumiałość dla III Rzeszy.

Liberalna prasa nie szczędziła jednak ekskrólowi krytyki. Najłagodniej określano go jako naiwniaka, który dał się omamić faszystom. Rzeczywiście, sam Hitler podczas herbatki w jego górskiej posiadłości Berchtesgaden nie skąpił Anglikowi komplementów. Książę stronił od politycznych deklaracji, ale sprawiał wrażenie zainteresowanego socjalnymi rozwiązaniami III Rzeszy, zwłaszcza w kwestii mieszkaniowej. Jego wypowiedzi wzięto w Berlinie za wyrazy poparcia. „The New York Times" pisał zaś o księciu: „Nieświadomie, ale łatwo dał się wypożyczyć narodowosocjalistycznej propagandzie. Nie ma wątpliwości, że jego podróż wzmocniła ucisk, w jakim reżim trzyma klasę robotniczą".

Nie wszystko było jednak takie nieświadome – Edward VIII miał wykonać choćby gest nazistowskiego pozdrowienia, choć potem temu przeczył. Tak czy inaczej, przykleiła się do niego łatka przyjaciela faszystów. Oburzenie było tak duże, że podróż do Ameryki trzeba było „przełożyć". W zamian za to książę zaangażował się w działania na rzecz pokoju – bezpośrednio przed napaścią Niemców na Polskę pisał do Hitlera, by ten powstrzymał się od działań wojennych. Na próżno.

Były król dezerterem?

Wypowiedzenie przez Londyn wojny III Rzeszy 3 września 1939 r. sporo zmieniło w relacjach księcia Windsoru z ojczyzną. Liczył, że wreszcie będzie mógł wrócić na Wyspy i pogodzić się z rodziną. Rzeczywiście, 12 września 1939 r. książęca para odpłynęła z francuskiego Cherbourga w kierunku angielskiego wybrzeża na okręcie przysłanym przez życzliwego Churchilla. Powitanie, jakie ich czekało, nie było jednak zbyt serdeczne. Nikt z rodziny królewskiej się nie pofatygował, nie przekazał też żadnej wiadomości, nie wysłano nawet samochodu.

Król Jerzy VI spotkał się z bratem dwa dni później. Rozmowa ponoć była serdeczna. Książę Windsoru oczywiście zadeklarował wolę służenia ojczyźnie w czasie wojny. Wysłano go nad Sekwanę jako oficera łącznikowego. Pełnił jednak we Francji także misję wywiadowczą – mogąc podróżować swobodnie po tym kraju, miał okazję się przekonać, jak nieprzygotowany do wojny jest francuski sojusznik. Jego raporty słane do Londynu zostały zignorowane.

Gdy Niemcy najechali Francję, książęca para udała się wpierw na południe kraju, a potem do Hiszpanii. Z formalnego punktu widzenia były król jako brytyjski oficer powinien jak najszybciej wrócić na Wyspy.

I tu zawiązała się intryga. Windsorów w kraju Cervantesa otaczali przyjaciele, wśród których Edward czuł się komfortowo. Mógł wygłaszać swobodnie opinie – były to luźne uwagi przy szklaneczce, a raczej kilku szklaneczkach whisky, ale ułożone w formie raportów niemieckich dyplomatów sprawiały wrażenie poważnych politycznych deklaracji. Gdy książę żalił się na to, jak traktuje go Londyn, albo gdy twierdził, że gdyby to on był królem, to do wojny z Niemcami by nie dopuścił, w Berlinie odbierano te rewelacje jako gotowość do współpracy z III Rzeszą.

Berlin polecił swoim dyplomatom w Hiszpanii – a także poprosił o to rząd w Madrycie – by zatrzymano ekskróla jak najdłużej. Były na to perspektywy. Edward odmawiał powrotu do ojczyzny, jeśli nie zostaną spełnione jego warunki – zwłaszcza królewskie uznanie dla pani Simpson. Nawet więc przychylny Windsorom Churchill musiał wysłać do niego depeszę z przypomnieniem, że książę jest brytyjskim oficerem i jego pobyt w Hiszpanii może uznany zostać za dezercję. Były król uznał, że Londyn grozi mu aresztem.

Różowe prześcieradła

Wkrótce znaleziono rozwiązanie. Mianowano księcia gubernatorem Bahamów – mało istotnej kolonii. Był to precedens, bo członkowie rodziny królewskiej nigdy wcześniej nie pełnili funkcji administracyjnych w koloniach. Windsorowie przenieśli się więc do Lizbony, gdzie mieli oczekiwać na okręt, który zawiezie ich na Karaiby.

Półwysep Iberyjski znajdował się wówczas w komfortowym, jak na czas wojennej zawieruchy, położeniu – Hiszpania i Portugalia były krajami neutralnymi i chciały ten status zachować. Generał Franco mógł deklarować przyjaźń wobec III Rzeszy, ale nie miał najmniejszej ochoty ładować się w awantury militarne. Część hiszpańskiej elity nawet sympatyzowała z Brytyjczykami, podobne nastroje w Portugalii rządzonej przez Salazara były jeszcze bardziej powszechne. Oba kraje bały się, że Niemcy postanowią je zająć zbrojnie.

Co ciekawe, także niemieccy dyplomaci w tych krajach nie życzyli sobie podporządkowania ich Berlinowi. Niektórzy z nich w ogóle nie byli nazistami, a funkcje, jakie pełnili, gwarantowały im wygodne życie w przyjemnych warunkach. Pojawienie się byłego króla brytyjskiego i plany Ribbentropa wobec jego osoby mogły ten błogi spokój zaburzyć.

Rząd w Lizbonie ewidentnie pod wpływem Londynu, który się obawiał, że urażony książę zrobi lub powie coś głupiego, ulokował Windsorów we wspaniałej willi zaprzyjaźnionego biznesmena. Był to de facto areszt domowy.

Tymczasem między brytyjską ambasadą w Lizbonie a rządem Jego Królewskiej Mości miała miejsce gorączkowa i dość żenująca wymiana depesz. Książęca para chciała na Bahamy udać się przez Nowy Jork, aby m.in. zrobić tam zakupy. Czyniła też starania o odzyskanie swych rzeczy z okupowanej Francji – m.in. sreber, garderoby (księżnej szczególnie zależało na stroju kąpielowym) i pościeli. Londyn nie życzył sobie jednak obecności księcia w USA – jego „pacyfistyczne" wypowiedzi mogły wzmocnić nastroje izolacjonistyczne w tym kraju. Były król domagał się też swego starego ordynansa. Za chwilę miała rozpocząć się walka Brytyjczyków z Luftwaffe, a premier Churchill „marnował cenne godziny jako agent królewskiego biura podróży, organizując trasę i personel księcia. Podczas gdy para książęca martwiła się o zakupy w Nowym Jorku, rodacy księcia martwili się o życie" – pisze Andrew Morton, jeden z historyków brytyjskiego dworu. Królowa nazywała pogardliwie dobytek pary książęcej „różowymi prześcieradłami".

Gdy Ribbentrop wpadł na pomysł, by księcia Windsoru ściągnąć do Hiszpanii i tam pozyskać dla swojej sprawy – Hiszpanie uśmiechali się grzecznie, niemieccy dyplomaci udawali, że skrzętnie zabierają się do intrygi, ale ani pierwsi, ani drudzy nie byli zainteresowani realizowaniem tych planów.

Plan zakładał zwabienie księcia do Hiszpanii pod pretekstem polowania – ewentualnie w pobliże granicy i uprowadzenia go stamtąd. Operację tę miał przeprowadzić Schellenberg. Jako emisariusza wysłano Miguela Primo de Rivierę. Już sam ten wybór mówił wiele. Don Miguel, dobry znajomy księcia, pochodził z szacownej, konserwatywnej rodziny, która wsparła Franco. Sam jednak był pijakiem, playboyem i półgłówkiem – przynajmniej tak został zapamiętany. Przez życie szedł z butelką wina w każdej dłoni i z kobietą pod każdym ramieniem – jak mówił o nim pewien znajomy. On sam uwierzył jednak w znaczenie swej misji dla pokoju w Europie. Dwukrotnie zjadł suto zakrapiane kolacje z Windsorami: przekonywał byłego króla, że ze strony Brytyjczyków grozi mu wielkie niebezpieczeństwo i jak najszybciej powinien wracać do Madrytu, a nawet że stoją przed nim perspektywy powrotu na tron.

Edward był w złym stanie psychicznym. Groźby Churchilla, poczucie odosobnienia, wszędobylskie służby specjalne, alkohol – wszystko to nadwerężyło jego nerwy. Wygłaszał więc nieprzemyślane komentarze na temat brytyjskiego dworu i rządu. Ribbentrop, który brał za dobrą monetę jego wypowiedzi podkręcane jeszcze w raportach niemieckich dyplomatów, nie rozumiał, że książę choć rozgoryczony, jednak nie posunąłby się do zdrady kraju.

„Willi will nicht"

Gdy 27 lipca 1940 r. Schellenberg przybył przez Madryt do Lizbony, szybko zorientował się w sytuacji. Jeśli chodzi o Portugalię, to „wpływy brytyjskie, oparte na długiej tradycji i doświadczeniu, były silniejsze od naszych" – wspominał potem. Niemniej udało mu się przez swoje kontakty z portugalską policją, a także z wywiadem japońskim dowiedzieć się o Windsorach wszystkiego, czego potrzebował. „W ciągu dwóch dni zmontowałem ścisłą siatkę informatorów wokół rezydencji księcia" – pisał we wspomnieniach. – „Udało mi się nawet zastąpić Portugalczyków z ochrony moimi własnymi agentami, a także umieścić wtyczkę wśród służby, tak że po pięciu dniach wiedziałem o każdym wydarzeniu w domu, o każdym słowie wypowiedzianym przy stole".

Z tych słów przy stole jasno wynikało, że ekskról nie zamierza udać się do Hiszpanii. Informatorzy sugerowali jednak, że mógłby zmienić zdanie, gdyby wzmocnić jego obawy przed brytyjskim wywiadem i zasugerować mu, że ten dybie na jego życie. Użyto dość prymitywnych metod – rzucono np. kamieniami w okna domu, rozpuszczano plotki, że brytyjscy agenci coś knują. Wreszcie doręczono Edwardowi kwiaty z liścikiem o treści „Niech pan się strzeże machinacji wywiadu brytyjskiego – portugalski przyjaciel, któremu dobro pana leży na sercu".

Kolejną inicjatywą był przywieziony przez drugiego emisariusza list Don Miguela, w którym ten ostrzegał księcia przed niebezpieczeństwem i radził wyjazd do Hiszpanii. Kto wie, czy skołowany Edward w końcu nie uległby presji, gdyby mądry Churchill nie wysłał do Lizbony Waltera Moncktona, prawnika, przyjaciela księcia i człowieka o wielkim darze przekonywania. Zdołał on przekonać byłego króla, by wreszcie przestał kaprysić i spakował się na Bahamy. „Willi will nicht" – „Willi nie chce", podsumował sprawę Schellenberg w swym dzienniku.

Niemiecki superagent twierdził, że Ribbentrop przesłał mu telegram: „Führer rozkazuje panu zorganizowanie porwania natychmiast". Historycy nie są jednak pewni, czy Schellenberga nie poniosła tu trochę fantazja. Z jego wspomnień wynika, że doszedł do przekonania, iż rozkaz jest niewykonalny. Po konsultacjach ze swymi japońskimi i portugalskimi kolegami po fachu postanowił sprawę sabotować, ale tak, by wyjść z zamieszania z twarzą. Odpowiednio sprowokowana wzmożona aktywność wywiadowcza wokół willi, w której mieszkała para książęca, postawiła na nogi portugalską policję i ta wzmocniła środki bezpieczeństwa, uniemożliwiając zbliżenie się do Brytyjczyka. Schellenberg mógł o tym spokojnie raportować do Berlina.

Nadszedł wreszcie 1 sierpnia 1940 r., gdy okręt Excalibur miał odpłynąć w rejs. Książę i pani Simpson zjawili się na pokładzie. Schellenberg obserwował całą scenę przez szkła polowe z wieży niemieckiej ambasady. „Wydawał się być tak blisko, że można by go dotknąć" – pisał Niemiec o księciu. Gorliwa policja chciała przeszukać nawet ręczny bagaż znamienitych podróżnych, bojąc się podrzuconej przez brytyjski wywiad bomby. Ostatecznie statek oddalił się od brzegu. Schellenberg opuścił wieżę ambasady. „Rozdział został zamknięty" – zapisał we wspomnieniach. 

Korzystałem z książek „Operation Willi. The Nazi Plot to kidnap the Duke of Windsor" (New York 1986) oraz „The Secret File of the Duke of Windsor" (London 1988) Michaela Blocha, „17 goździków. Brytyjska rodzina królewska i naziści" (Poznań 2015) Andrew Mortona oraz „Wspomnień" Waltera Schellenberga (Wrocław 1987)

Czarny mundur SS dobrze leżał na trzydziestoletnim Walterze Schellenbergu, jednym z wyższych funkcjonariuszy SD – nazistowskiej służby specjalnej. Blizny po pojedynkach szermierczych dodawały mu jeszcze charakteru. Był młody, dobrze wykształcony i ceniony przez przełożonych – zwłaszcza przez Reinharda Heydricha, który lubił z nim włóczyć się po nocnych lokalach Berlina. Co prawda, niektórzy widzieli w nim karierowicza i cynika, ale komuż by w nazistowskich Niemczech przeszkadzał cynizm? Może jedynie pierwszej żonie Schellenberga, szwaczce, z którą prawnik postanowił się rozstać, gdy awansował do wyższych sfer III Rzeszy i uznał, że potrzebuje u swego boku kobiety wyższych lotów. Schellenberg różnił się jednak od wielu SS-manów: nie żywił kultu dla tępej siły, nie był wulgarnym antysemitą – co bardzo podkreślał w swych powojennych wspomnieniach, będących w sporej części autokreacją i samousprawiedliwieniem, ale którym historycy nie odmawiają wartości.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena