Czarny mundur SS dobrze leżał na trzydziestoletnim Walterze Schellenbergu, jednym z wyższych funkcjonariuszy SD – nazistowskiej służby specjalnej. Blizny po pojedynkach szermierczych dodawały mu jeszcze charakteru. Był młody, dobrze wykształcony i ceniony przez przełożonych – zwłaszcza przez Reinharda Heydricha, który lubił z nim włóczyć się po nocnych lokalach Berlina. Co prawda, niektórzy widzieli w nim karierowicza i cynika, ale komuż by w nazistowskich Niemczech przeszkadzał cynizm? Może jedynie pierwszej żonie Schellenberga, szwaczce, z którą prawnik postanowił się rozstać, gdy awansował do wyższych sfer III Rzeszy i uznał, że potrzebuje u swego boku kobiety wyższych lotów. Schellenberg różnił się jednak od wielu SS-manów: nie żywił kultu dla tępej siły, nie był wulgarnym antysemitą – co bardzo podkreślał w swych powojennych wspomnieniach, będących w sporej części autokreacją i samousprawiedliwieniem, ale którym historycy nie odmawiają wartości.
Plan Ribbentropa
Jako funkcjonariusza RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) opromieniała go sława po „incydencie w Venlo". Zdołał jesienią 1939 r. w wyniku gry szpiegowskiej uprowadzić z Holandii dwóch agentów w służbie Jego Królewskiej Mości. Brytyjskie służby uchodziły wówczas za wszechmocne, a jednak Schellenberg zdołał utrzeć im nosa. Fakt, że agenci MI6 korzystali z lokalnego wsparcia, posłużył potem jako pretekst do zaatakowania neutralnej Holandii.
Właśnie sukces w Venlo sprawił, że pewnego letniego dnia 1940 r. wezwał Schellenberga do siebie Joachim von Ribbentrop – szef niemieckiej dyplomacji. Ribbentrop miał za sobą ambasadorowanie w Londynie, ale w przeciwieństwie do Hitlera, nie cenił Anglików.
Gdy Schellenberg zjawił się w gabinecie ministra, ten zaczął wypytywać go o kontakty na Półwyspie Iberyjskim, potem przeszedł do rzeczy: „Pamięta pan oczywiście księcia Windsoru? Czy był mu pan przedstawiany w czasie jego ostatniej wizyty?".