Chiński renesans Xi Jinpinga

Xi Jinping nie wchodzi w rozważania nad tym, co jest socjalizmem, a co kapitalizmem. Nie pieniądz go interesuje i nie rynek, ale władza i jej sprawowanie. A pod tym względem niedoścignionym dla niego wzorem jest Mao Zedong. Za to, że zjednoczył Chiny, przejmując i utrzymując władzę.

Publikacja: 04.09.2020 10:00

Chiński renesans Xi Jinpinga

Foto: Bloomberg, Getty Images, Qilai Shen

W cenionym rankingu tygodnika „Time" najbardziej wpływową osobą minionego roku na świecie została nastoletnia szwedzka aktywistka ekologiczna Greta Thunberg. Listę najsilniejszych polityków na globie otworzył za to chiński przywódca Xi Jinping, wyprzedzając m.in. Donalda Trumpa czy Narendrę Modiego.

Nie pierwszy to przypadek, gdy Chiny wyprzedzają USA w różnego typu rankingach i zapewne nie ostatni. Jednakże wiedza o nich, a szczególnie ich systemie politycznym oraz intencjach i działaniach tamtejszych polityków, jest u nas po prostu słaba; zbyt słaba, jak na stale rosnący potencjał tego kolosa. Cóż bowiem świat zachodni wie o Xi Jinpingu? Chyba tylko tyle, że to silny przywódca coraz silniejszych, wpływowych i nawet rozpychających się na scenie międzynarodowej Chin.




Wizjoner

Podstawowe fakty są naturalnie znane. Xi doszedł do władzy w listopadzie 2012 r., wcześniej pnąc się przez lata po ścieżce partyjnej i biurokratycznej kariery. Jest synem znanego polityka „epoki Mao", a potem reformatora w czasach Deng Xiaopinga, co oznacza, że zalicza się go do grona „taizidang" – książątek pochodzących z dobrych komunistycznych rodów, niejako z urodzenia i pochodzenia predestynowanych do rządzenia w ramach systemu zdominowanego przez Komunistyczną Partię Chin (KPCh).

Jego ojciec Xi Zhongxun popadł w niełaskę w 1963 r., jeszcze przed rewolucją kulturalną (1966–1976), podczas której młodociany Xi (ur. 1953 r.) spędził siedem lat wśród biednych chłopów w jaskiniach na północy kraju, co dzisiaj mocno eksponuje się w propagandzie. Mniej natomiast wspomina się o tym, że jedna z jego sióstr popełniła wtedy samobójstwo, a on sam jako dziecko „rewizjonisty" aż dziesięć razy składał wniosek o wstąpienie do KPCh. W końcu mu się udało w ramach chwilowej odwilży w 1974 r.

Jednakże nawet jego funkcje gubernatora prowincji Fujian, potem Zhejiang, a następnie szefa partii w Szanghaju i wiceprezydenta w latach 2008–2013 dla szerokiej publiczności w ChRL zdawały się być mniej ważne niż jego drugie małżeństwo z Peng Liyuan, wokalistką zespołów wojskowych, która przyćmiewała sławą w kraju swego coraz bardziej wpływowego męża. Była gwiazdą i porzuciła scenę dopiero po objęciu przez męża najwyższych funkcji w kraju.

Wtedy role się odwróciły, a Xi szybko, niemal natychmiast po dojściu do władzy, pokazał się jako przywódca zdecydowany, wychodzący z własnymi pomysłami i inicjatywami, a zarazem bezpardonowy w zwalczaniu skorumpowanych lub nieposłusznych mu urzędników i partyjnych notabli. Usunął nawet innego pretendenta do tronu i zarazem „książątko" Bo Xilaia oraz byłego szefa tajnych służb Zhou Yongkanga. Były to akty odwagi, bo Chiny to „guanxi", wzajemne relacje, więc usuwając jednego wysokiego rangą polityka, usuwa się też sieć jego osobistych powiązań.

Tymczasem na długiej liście w bezprecedensowej kampanii antykorupcyjnej znalazło się ponad 100 tys. członków KPCh skazanych za korupcję, a łączna liczba usuniętych ze stanowisk przekroczyła milion.

Dość szybko stało się jasne, że mamy do czynienia z przywódcą wyrazistym, a zarazem coraz silniejszym i skupiającym w swoich rękach różne funkcje i stanowiska. Stąd za granicą, bo nie w samych Chinach, nadano mu przydomek „przewodniczącego od wszystkiego". Przy czym równolegle budowano jego kult. Doszło nawet do tego, że w popularnych przebojach pieśniarskich nazwano go Wujkiem Xi (Xi Dada), a nawet śpiewano, jak to Wujek Xi mocno kocha Mamę Peng. Równie często czyniły to zespoły ludowe, jak i ogólnokrajowe radio oraz media.

Szybko stało się jasne, że wyrasta najbardziej charyzmatyczny przywódca od czasów Mao Zedonga (rządzącego ChRL w latach 1949–1976). Xi to lider, który ma wielkie wizje, a przy tym zmienia kontynentalne Chiny nie mniej niż jego inny wielki poprzednik i twórca prorynkowych reform Deng Xiaoping (formalnie u władzy od 1978 do 1989 r.) Nikt nie ma wątpliwości, że w ramach „epoki Xi" mamy do czynienia z nowym stylem rządów, gdzie śmiało i z rozmachem korzysta się z niebywałych sukcesów reform dokonanych w ostatnich ponad czterech dekadach, ale zarazem centralizuje i monopolizuje władzę, nadając jej coraz mocniejszy autorytarny rys.

W ramach nowej polityki podważano nawet podstawowe kanony wprowadzone za czasów „epoki Denga", w tym przede wszystkim głośną zasadę „taoguang yanghui", a więc cichego kumulowania sił bez zwracania niczyjej uwagi. Xi Jinping zastąpił ją asertywnym kursem Chin ponownie – jak w dawnych wiekach bywało – mocarnych i pewnych siebie, podążających za „chińskim marzeniem", Zhongguo meng, które jest otwartym wyzwaniem dla dotychczas panującego na globie American Dream.

Po dwóch latach rządów ten początkowo mglisty „sen" zamienił się w „dwa cele na stulecie". Pierwszy z nich, realizowany do połowy 2021 r., na stulecie KPCh, ma zmienić dotychczasowy ekstensywny model rozwoju państwa oparty na eksporcie, bezwzględnej eksploatacji istniejących rezerw i zasobów (przede wszystkim taniej, chłopskiej siły roboczej) na rzecz nowego, zrównoważonego opartego na kwitnącym rynku wewnętrznym i silnej klasie średniej. W tamtejszej terminologii ujęto to terminem „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu" (xiaokang shehui).

Natomiast „drugi cel na stulecie" ChRL, czyli do spełnienia pod koniec 2049 r., to nic innego jak próba odbudowania tak wpływowej kiedyś przez stulecia chińskiej cywilizacji. To ma być „wielki renesans chińskiego narodu", trzeci taki w dziejach, po dynastiach Han oraz Tang. A na ostatnim XIX zjeździe KPCh jesienią 2017 r. Xi dodał jeszcze jeden cel – by do 2035 r. Chiny zamieniły się w „społeczeństwo innowacyjne". Już teraz są światowym liderem w gospodarce i handlu, a chcą nim być także w wysokich technologiach.

Już te wewnętrzne plany wystarczyłyby, aby świat, a przede wszystkim dotychczasowy hegemon USA – zwróciły uwagę na szybko zmieniające się Chiny. Tymczasem Xi już w 2013 r. wyszedł z jeszcze inną wizją: budowy dwóch nowych jedwabnych szlaków – lądowego i morskiego. To było już nic innego, jak geostrategiczne wyzwanie wobec dominującego dotąd Zachodu i USA, poparte jeszcze w 2015 r. zmianą statusu z importera na eksportera kapitałów oraz pozycję największej gospodarki świata, pod względem PKB liczonego jako siła nabywcza pieniądza.

Nic dziwnego, że jeden z najwnikliwszych amerykańskich analityków, dziś doradca Białego Domu Michael Pillsbury, właśnie wtedy wydał znaczącą książkę, w której zapowiedział „stuletni maraton" w stosunkach dotychczasowego lidera z pretendentem. Co inny amerykański specjalista Graham Allison w tym samym czasie obrazowo ujął metaforą mówiącą o „pułapce Tukidydesa". Ta ostatnia, niestety, pachnie nawet otwartym konfliktem, jak w starożytnej Grecji wojna Sparty z Atenami.

Spichlerz pierwszy: konfucjanizm

Wszystkie te kroki nie oznaczają wcale, że Xi Jinping się cofa. Realizując swe ambitne cele, sięga do co najmniej trzech skarbnic czy ideowych spichlerzy, od Konfucjusza aż po Mao Zedonga. Temu drugiemu najwyraźniej pozazdrościł pierwszego etapu politycznej kariery, tego rewolucyjnego, w tym głośnego Wielkiego Marszu, bo teraz sam Xi nawołuje do kolejnego Długiego Marszu ku wielkiemu renesansowi. Natomiast – niechlubną – końcówkę rządów Mao, jak wielki skok i rewolucję kulturalną wraz z wydarzeniami na placu Tiananmen z wiosny 1989 r., zamienił w tabu. W ramach nowego patriotyzmu ma być chwalone tylko to, co jest szczytne w dziejach KPCh. Reszta jest milczeniem.

W 2018 r. Xi wyjął ze spuścizny Denga koncepcję kolektywnych rządów, zastępując ją ponownie jednoosobowymi, własnymi – i to na czas nieokreślony (czytaj: dożywotnimi). W tym roku kazał pożegnać, wymyśloną przez Denga kreatywną kiedyś koncepcję „jeden kraj, dwa systemy", przejmując kontrolę prawną nad Hongkongiem dotychczas funkcjonującym na specjalnych zasadach. Co natychmiast stawia pytania o przyszłość Tajwanu. Bo przecież nie będzie żadnego renesansu, jeśli będziemy mieli do czynienia z dwoma podmiotami z Chinami w nazwie: Państwo Środka ma być ponownie zwarte i zjednoczone.

Jak to zrobić? Przede wszystkim korzystać z własnego dorobku. Już w dzieciństwie spędzonym w jaskiniach Xi nabrał nawyku, który – jak zapewnia – pozostał mu do dziś: namiętnego czytania. Gdy doszedł do władzy i zaczął wygłaszać swe mowy przywódcy, potem skrzętnie zbierane i wydawane we wszystkich językach, także po polsku (właśnie wydano w ChRL ich tom trzeci), szybko zwrócił uwagę częstymi cytatami z chińskich klasyków i literatury.

Po roku rządów, w listopadzie 2013 r., udał się do Qufu, miejsca urodzenia i mauzoleum Konfucjusza, ponownie otwartego w 1996 r., gdzie pod niebiosa wychwalał zasługi klasycznej myśli chińskiej. W tym właśnie konfucjanizmu, z którego, jak przyznawał, sam dużo czerpie i cytuje. A we wrześniu roku następnego wziął udział w dorocznych obchodach urodzin wielkiego mędrca i zadysponował, by „klasyczne teksty trafiły do umysłów młodzieży i zamieniły się w kulturowy genom Chińczyków". „Xi Jinping: jak czytać Konfucjusza i innych klasyków" brzmiał tytuł książki, którą nawet przetłumaczono na angielski, a w szkołach pojawiły się podręczniki „guo xue" poświęcone tradycyjnej, klasycznej myśli chińskiej.

Ten powrót do korzeni oraz zwrot ku klasykom i własnej tradycji służy wzmocnieniu nurtu nacjonalistycznego. Był bezpośrednią odpowiedzią na kryzys pekińskiej wiosny 1989 r., gdy wiara w ideowy żar komunizmu i KPCh mocno się zachwiała. Do tradycji odwołała się już w latach 90. minionego stulecia ekipa Jiang Zemina. Jednak to Xi podniósł rangę klasycznej myśli chińskiej niepomiernie, równie chętnie sięgając do tradycji Konfucjusza co Han Feizi, założyciela szkoły legistów, znanej z narzucania społeczeństwu surowych praw i ostrego rygoru.

Skąd ten zwrot? Warto sięgnąć do innego klasyka, francuskiego sinologa o węgierskich korzeniach Etienne Balazsa (1905–1963), który – jak nikt inny na Zachodzie – zbadał i zindeksował zestaw klasycznych wartości, na których oparto konfucjańskie rządy. Zaliczył do nich: racjonalizm, oświecony despotyzm, posłuszeństwo (xiao) wobec przełożonych, drakońskie prawa, intelektualny arystokratyzm i rządy wąskich elit, patriarchat i szacunek dla władzy, poszanowanie hierarchii, podporządkowanie interesów jednostek państwu, a nawet „państwowemu molochowi", przy jednoczesnej jego represyjności, stałej kontroli, a nawet inwigilacji obywateli.

Naturalnie, patrząc z naszej perspektywy, te rządy miały też poważne mankamenty, takie jak: powinności i interesy publiczne, także klanowe, postawione ponad jednostkowymi, absolutna dominacja organów państwowych nad życiem prywatnym czy nawet skłonność do tyranii, endogenny autorytaryzm. Z kolei nadmierna regulacja wszystkich dziedzin życia oraz niezmiernie rozbudowana biurokracja prowadziły do korupcji i nepotyzmu.

Zdumiewające, jak wiele z tych cech wróciło, a nawet wzmocniło się za rządów Xi. Chociażby w postaci maksymy „fankong", prewencji i kontroli, tak mocno wyeksponowanej podczas pandemii Covid-19. Przy czym sam Xi i jego akolici chętnie mieszają te tradycje z wymogami marksizmu, co jednego z ekspertów, uznawanego za ideologa ciągle rosnącego w siłę nurtu lewicowego, Gang Yanga skłoniło nawet do postulatu, by w ramach aktualnego nurtu zmienić nazwę państwa na Konfucjańsko-socjalistyczną Republikę Chin.

Spichlerz drugi: dengizm

Ten spichlerz był znakomicie zaopatrzony u progu rządów Xi, a potem dość mocno ogołocony. Deng Xiaoping tuż przed przejęciem pełni rządów trafił do Singapuru, którym się zachwycił. Jego, przekonanego komunisty, przyjaźń z „ojcem" tamtejszego cudu, przekonanym antykomunistą Lee Kuan-yew (1923–2015) była powszechnie znana. Pod rządami pragmatycznego do szpiku kości Denga Chiny przybierały cechy Singapuru – technokracji i merytokracji. Niestety nie oznaczało to wprowadzenia rządów prawa, jak to miało miejsce w byłej brytyjskiej kolonii. Miast tego zastosowano formułę „yifa zhiguo", rządów przy pomocy prawa, a prawo narzuca naturalnie KPCh.

Niebywałe sukcesy minionych czterech dekad to zasługa trzeźwości decyzji oraz zdolności dostosowawczych do nowych uwarunkowań. Rządy Denga to zimny, wyrachowany pragmatyzm, twarde stąpanie po ziemi, odejście od ideologii na rzecz praktyki, jak też chłodne rozpoznanie sytuacji krajowej i światowej. To stąd brała się niewiarygodna wprost zdolność do adaptacji, tak spektakularnie pokazana po upadku ZSRR, kiedy to reformujące dotychczasowy system Chiny, widząc niepowodzenie Gorbaczowa, szybko włączyły się w globalizację i światowe rynki kapitałowe.

Deng Xiaoping stanął wówczas przed klasycznym dylematem: jak zmienić wszystko, by wszystko zostało po staremu, tzn. utrzymać KPCh przy władzy w świecie już wyłącznie kapitalistycznym i zglobalizowanym. Co, jak wiemy, się mu udało.

I to właśnie otwarte rynki oraz globalizacja są tym, z czego najbardziej czerpie teraz Xi Jinping. Bodaj najgłośniejszy wyraz dał temu podczas wystąpienia na Światowym Forum Gospodarczym w Davos w styczniu 2017 r., kiedy to kreatywnie wychwalał wyższość otwartych rynków. Podtrzymywał równocześnie u siebie państwowe konglomeraty i monopole od dawna będące przedmiotem sporu i ataku nawet ze strony rodzimych ekonomistów.

Xi pozostał wierny Dengowi w jeszcze jednym wymiarze: wzmocnił rządy partii na tyle, że wielu analityków utożsamia go z brutalnym w decyzjach i czynach leninizmem, a nawet stalinizmem. Zwalcza wszelkie przejawy ideowego oporu i trzyma się zaordynowanych przez Denga „czterech podstawowych zasad" – nakazuje wierność socjalizmowi, dyktaturze KPCh oraz marksizmowi-leninizmowi i myśli Mao.

Przy czym Deng, który narzucił te zasady w odpowiedzi na postulat demokratyzacji, nigdy ideologiem nie był i zmierzał ku technokracji i merytokracji. Natomiast Xi w dużej mierze odrzucił poprzedni pragmatyzm i w swych coraz bardziej jednoosobowych rządach próbuje na nowo wzniecić ideologiczny żar oparty na nacjonalizmie, patriotyzmie, snach o potędze oraz dumie z bogatej historii i dorobku Chin.

W efekcie mamy rządy partii z nim na czele, a nie prawa, a zarazem odrzucenie wszelkich zachodnich, liberalnych wpływów. Dowodzi tego słynny „dokument nr 9" KPCh z 2013 r. będący praktycznym zaprzeczeniem wszelkich wartości zachodnich. Deng Xiaoping wielokrotnie wypowiadał się przeciwko wprowadzeniu w Chinach trójpodziału władzy. Z obawy przed złowrogim „luan", destabilizacją i niepokojami społecznymi, których tak wiele w swym długim życiu doświadczył, sięgnął też po rozwiązanie siłowe na placu Tiananmen.

Jednakże ten dokument rozszerzył te podejście, bowiem wypowiedziano się w nim przeciwko wszelkim wartościom zachodnim i nakazano zwalczanie promowania zachodniej demokracji, „uniwersalnych wartości" (czytaj: praw człowieka), neoliberalizmu, zachodniego rozumienia dziennikarstwa, a nade wszystko nihilizmu, podważającego rządy KPCh oraz idei „socjalizmu o chińskiej specyfice".

Spichlerz trzeci: maoizm

Ten „socjalizm o chińskiej specyfice", czyli oficjalna nazwa systemu panującego w ChRL od 1987 r., wzbudza najwięcej kontrowersji i sporów na Zachodzie. No bo jaki to socjalizm, gdy mamy tam aż tylu milionerów (w dolarach), a rynek ma się dobrze?

Xi Jinping nie wchodzi w rozważania nad tym, co jest socjalizmem, a co kapitalizmem. Nie pieniądz go interesuje i nie rynek, a władza i jej sprawowanie. A pod tym względem niedoścignionym dla niego wzorem jest Mao Zedong. Dlatego, że zjednoczył Chiny, przejmując i utrzymując władzę. Znowu, jak za Mao, partia ma być wszechobecna i wszechmocna, a na jej potrzeby wprzęgnięto nie tylko więcej ludzi (ponad 90 mln członków), ale także najnowsze technologie i szybko rozwijaną cyfrową dyktaturę, co tak plastycznie pokazał długoletni korespondent niemiecki w Chinach Kai Strittmatter we właśnie wydanej i u nas książce „Chiny 5.0". Albowiem digitalizacja oraz związany z nią, stale rozwijany system społecznych nagród mają służyć jednemu, nadrzędnemu celowi: wzmocnieniu siły, oddziaływania i argumentacji partii.

Owszem, powrotu do walki klas się nie postuluje, ale powrót do niektórych maoistowskich pojęć, jak najbardziej. Na przykład do terminu „dangxing" rozumianego jako natura partii, który nakazuje nie tylko jej członkom, ale wszystkim obywatelom podporządkowywać swe plany, aspiracje, cele i pomysły projektom, wizjom partii oraz jej przywództwa, które staje się coraz bardziej jednoosobowe.

Natomiast ci, którzy się aktualnej linii partii i jej wodza przeciwstawiają, mogą trafić do „xin hei wulei", czyli pięciu ciemnych kategorii, rozumianych jako prawnicy – obrońcy praw człowieka, wyznawcy podziemnych kultów i wiary, nieposłuszni blogerzy, reprezentanci lobby niezadowolonych grup społecznych, no i prawdziwi dysydenci, podważający samą istotę sprawowanych rządów.

Rosnący autorytaryzm w praktyce miesza się z powrotem do ideologicznych korzeni KPCh, powołanej do życia prawie przed stuleciem (1 lipca 1921). Nowe, czy raczej odnowione idee, tak jak kiedyś konfucjanizm, mają zaszczepić stabilność i harmonię rozchwianemu moralnie i ideologicznie chińskiemu społeczeństwu, które w minionych dekadach tak szybko się zmieniało. Znowu, jak w konfucjanizmie, w cenie są powinności i posłuszeństwo (nakazom płynącym z góry), a nie zaufanie czy wolności indywidualne i obywatelskie prawa. Konsumpcja – jak najbardziej! Wolnomyślicielstwo – zapomnijcie o tym!

Tym samym powrotu do idei Mao nie należy rozumieć jako nawrotu do egalitaryzmu, chociaż Wujek Xi chętnie odwiedza biednych ludzi, siada z nimi w skromnym domu na kanapie czy je makaron na ulicy, przypominając – sobie i innym – trudną młodość spędzoną w jaskiniach. Często daje do zrozumienia, że największym osiągnięciem KPCh było wyciągnięcie setek milionów chińskich obywateli z biedy, a jego oczkiem w głowie jest „społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu", czyli – ujmując w kategoriach zachodnich – mieszanka kwitnącej klasy średniej oraz „welfare state".

Ten układ, dobrobyt w zamian za posłuszeństwo, jest jasny i zrozumiały. Co by się jednak stało, gdyby wysokiego wzrostu zabrakło? Czy niespotykana od pół wieku recesja, która pojawiła się w początkach 2020 r. w związku z pandemią Covid-19, zachwieje tym reżimem? No cóż, przy poprzednim poważnym zakręcie, jakim były trzy kolejne krachy na dwóch chińskich giełdach, w Szanghaju i Shenzhen w połowie 2015 i początkach 2016 r., Chiny, jak się szacuje, straciły niemal bilion dolarów – i jakoś z tego wyszły. Jednakże od tamtej pory wydatki na służby bezpieczeństwa są większe niż na armię, bo miliony ludzi straciło majątek, a nierzadko dorobek życia.

Trzeba mieć więc świadomość, że rezerwy i zasoby Państw Środka są niebotyczne, tak pod względem materialnym, jak też, jak widzimy, ideowym – chociaż jest to świat od naszego zupełnie inny. ChRL pod wodzą Xi Jinpinga nie pójdzie drogą demokratyzacji jak na Tajwanie, to pewne. Wraca natomiast do swych korzeni, czyli autorytarnej z ducha mieszanki konfucjanizmu i legizmu, wspartych wiarą w rynek dengizmu oraz przekonaniem we wszechmoc partii, co wpajano w ramach ideowo podważającego konfucjanizm maoizmu.

Syndrom cesarza

Czy te trzy, tak różne spuścizny ideowe da się jakoś połączyć? Czy istnieje pomiędzy nimi jakiekolwiek spoiwo? Owszem, nawet niejedno. Pierwsze to nacjonalizm i duma narodowa, tak mocno upokorzone podczas zawieruchy i destabilizacji (luan) w okresie „stu lat narodowego poniżenia" (1839–1949). Albowiem nacjonalizm w chińskim wydaniu to zarazem głębokie przekonanie o swej wyjątkowości i wyższości – duma Państwa Środka otoczonego barbarzyńcami i trybutariuszami.

Natomiast drugie spoiwo to nic innego jak autorytaryzm, w czasach Wujka Xi wyraźnie wzmocniony. Wzbudza on, co oczywiste, coraz większe negatywne emocje w świecie demokratycznym, a wewnątrz kraju wywołał – nieodosobnione bynajmniej – głosy dysydenckie, co obecnym mandarynom w Pekinie powinno dawać do myślenia.

Tym bardziej że zauważalnie rośnie również kult jednostki, a wobec skupiającego coraz większą władzę w swoich rękach „przewodniczącego od wszystkiego" coraz częściej stosuje się w kraju terminologię „renmin lingxiu" – wódz ludu czy „główny lider" w państwie, co było terminem zarezerwowanym tylko dla Mao, Denga i Jiang Zemina (u władzy 1989–2003).

Oznacza to powrót jednej z najważniejszych wad dotychczasowego systemu, trafnie zdefiniowany przez Francisa Fukuyamę jako „syndrom cesarza". Silny wódz, silna partia, silne państwo i – teraz – silny obywatel, ale tylko w sensie kiesy i siły nabywczej, a nie swych praw czy wolności. Jak być w tym kontekście innowacyjnym?

Jedno jest pewne: większa władza to większa odpowiedzialność. Autorytaryzm bywa skuteczny doraźnie, ale na długą metę nierzadko przeradza się w totalitaryzm, a ten, jak wiemy z historii powszechnej, także Chin, jest prostą receptą na katastrofę.

Czy tym samym ma się spełnić przepowiednia lorda Actona, zgodnie z którą władza absolutna deprawuje absolutnie? Świat demokratyczny jest o tym głęboko przekonany. Przypomnijmy jednak, że Lee Kuan-yew, polityk skuteczny, przenikliwy, decyzje Deng Xiaopinga dotyczące Tiananmen chwalił. Natomiast Etienne Balazs, tak dobrze znający Chiny klasyczne, jeszcze w pierwszej połowie lat 60., w samym rozkwicie zimnej wojny, przepowiadał: „nasz obecny wiek rosyjsko-amerykański w XXI wieku będzie zastąpiony przez stulecie Chin. Cały potencjał tam jest".

Wniosek końcowy? Nie stosujmy względem Chin naszych miar, pojęć i wartości, bo możemy się pomylić. To inna cywilizacja, kierująca się własnymi kryteriami. A ponieważ jest teraz w fazie wzrostu znaczenia, ma już globalny wpływ, trzeba po prostu lepiej ją poznać, niż jedynie negować. Na szczęście nie ma ona wymiaru uniwersalnego, nie musimy się jej podporządkowywać, ale warto wiedzieć o niej więcej. 

Dr hab. Bogdan Góralczyk jest politologiem, sinologiem, profesorem i dyrektorem Centrum Europejskiego na Uniwersytecie Warszawskim

W cenionym rankingu tygodnika „Time" najbardziej wpływową osobą minionego roku na świecie została nastoletnia szwedzka aktywistka ekologiczna Greta Thunberg. Listę najsilniejszych polityków na globie otworzył za to chiński przywódca Xi Jinping, wyprzedzając m.in. Donalda Trumpa czy Narendrę Modiego.

Nie pierwszy to przypadek, gdy Chiny wyprzedzają USA w różnego typu rankingach i zapewne nie ostatni. Jednakże wiedza o nich, a szczególnie ich systemie politycznym oraz intencjach i działaniach tamtejszych polityków, jest u nas po prostu słaba; zbyt słaba, jak na stale rosnący potencjał tego kolosa. Cóż bowiem świat zachodni wie o Xi Jinpingu? Chyba tylko tyle, że to silny przywódca coraz silniejszych, wpływowych i nawet rozpychających się na scenie międzynarodowej Chin.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku