Plus Minus: Czy w najśmielszych snach spodziewał się pan, że „Sen o Warszawie" zrobi taką karierę?
Absolutnie nie! Wcześniej miałem z Czesławem Niemenem jedno muzyczne doświadczenie, w 1965 roku napisałem dla niego piosenkę „Czy wiesz", zaczynającą się od charakterystycznego krzyku. Historia naszej przyjaźni zaczęła się od spotkania na wakacjach w Sopocie, gdzie jeździłem do klubu Non Stop. W czasach PRL żyliśmy w dwóch Polskach. Jedna to była wspaniała przyroda, przyjaźnie, muzyka, taniec, Mazury, Zakopane, wędrówki z plecakiem. A druga to różne komitety partyjne, masówki i wiersze po śmierci Stalina. Obie te Polski przewijały się przez moje życie. Franciszek Walicki, zwany ojcem polskiego rock and rolla, który wcześniej ode mnie pisał teksty dla Niemena, mawiał, że rock and roll otworzył nam drogę do wolności. Może tak. Może był pierwszą dziurką w tamie, która oddzielała wschodnią i zachodnią granicę obozów politycznych. A na czym się opierały RWPG i Układ Warszawski? Krążyła sugestia, że na niemieckiej lekkości, na rumuńskiej słowności, na czeskim polocie, na obowiązkowości narodów radzieckich, polskiej solidności i powszechnej znajomości języka węgierskiego.
A „Sen o Warszawie"?
Należał do tej pozytywnej Polski. Warszawa zajmuje w moim sercu szczególne miejsce. Bohaterskie. Kiedy wracając z każdej wyprawy, widziałem napis: Warszawa, czułem wzruszenie. Nie mówię tego, żeby się ekscytować. Tak było. Bardzo dużo zawdzięczałem rodzinie, w tym babci. Nie pozwalała mi zasnąć, dopóki nie powtórzyłem historii Rzymu, Anglii, królów polskich. Nauczyła mnie na pamięć „Pana Tadeusza", a także francuskiego, bo była z francuskojęzycznej części Szwajcarii. Miała majątek na Ukrainie pod Żytomierzem, ale w czasach rewolucji październikowej chłopi, którzy u niej pracowali, w porę ją ostrzegli, żeby zabrała męża i córki – jedną z nich była moja mama – bo jutro będą Polaków „riezat".
Taki sam los, jak opisany w „Sławie i chwale" Jarosława Iwaszkiewicza?