Xawery Żuławski: Kochamy Jerzego Kuleja nawet wtedy, gdy mu odbija. To chciałem pokazać w filmie

Przygotowując ten film, nie mieliśmy ambicji, by wygrywał światowe festiwale. Największą nagrodą będą dla nas pełne sale kinowe i wzruszenie widzów - mówi Xawery Żuławski, reżyser filmu „Kulej. Dwie strony medalu”.

Publikacja: 11.10.2024 10:00

Tomasz Włosok, wcielający się w filmie w Jerzego Kuleja (na zdjęciu z lewej), wcześniej sam trenował

Tomasz Włosok, wcielający się w filmie w Jerzego Kuleja (na zdjęciu z lewej), wcześniej sam trenował boks

Foto: NEXT-FILM

Plus Minus: Co jest tak fascynującego w boksie, że filmowcy stale do niego wracają? Od popularnej serii o Rockym z Sylvestrem Stallone’em zaczynając, a kończąc na znakomitych dramatach, jak „Wściekły byk” Martina Scorsesego, „Człowiek ringu” Rona Howarda czy głęboko zanurzony w polityce „Bokser” Jima Sheridana. A jakoś wielu filmów o skoczkach narciarskich czy maratończykach nie widziałam.

W„Kuleju. Dwóch stronach medalu” jest scena, w której reżyser proponuje olimpijskiemu mistrzowi rolę w sportowym dramacie. Mówi: „Panie Jurku, tu będzie wszystko, czym karmi się kino”. To odpowiedź na pani pytanie. Sport niesie atawistyczne elementy, które w nas wszystkich drzemią: rywalizację, walkę. W kinie też każda scena jest ringiem, a każde spięcie – paliwem. A boks najprościej wyraża sportowe emocje. Musi wygrać lepszy, silniejszy, sprawniejszy, lepiej prowadzący swój pojedynek. W skokach czy w maratonie nie ma takiej dramaturgii.

„Jerzy Kulej (1940–2012), polski bokser, dwukrotny mistrz olimpijski, komentator sportowy, poseł na Sejm IV kadencji” – to można przeczytać w Wikipedii. Ale za tym krótkim opisem nie kryje się człowiek, który poznał smak sukcesu, ale też przeżył niejeden upadek. Miał problemy alkoholowe, walczył ze swoimi demonami. Jego biografię „Jerzy Kulej. Dwie strony medalu” napisał w 1996 roku Piotr Szarama. Cztery lata po śmierci boksera wyszła uzupełniona wersja „Jerzy Kulej. W cieniu podium”. Podobno właśnie z tą książką w dłoniach syn pięściarza – Waldemar Kulej – przyszedł do Krzysztofa Tereja, który po tragicznej śmierci Piotra Woźniaka-Staraka prowadzi Watchout Studio.

Po obejrzeniu „Bogów” i „Sztuki kochania” Waldek uznał, że tylko w Watchoucie może powstać film o jego ojcu. Piotr Woźniak-Starak zawsze chciał robić filmy pozytywne, dawać widzom energię. Takim właśnie potencjalnie projektem wydawał nam się film o Kuleju, w którym przecież odbijała się historia nietuzinkowego sportowca, ale też zawiłość naszej historii. Oczywiście, gdybyśmy pociągnęli Kuleja głębiej i zaczęli się rozliczać…

Jerzy Kulej przeżył niejeden sukces i upadek 

No właśnie.

A po co? Kulej w filmie mówi do studentki Marca ’68: „Jak ta wasza rewolucja kiedyś się uda, to mnie za wszystko rozliczą”. Oczywiście, chcieliśmy, żeby w tle bohatera czuło się trudny czas, który miał wpływ na losy Jerzego Kuleja. Ale nasz film nie jest dokumentem o latach 60. To opowieść o zwycięstwie, o pasji życia, o miłości między dziewczyną a chłopakiem, o tym, czego trener Feliks „Papa” Stamm stanowczo odradzał: „wódeczki, fajeczek, panienek i tych pozaringowych fauli”.

Powiedział pan kiedyś, że ma pan w sobie energię współczesności i nie zamierza z niej zrezygnować. Teraz cofnął się pan jednak o 60 lat.

Cofnąłem się w czasie, ale nie wydaje mi się, żebym się cofnął w mojej energii. Poza tym ja nie do końca wybieram filmy, które robię. Oprócz mojego debiutu „Chaos”, za którym stoję od początku do końca, inne tematy do mnie przychodziły. Ktoś pytał: „A może byś zrobił?”.

Wiem: reżyserował pan seriale telewizyjne – od mydlanej opery „Tancerze” aż po takie świetne historie, jak „Krew z krwi” czy ostatnia „Odwilż”, ale w kinie przyzwyczaił pan widzów do trudnych, wieloznacznych, nieoczywistych obrazów. To był strumień świadomości Doroty Masłowskiej w „Wojnie polsko-ruskiej”, niezwykłe pożegnanie z ojcem Andrzejem Żuławskim w „Mowie ptaków”, wreszcie „Apokawixa” – pierwszy polski film o zombie, z którego każdy mógł wyciągnąć coś dla siebie: od opowieści o dojrzewaniu, przez diagnozę niebezpiecznej zachłanności świata po pandemii, aż po bunt przeciw wszystkiemu i wszystkim. „Kulej. Dwie strony medalu” jest pierwszym pana filmem popularnym, skierowanym do szerokiej publiczności.

A co w tym dziwnego? Wciąż domagamy się jakiegoś szufladkowania. A kiedy coś nie wchodzi do wyznaczonego pudełka, pytamy: „Co się wydarzyło?”. To chyba jasne, że w „Kuleju. Dwóch stronach medalu” nikt nie wciąga zupy w proszku nosem. Jako reżyser zawsze staram się dobrać adekwatną formę, w której filmowa historia będzie czytelna. Albo nieczytelna, jeśli tego wymaga idea filmu. Biografia Jerzego Kuleja potrzebowała prostej opowieści. Tu nie było powodu do szarżowania. To jest film, który ma dotrzeć do szerokiej widowni.

Pierwszy w pana reżyserskiej karierze.

Nie przyszło do mnie wcześniej nic, co mogło być kinem popularnym. Oprócz projektu „Zły”, którego nie zrobiłem. Tam miałem cofnąć się do lat 50. XX wieku. Akcja rozgrywa się w powojennej, apokaliptycznej wizji Warszawy i opowiada o pierwszym polskim superbohaterze. Więc to mógł być mój pierwszy popularny film. Tę energię i miłość do kina udało się przelać w „Kuleju”.

 „Kulej. Dwie strony medalu” – to opowieść o niebanalnym człowieku i miłości do kina

Tym razem film opowiada o czterech latach z życia człowieka, który stał się rodzajem ikony sportowej. Co pana w nim zainteresowało?

Kiedy przeczytałem o tych czterech latach kariery Jurka (1964–1968), zrozumiałem, że to graniczy niemal z cudem, by dwa razy z rzędu zdobyć złoty medal na igrzyskach olimpijskich, i to w sportach walki! Bycie na szczycie to ogromne obciążenie psychiczne. Dziś w podobnej sytuacji jest na przykład Iga Świątek. Sportowcy, mistrzowie bardziej łączą, a nie dzielą. Ten film ma wywołać emocje. I po pierwszych pokazach w Gdyni mam wrażenie, że widzowie się wzruszają. No, może nie wzruszają się krytycy, intelektualiści, dla których zawsze jest za mało albo za dużo, albo nie w tę stronę.

Pan ze swoim pochodzeniem i z tym, co robił do tej pory, też zawsze wpisywał się w tę inteligenckość.

Przychodzi mi do głowy taka sama odpowiedź jak wcześniej: ja nie jestem filmem, ja po prostu filmy robię. I nie patrzę na siebie, tylko na historię, którą mam przenieść na ekran – każda z nich zawsze miała swój osobny charakter i cel.

Co więc jest dla pana najważniejsze w filmie o Jerzym Kuleju?

Razem z Rafałem Lipskim zbudowaliśmy scenariusz, przede wszystkim trzymając się faktów. Nie mogliśmy wszystkiego dowolnie zmieniać. Szukaliśmy motywacji różnych działań bohaterów. Chciałem, byśmy Kuleja kochali nawet wtedy, gdy zaczyna mu odbijać. Tak jak kochała go żona...

…która na początku filmu chce się z nim rozwieść, gdy on po powrocie z olimpiady w Tokio zapowiada, że będzie walczył o kolejny złoty medal za cztery lata w Meksyku.

Mówiąc o rozstaniu, Helena próbuje zwrócić na siebie uwagę. To spotyka wiele par, także dziś. Pytamy: jaka jest dynamika związku? Jak się w nim ułożyć? Walczyć o siebie czy nie?

Pokazuje pan, jak Kuleja wciąga życie, inne kobiety, wreszcie alkohol.

Walczył z nałogiem, ale to mu się nie za bardzo udawało. Nie chciałem jednak rejestrować obrazów upodlenia. Zresztą alkohol odciśnie się mocniej na życiu Kuleja później. On na początku filmu ma 24 lata, na końcu – odbierając swój drugi złoty medal olimpijski – zaledwie 28. Opowiadamy więc o bardzo młodych ludziach. Nie tylko o Kuleju. Także o Helenie. Interesuje nas dynamika ich związku.

Jeśli na Helenę spojrzy się dzisiejszymi oczami, jest postacią dwuznaczną. Bezwolna, potem upaprana w brudną politykę.

Po pierwsze, nie bezwolna, ale według mnie z początku po prostu naiwna. Opowiadamy o latach 60. XX wieku, gdy relacje w wielu rodzinach często tak właśnie wyglądały. Mieliśmy wrażenie, że tworząc postać Heleny, pokazywaliśmy początki myśli emancypacyjnej. Bo praca była dla żony Kuleja wyzwaniem. Ona mówi: „Ja żadnych studiów nie skończyłam” i trwa zamknięta w domowym ringu. Tyle że chcąc z niego wyjść, poczuć się bardziej wolna i nie żyć wyłącznie w cieniu męża, dostaje się w szpony ubecji. Przyjmuje propozycję zatrudnienia w wydziale do spraw nieletnich Urzędu Bezpieczeństwa. Po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, dokąd trafiła. Chce stamtąd uciec. Zostaje, by pomóc Jurkowi.

Była tak naiwna, że nie wiedziała, gdzie pracuje?

Nam się wydaje, że wszyscy wiedzą wszystko. A to nieprawda. W filmie chcieliśmy stworzyć portret dziewczyny, która najbardziej kochała taniec. Z Jurkiem przetańczyła ileś zabaw, przyszło dziecko, ślub, mieszkanie przydzielone przez milicyjny klub Gwardia – razem z mamusią, żeby „pilnowała Jureczka”. Helena nie zna się na polityce, inne rzeczy z jej życia zajmują jej uwagę. Dopiero w 1968 roku orientuje się, co się dzieje, mówi, że się pomyliła i chce się wycofać.

Wcześniej nie orientowała się, gdzie żyje?

Ciągle stosuje pani ten inteligencki filtr. Była zajęta sprawami życia codziennego, problemami z mężem, dzieckiem, przeprowadzką do nowego mieszkania. Nie zastanawiała się nad polityką, tak jak prawdopodobnie większość Polaków w tamtym okresie.

Polska lat 60. – codzienność naznaczona stalinizmem

W pana filmie jest Polska lat 60. Pamiętam, że przygotowując się do ekranizacji powieści „Zły” Tyrmanda, chciał pan dodać elementy polityczne, których w książce ze względów cenzuralnych nie było. Zasugerować powiązania niektórych bohaterów z UB. Przypomnieć slogany, atmosferę terroru. Odmalować codzienność czasu naznaczonego wciąż stalinizmem. W filmie o Kuleju nie trzeba było niczego wymyślać. Tu po prostu jest ubecja, Gwardia jest klubem sportowym milicyjnym, Kulej dostaje stopień kapitana MO. Pokazuje pan, jak w życie zwykłego faceta, który chce się bić na ringu i wygrywać dla Polski medale, wdziera się polityka.

Ta polityka wdziera w nasze życie do dzisiaj. W filmie społeczno-polityczne tło lat 1964–1968 nie było dla nas priorytetowe, ale obowiązkowe. Musiało być. Myśleliśmy nawet, czy nie powinniśmy nakręcić więcej scen z Kulejem jako milicjantem. Nie wyobrażaliśmy też sobie, by pominąć antysemityzm końca lat 60. Spotkałem się z uwagami, że w popularny film nie powinniśmy wsadzać tematów tak trudnych jak Marzec ’68. Jednak takie były fakty. Spotkanie z Adamem Michnikiem wymyśliliśmy na potrzeby filmu, ale relacja Heleny ze zmuszoną do wyjazdu z kraju Żorżetą istniała naprawdę. Ważne też było dla nas zdanie, które wypowiada Helena: „Nie ma co się sprzeczać z władzą, bo i tak nie wygrasz”. To jest jej podejście do polityki. I wielu milionów Polaków. A jednak w końcu Helena wygrywa z władzą – pali teczkę Kuleja.

Trudno jest dziś odtworzyć rzeczywistość lat 60.?

Nam się chyba prawie udało, ale to rzeczywiście nie jest łatwe. Tamta rzeczywistość była uboższa we wszystko. Nawet w farby, którymi malowało się domy czy samochody. Dziś używamy do odtworzenia tamtego świata naszych narzędzi, które są za dobre, za kolorowe. Dlatego mówię „prawie”.

Niektórzy twierdzą, że łatwiej zrobić film z XVIII wieku, kreując wszystko od nowa, niż ze współczesnych miast wydobyć szarość komunizmu.

Pewnie tak. Większość ulic wygląda zupełnie inaczej, wszystko trzeba poprawiać w CGI, a to piekielnie trudne. Podobnie jest z dźwiękiem. Odgłosy naszych ulic, rejestrowane współczesnym sprzętem, nie pasowały do filmu. Dzisiejsze miasto inaczej żyje, inaczej huczy. Wtedy w nocy niósł się pisk hamującego gdzieś na stacji pociągu. Pod oknami przejeżdżało kilka samochodów, a nie setki ultraszybkich fur. Zaczęliśmy więc dźwięk redukować i dusić.

„Kuleja. Dwie strony medalu” nie musi podbijać światowych festiwali

Wasz film o ikonie polskiego sportu był pokazany na festiwalu w Gdyni, skąd nie wywiózł żadnej nagrody. Teraz trafia na ekrany kin. Jakie są wasze oczekiwania?

Firma Watchout patrzy na rynek. Staramy się przekonać widownię, żeby przyszła do kina. Przygotowując „Kuleja. Dwie strony medalu”, nie mieliśmy ambicji, by nasz film wygrywał światowe festiwale. Gdynia? Miejsce w głównym konkursie nas ucieszyło. Dla nas to była okazja, żeby powiedzieć, że jesteśmy i zapraszamy do kina. „Bogowie” i „Sztuka kochania” miały świetny odzew od szerokiej widowni. Teraz też chcielibyśmy ludzi wzruszyć, wywołać w nich pozytywną energię, opowiadając o fenomenie sportowej ambicji, ale też o sile miłości. Bardzo to dziś niemodne, jesteśmy trochę retro. Więc przy „Kuleju. Dwóch stronach medalu” największą nagrodą dla nas będą pełne sale. Widzowie.

A co osobiście wyniósł pan z tego filmu?

Pewność, że jestem dojrzałym reżyserem, który może się poruszać po różnych formach filmowych. W swoich dotychczasowych fabułach, ale też w serialach chyba udowodniłem, że nie należę do twórców jednowymiarowych. Kino jest pojemne i to mnie bawi. Jestem z zawodu reżyserem. Staram się z tego zawodu żyć. A to jest codzienna praca nad kolejnymi projektami, bardzo różnymi.

To w którą stronę pójdzie pan teraz?

Na razie jadę do Szczecina kręcić trzeci sezon serialu „Odwilż”. A w kinie? Jeszcze nie wiem, ale najwspanialszą przygodą jest odkrywanie nieznanego. Więc powiem tak: chciałbym zrobić coś, czego jeszcze nie robiłem.

Xawery Żuławski

Reżyser, scenarzysta. Absolwent Wydziału Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Jego film „Chaos” zdobył m.in. nagrodę za debiut reżyserski na festiwalu w Gdyni w 2006 roku. Za adaptację powieści Doroty Masłowskiej „Wojna polsko-ruska” otrzymał m.in. Srebrne Lwy na festiwalu w Gdyni w 2009 roku. Pełnił również rolę producenta kreatywnego filmu „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” (2019). W tym samym roku za film „Mowa ptaków” zdobył nagrodę jury młodzieżowego w Gdyni, a w 2022 roku „Apokawixa” przyniosła mu w Gdyni Złoty Pazur w kategorii: inne spojrzenie. Jest także twórcą serialowym.

Warszawa, 2024-08-05. Odwilz - konferencja serialu. n/z: Xawery Zulawski Dostawca: FOTON/PAP

Warszawa, 2024-08-05. Odwilz - konferencja serialu. n/z: Xawery Zulawski Dostawca: FOTON/PAP

FOTON/PAP

Plus Minus: Co jest tak fascynującego w boksie, że filmowcy stale do niego wracają? Od popularnej serii o Rockym z Sylvestrem Stallone’em zaczynając, a kończąc na znakomitych dramatach, jak „Wściekły byk” Martina Scorsesego, „Człowiek ringu” Rona Howarda czy głęboko zanurzony w polityce „Bokser” Jima Sheridana. A jakoś wielu filmów o skoczkach narciarskich czy maratończykach nie widziałam.

W„Kuleju. Dwóch stronach medalu” jest scena, w której reżyser proponuje olimpijskiemu mistrzowi rolę w sportowym dramacie. Mówi: „Panie Jurku, tu będzie wszystko, czym karmi się kino”. To odpowiedź na pani pytanie. Sport niesie atawistyczne elementy, które w nas wszystkich drzemią: rywalizację, walkę. W kinie też każda scena jest ringiem, a każde spięcie – paliwem. A boks najprościej wyraża sportowe emocje. Musi wygrać lepszy, silniejszy, sprawniejszy, lepiej prowadzący swój pojedynek. W skokach czy w maratonie nie ma takiej dramaturgii.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Pod skórą”: Obce kino
Plus Minus
Paradoksy wrażliwego Rosjanina
Plus Minus
„Braunek. Biografia”: Oleńka, czyli polskie dobro narodowe
Plus Minus
Hakerzy muszą mieć rozgrzane mózgi
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Wyprawa do źródeł futbolu