Jest kolejna (ani pierwsza, ani ostatnia) afera z wypowiedzią Franciszka. Podczas spotkania z włoskimi biskupami, z których część anonimowo zrelacjonowała potem sprawę mediom, papież miał apelować o większą selekcję w przyjmowaniu kandydatów do seminarium i ocenił, że w seminariach jest za dużo „gejostwa”. Termin, którego użył, by wyrazić tę myśl („frociaggine”), jest jednak w języku włoskim bardzo ostry i można by go przetłumaczyć na język polski jako „pedalstwo”. Wielu z biskupów było tym językiem zaszokowana i niewątpliwie szok przeżyli także księża geje i wiele z osób homoseksualnych, które wciąż pozostają w Kościele lub które z nadzieją spoglądały na ten pontyfikat.
Czytaj więcej
W czasie odbywającego się za zamkniętymi drzwiami spotkania z włoskimi biskupami, w czasie którego papież Franciszek mówił, że homoseksualiści nie powinni być wyświęcani na księży, miał on użyć bardzo obraźliwego słowa pod adresem społeczności LGBT - informują włoskie media.
Prawdziwy kłopot z wypowiedzią Franciszka o gejach
Jakie mogły być przyczyny tej wypowiedzi? Część z uczestników spotkania sugeruje, że papież jako z urodzenia Argentyńczyk, a nie Włoch mógł nie mieć świadomości wulgarności tego sformułowania. To oczywiście jest możliwe, ale – cokolwiek by mówić – w innych sytuacjach papież raczej nie używał słów, które w języku włoskim są uznawane za wulgarne. I choć tym razem mógł się oczywiście pomylić, to istotna w tej wypowiedzi jest nie tylko jej forma, ale i treść. A ta jasno uświadamia, że zmiana, jaką rozpoczął Franciszek, wciąż, wbrew jego własnym deklaracjom, nie dotyka doktryny, a jedynie duszpasterskiego wyczucia. To dlatego gdy papież mówi: „kimże jestem, aby osądzać”, odnosząc się do księży gejów, jednocześnie podtrzymuje (choć w nieco złagodzonej wersji) zakaz święceń dla kleryków o trwale zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych. Przykładem jest właśnie ta – nie ma co ukrywać, wypowiedziana bardzo niedobrym językiem – przemowa do włoskich biskupów.
W tradycji Kościoła papież nie miał być człowiekiem, który wypowiada się na każdy temat, rozstrzyga najdrobniejszy spór i jest globalnym liderem opinii
Kłopot z tą linią jest taki, że zarówno komunikacyjnie, jak i teologicznie jest ona bardzo trudna do utrzymania. Bo albo jest tak, że pary homoseksualne mogą być błogosławione i wtedy trudno uznać, że cokolwiek w ich życiu jest z definicji grzeszne, albo podtrzymuje się nauczanie, zgodnie z którym każdy akt homoseksualny jest z definicji zły, a wtedy trudno pogodzić się z błogosławieniem takich par. Duszpasterstwo i doktryna powinny iść jednak ręka w rękę, a nie pozostawać w widocznej sprzeczności. I identycznie to samo trzeba powiedzieć o święceniach kapłańskich dla osób o trwale zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych: ich obecność albo jest problemem i trzeba z nim walczyć za pomocą zakazów (co Franciszek robi), albo nie należy ich – jak to powiedział na początku swojego pontyfikatu – osądzać, a wtedy powstaje pytanie, czy zakaz ze względu na samą skłonność nie jest takim właśnie osądzaniem. Prostego wyjścia z tej niespójności duszpasterstwa i doktryny nie ma.