Wierzył, że podbije Hollywood i zrobi karierę pokroju Marlona Brando. Tytuł biografii Romana Wilhelmiego, „Anioł i twardziel” Magdy Jaros, opisuje tylko część jego wizerunku. Określeń na tego serialowego Olgierda z „Czterech pancernych”, gospodarza Anioła z „Alternatywy 4” czy wreszcie karierowicza Nikodema Dyzmy – można odnaleźć w książce wiele. Autorka przeszła śladami zmarłego ponad 30 lat temu aktora, który w czerwcu skończyłby 88 lat. Dotarła do rodziny, przyjaciół, współpracowników. Pokazała przy tym panoramę życia tamtych czasów, a nawet przeszła się śladami warszawskich mieszkań Wilhelmiego. Pytała rozmówców, dlaczego dostał tak mało ról na miarę swojego talentu? Skąd problemy w jego związkach? I wreszcie czemu uciekał w alkohol, który go wyniszczył?
Czytaj więcej
„Idź i znajdź to hitlerowskie złoto” – powiedział kolega z redakcji Davidowi de Jongowi.
Wilhelmi zmarł w wieku 55 lat i jak wielu artystów, którzy odeszli przedwcześnie, stał się legendą. Koleżanka ze sceny Emilia Krakowska wspomina, że nie dało się go nie zauważyć. „Dla Romka cały świat – i ulica, i szkoła, i wszystko inne – było sceną. Czuł ją i doskonale się w tym odnajdywał. A jednocześnie miał to coś, że zwracał uwagę, że wszyscy odwracali za nim głowę. Jego osobowość widać było w ruchach, gestach, aurze”. Sam aktor w wywiadach podkreślał, że nie jest łatwy i ma świadomość ciągnących się za nim kontrowersji. Ciągle przeżywał niepokoje twórcze i frustracje. Nigdy też nie należał do żadnych układów aktorskich i towarzyskich. Przekonany, że reżyserzy powinni doceniać to, co potrafi zrobić przed kamerą. Jeśli ktoś tego nie dostrzegał, nie zapraszał, a Wilhelmi po prostu się nie pchał.