Pomysł na książkę „Patożycie” powstał m.in. z bezsilności i przekłamań medialnych, które często przedstawiały tylko wycinek historii (np. odebranie dzieci rodzicom jakoby z winy sądu lub pracowników socjalnych). Autor z „branży” nie odszedł, ale reportaż napisał pod pseudonimem. Wszak opisał kilkanaście historii, z którymi spotkał się w pracy kuratora sądowego. Pisze wprost, dosadnie, wręcz nadużywa wulgaryzmów – po to, aby czytelnik spojrzał na inną Polskę, nie tę z monitorowanego osiedla. Codzienny świat kuratorów to bowiem Polska C, czyli popegeerowskie wsie, brudne dzielnice i stare kamienice, gdzie normą jest bezzębna 30-latka z pięciorgiem dzieci i kolejnym partnerem, których rozrywką jest picie.

Czytaj więcej

„Oscarowe wojny. Historia Hollywood pisana złotem, potem i łzami”: A Oscar trafia do...

W książce widzimy świat dzieci z patologicznych rodzin. Ich życie i dorastanie w społeczeństwie, gdzie często biorą na siebie role rodziców i wychowują młodsze rodzeństwo. Dzieci, które trafiają do domów dziecka, ale wierzą, że ich rodzice się zmienią i je stąd zabiorą. Jak podkreśla były kurator sądowy, niemal 90 proc. dzieci w domach dziecka ma rodziców, to sieroty społeczne. Często zabiedzone, z problemami psychicznymi, bez szans na normalne życie w przyszłości. Bo gdy stają się dorosłe, powielają schemat życia rodziców i koło patologii się zamyka.

W środku tych wszystkich dysfunkcji, pogmatwanych relacji rodzinnych znajduje się kurator. Człowiek, który chce pomóc, ale często jest bezsilny. Pracuje w niebezpiecznych warunkach, w niestandardowych godzinach, przytłoczony nadmiarową biurokracją i w oczekiwaniu na decyzje sędziego.