Ks. Henryk Seweryniak: Jak gotycka katedra

750 lat temu umarł Tomasz z Akwinu. Pewnie za dużo pytał i nie wszystkie odpowiedzi, jakich udzielał, były właściwe, ale mistrzem, również naszym, pozostać winien.

Publikacja: 01.03.2024 17:00

Św. Tomasz z Akwinu (ur. 1224 lub 1225 – zm. 1274) na XV-wiecznym obrazie Carla Crivellego

Św. Tomasz z Akwinu (ur. 1224 lub 1225 – zm. 1274) na XV-wiecznym obrazie Carla Crivellego

Foto: ALAMY/BE&W

Podczas obrad soboru trydenckiego (1545–1563) na ołtarzu spoczywały dwie księgi. Pierwszą była rzecz jasna Biblia, drugą „Suma teologiczna” Tomasza z Akwinu. Papież Leon XIII, dobrze czujący ducha swojego czasu (kwestia robotnicza, sekularyzm), w 1880 r. ogłosił św. Tomasza patronem szkół i uniwersytetów katolickich. Benedykt XVI, najwybitniejszy myśliciel katolicki przełomu tysiącleci, Tomaszem się nie zachwycał, ale jego osobę i dzieło przedstawił aż w trzech kolejnych katechezach środowych. W Katechizmie Kościoła katolickiego, którego był naczelnym redaktorem, Akwinata jest cytowany aż 61 razy.

Z polskich myślicieli nawet Leszek Kołakowski, który z doktora anielskiego czerpał nie za dużo, napisze, że wielu jest takich, „którzy cały korpus dzieła filozoficznego Tomasza mają za swój, a byli wśród nich ludzie prawdziwie wybitni”. A autor „Zniewolonego umysłu” będzie ostrzegał samego siebie: „Uważaj Miłosz, według Tomasza z Akwinu, w tym, co piszesz, powinny być integritas, consonantia, claritas”. Wyklinany i uwielbiany, nierozumiany i wciąż wykładany w uczelniach katolickich jako najwyższej klasy myśliciel zmarł 750 lat temu, 7 marca 1274 r.

Czytaj więcej

Umberto Eco, zmyślona masonka i podarty list świętej Teresy

Wędrowny wół

Przyszedł na świat w 1224 lub 1225 r. na zamku Roccasecca w pobliżu Akwinu, nieopodal słynnego opactwa benedyktyńskiego Monte Cassino. „Urodził się w purpurze, prawie dosłownie na skraju cesarskiej purpury, gdyż był krewnym świętego cesarza rzymskiego. Na swej tarczy mógłby nosić herby połowy królestw Europy, gdyby tej tarczy nie odrzucił. Był z pochodzenia zarazem Włochem, Francuzem i Niemcem i w każdym calu Europejczykiem” – tak niemal z nabożnym zachwytem pisał o nim Chesterton. Jakby wierzył, że usłyszy od grobu świętego w Tuluzie słowa, które ten usłyszał pod koniec życia od Jezusa z krucyfiksu kaplicy w Neapolu: „Dobrze napisałeś o mnie…”.

Właśnie do Monte Cassino posłali go rodzice, aby tam beniaminek rodu przez dziewięć lat otrzymywał porządne wykształcenie podstawowe i przyswoił sobie to, w czym widzieli jego przeznaczenie. A mierzyli wysoko – w intratną godność opata, którą w tym czasie dzierżył na Monte Cassino stryj Sinibald. Dalsze nauki Tomasz pobierał w Neapolu, stolicy Królestwa Sycylii, gdzie krewny cesarz – Fryderyk II – powołał do życia prestiżowe studium generale. Tak nazywano wtedy zaczątki uniwersytetów.

Uniwersytet neapolitański był konkurencyjny wobec uczelni papieskich, a to m.in. dlatego, że wykładano na nim pisma niedawno przetłumaczonego na łacinę Arystotelesa (zm. ok. 322 przed Chrystusem). Wielki perypatetyk dotarł do chrześcijańskiego średniowiecza dość okrężną drogą – przez arabskich filozofów Awicennę i Awerroesa, którzy, niestety, nasączyli jego przekłady i komentarze również elementami islamskiej refleksji nad naturą Boga, człowieka i świata. Rzecz była problematyczna nie tylko z tego powodu. Średniowiecze zafascynowała przekazana w dziełach wielkiego Greka rozległa wiedza z zakresu: fizyki, biologii, zoologii, polityki. A była to przecież myśl pogańska, która rozbrzmiała w świecie długo przed Ewangelią. Poganin miałby więc być nauczycielem chrześcijan?

Tomasz w lot dostrzega pożytki płynące z myśli Stagiryty dla rozwiązania dylematów, które zaprzątały ówczesną myśl chrześcijańską. Nie jest prawdą, że godził Chrystusa z Arystotelesem. Ale prawdą jest, że godził go z Chrystusem. I w tym sensie „Arystotelesa ochrzcił”.

Właśnie w Neapolu młody włoski arystokrata odkrywa powołanie zakonne. Miejscem jego realizacji nie będzie jednak położony na wzniosłym odludziu i kuszący karierą klasztor benedyktyński. Jak wielu współczesnych porywa go styl nowych zakonów żebraczych – franciszkanów, dominikanów. Otwartych na świat, wznoszących swe klasztory w środku miast i gromadzących mężczyzn spragnionych głoszenia słowa Bożego ludziom w ich środowisku życia. Rodzina się sprzeciwia, Tomasz, który przywdział już habit dominikański, zostaje zmuszony do opuszczenia klasztoru i osadzony w jakiejś wieży. Gdy jednak uzyska pełnoletniość, w 1245 r., wróci na wcześniej obraną drogę. Władze zakonne poślą go do Paryża, gdzie pozna innego wybitnego dominikanina – Alberta Wielkiego. To on nauczy Tomasza – o czym wie niewielu – „dyscypliny naukowej i dociekliwości skierowanej na bliską rzeczywistość” (K. Bałdyga). A także powie kiedyś (o czym wiedzą wszyscy), nawiązując do geniuszu, ale i potężnej postury, tuszy i małomówności młodego współbrata: nazywacie go niemym wołem, ale kiedyś ten wół zaryczy tak, że usłyszy go cały świat.

Ile tysięcy kilometrów europejskich dróg ów niemy, „wędrowny wół” przemierzy! Wraz ze swoim mistrzem powędruje na cztery lata do Kolonii, gdzie wspólnie będą zakładali studium generale (później: Uniwersytet Koloński). Tam Tomasz będzie miał sposobność dokładnie już zapoznać się ze wszystkimi znanymi dziełami Arystotelesa, które w trakcie wykładów przedstawiał i wyjaśniał wielki Albert. Benedykt XVI powie, że jako jego uczeń Akwinata „nie opierał się już jedynie na komentatorach arabskich, lecz mógł sam czytać teksty oryginalne. Skomentował większość dzieł Arystotelesa, oddzielając w nich to, co było wartościowe, od tego, co budziło wątpliwości lub należało w całości odrzucić, […] oraz wykorzystując myśl arystotelesowską szeroko i trafnie we własnych pismach teologicznych”.

Po paru nadreńskich latach spotykamy Tomasza znowu na Uniwersytecie Paryskim – Sorbonie. Tam zostanie profesorem teologii (jeszcze przed uzyskaniem przepisanego prawem 35. roku życia) i rozpocznie swoją niebywale płodną twórczość pisarską. Będzie komentował kolejne księgi Biblii, objaśniał pisma Arystotelesa i tworzył traktaty, dysputy oraz monumentalne dzieła systematyczne. Przy całej tej niezwykłej robocie nie jest sam – często dyktuje swoje myśli trzem lub czterem sekretarzom jednocześnie. W latach 1261–1265 znajdzie się na dworze papieskim w Orvieto (to tutaj Urban IV zleci mu opracowanie tekstów liturgicznych na święto Bożego Ciała), a od 1265 do 1268 r. jako teolog papieski na rzymskim Awentynie. Tu zacznie pisać monumentalną „Sumę teologiczną” i tu, w bazylice św. Sabiny i w pobliskich ogrodach, może najlepiej czuje się jego ducha.

W 1269 r. Tomasz znowu jest w Paryżu, tym razem otoczony już sławą dojrzałego mistrza. Na wykładach rzesze studentów są tak wielkie, że aula uniwersytecka ledwo może wszystkich pomieścić. Jak zawsze w takich razach pojawiają się także wrogowie, więc może dlatego władze zakonne zlecają Tomaszowi powrót do kolebki, do Neapolu. Tu, w grudniu 1273 r., zdarza się rzecz tajemna, mistyczna: mistrz przywołuje do siebie zaufanego sekretarza Reginalda i oświadcza mu, że przerywa swoją twórczość. Zrozumiał bowiem, że wszystko, co do tej pory napisał, to tylko „sterta słomy”.

Kilka miesięcy później „święte posłuszeństwo” każe mu jednak przyjąć papieskie wezwanie na udział w soborze, zwołanym do Lyonu, starej stolicy Kościoła Galii. To będzie jego ostatnia droga – umrze, nie dożywszy 50 lat, w opactwie cystersów w Fossanuova.

Ten, który musi istnieć

Dobrze, że jesteś…” – ta współczesna formuła młodych katolików, jeśli odnieść ją i do Boga, i do drugiego, i do otaczającego świata, chyba najlepiej oddawałaby istotę potężnego i wzniosłego jak gotycka katedra systemu filozoficznego Tomasza. Jest w niej jego twardy realizm, optymizm i zaufanie, których już niedługo później zabraknie zarówno „mistrzom wątpienia” (dubito, cogito ergo sum), jak i „mistrzom podejrzenia”. Chesterton napisał, że o ile chorowity intelektualista renesansowy mógł mówić: „Być albo nie być – oto jest pytanie”, o tyle potężnej statury doktor średniowiecza odpowiedziałby na to grzmiącym głosem: „Być – oto jest odpowiedź”. Wszystko, co jest – powiada Tomasz na przekór podziwianemu przecież przez siebie Arystotelesowi – jest nie dzięki swej istocie, lecz dzięki istnieniu. Jest istnieniem (esse) darowanym. W stworzeniach, które są bytami zmiennymi, przygodnymi, esse nie jest czymś trwałym, własnym: mogą, ale nie muszą istnieć; dziś są, jutro ich nie ma. Dlatego zresztą mówimy, że są bytami „przygodnymi” – ich istnienie rzeczywiście jest tylko „przygodą”, nie należy do ich istoty. Tylko Bóg naprawdę jest – Jego istotą jest istnienie. W tym sensie, powiada Tomasz, jest Bytem koniecznym. Musi istnieć, to leży w Jego istocie.

Wskazuje na to także imię, którym sam się określił: Jahwe – „Jestem, który jestem” (Wj 3,14). Do tej konstatacji prowadzi nie tylko objawienie, ale i doświadczenie, i rozum. Można tego dowieść, mówi nam Tomasz, na kilku drogach, poczynając od doświadczenia, że rzeczy są w ruchu, mają przyczynę, pojawiają się i znikają, są w różnym stopniu doskonałe, są ku czemuś skierowane. Ale przecież tak już jest na tym świecie, że to, co porusza się, domaga się poruszyciela, rzecz zaistniała – wykonawcy, częściowa dobroć i prawda – pełni dobra i prawdy, ukierunkowanie na cel – celu ostatecznego. Ten, który jest Pierwszą Przyczyną i Ostatecznym Celem wszechrzeczy, własnym Swoim Istnieniem, „zwie się Bóg” – kończy święty.

Wielu zatrzymuje się w tym miejscu. Bo jest to miejsce, z którego – jak napisze ks. Józef Tischner – tomizm spogląda na świat, na Boga „przez okna systemu”. „Do takiego Boga – skarży się Heidegger – człowiek nie może się ani modlić, ani składać Mu ofiar […]. Tym samym bez-bożne, ateistyczne myślenie, które czuje się w obowiązku odejścia od Boga filozofii […], staje się być może bliższe Bogu żywemu”. A Leszek Kołakowski doda: nikt nie zaprzeczy, „że Tomasz jest jednym z najpotężniejszych filarów europejskiej kultury filozoficznej, ale filozofia od XIII wieku tak ogromnie się przekształciła, tak przemieniła swój język i sposób zapytywania, że chociaż jest wielu tomistów, tomizm mało jej dostarcza impulsów poza gronem wyznawców”.

Coś jednak musi być w tej Tomaszowej, gotyckiej katedrze myśli, że studiowanie jej zamysłu zostało nam nadal zlecone przez II Sobór Watykański, a Benedykt XVI, augustynista raczej, wyjaśniał, że podstawowym powodem, dla którego Tomasz wciąż winien być wysoko ceniony, jest nie tylko treść jego nauczania, ale synteza wiary i rozumu, filozofii i teologii oraz precyzyjne rozróżnienie między nimi, jakiego dokonał.

Czytaj więcej

Ks. Henryk Seweryniak: Credo korynckie, najstarsze wyznanie wiary

Dwa skrzydła

Był św. Tomasz pierwszym, przypominał papież Benedykt, który tak dobitnie pokazał, że jedno i drugie, i wiara, i rozum, choć różne, wywodzą się z tego samego źródła – Boskiego Logosu. Owszem, rozum przyjmuje prawdę na mocy jej wewnętrznej oczywistości, wiara natomiast – ze względu na autorytet słowa Bożego. Z tego wynika, że są autonomiczne, ale też winny ze sobą współpracować: wiara pobudza rozum do otwierania się na coraz szersze horyzonty, rozum zapewnia jej wymiar krytyczny i dialogiczny. „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” – opisze to genialną metaforą św. Jan Paweł II w zdaniu otwierającym encyklikę „Fides et ratio”.

Właśnie, począwszy od Tomasza, jesteśmy przekonani, że w refleksji nad człowiekiem rozum nie poznaje jedynie funkcji będących przedmiotem nauk przyrodniczych, nie tylko fizyczny i biologiczny aspekt jego bytu, lecz poznaje również osobę. Oznacza to również, że w debacie nad fundamentalnymi sprawami: istnienia Boga, godności człowieka, początków życia, sensu egzystencji można i trzeba iść drogą argumentów rozumowych.

Ta podstawowa zgodność rozumu ludzkiego i wiary – kontynuował Benedykt XVI – ujawnia się także w innej fundamentalnej zasadzie, na której opiera się myśl Akwinaty: łaska nie unicestwia, ale zakłada i udoskonala naturę (gratia non tollit naturam sed perficit). Wszyscy, wierzący i niewierzący, są wezwani do uznania wymogów natury ludzkiej i do czerpania stąd światła przy formułowaniu praw, które ustanawiamy, regulując ludzkie współżycie. W tym właśnie duchu św. Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” pisał: „trzeba pilnie odkryć na nowo istnienie wartości ludzkich i moralnych, należących do samej istoty i natury człowieka, które wynikają z prawdy o człowieku oraz wyrażają i chronią godność osoby: wartości zatem, których żadna jednostka, żadna większość ani żadne państwo nie mogą tworzyć, zmieniać ani niszczyć, ale które winny uznać, szanować i umacniać”.

Tak właśnie, kończył papież Benedykt, uczył nas myśleć św. Tomasz – przedstawiał szeroką i budzącą zaufanie koncepcję: szeroką, bo nie ogranicza się ona do tzw. rozumu empiryczno-naukowego, ale jest otwarta na podstawowe i niezbywalne kwestie ludzkiego życia; budzącą zaufanie, bo rozum, zwłaszcza jeśli przyjmuje natchnienia płynące z wiary chrześcijańskiej, tworzy cywilizację uznającą godność osoby, nienaruszalność jej praw i wiążący charakter jej obowiązków.

W konstruowaniu gotyckiej katedry myśli Tomasz posłużył się m.in. porywającą w swojej prostocie metodą badawczą, zwaną disputatio. Metoda ta polega wpierw na stawianiu wszelakiej maści pytań (quaestiones; np. czy istnieje Bóg? Czy wieczność różni się od czasu?), dalej na przedstawianiu argumentów, które skłaniałyby do odpowiedzi negatywnej (videtur quod non – wydaje się, że nie), następnie na nakreśleniu argumentów przemawiających za odpowiedzią twierdzącą (słynne sed contra); wreszcie, prezentacji własnej odpowiedzi (respondeo dicendum quod – odpowiadam, że trzeba powiedzieć). Tym sposobem stał się geniuszem w definiowaniu i roztrząsaniu zagadnień, które do dziś, chcemy czy nie chcemy, są ważne i ważne pozostaną.

Zapytajcie dzisiaj, choćby w klasie licealnej, choćby w sali wykładowej: co to jest prawda? Odpowiedzią będą sceptycyzm albo zastraszająco pokraczne określenia. Może więc warto wracać do Tomaszowego veritas adaequatio rei et intellectus est – prawda jest to zgodność sądu, myśli z faktycznym stanem rzeczy. I od tego zaczynać, że dane zdanie o rzeczywistości jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy stwierdza to, co jest – a fałszywe jest wtedy, gdy stwierdza to, co w rzeczywistości takie nie jest. Prawda nie jest więc względna, nie leży pośrodku – jest tam, gdzie jest.

„Człowieka wyróżnia rozum i ręka” – pisał Tomasz w „Sumie teologicznej”. I dodawał: człowiek jest osobą, czyli istotą rozumną i wolną, istniejącą w sobie i dla siebie. Ale nie dla egoizmu, samotności, „dorzucał” za Arystotelesem – z natury jesteśmy istotami politycznymi i społecznymi. Religia z kolei „oznacza właściwy stosunek do Boga”, a teologia wszystko, o czym rozprawia, ma ujmować sub ratione Dei – ze względu na Boga, pod kątem Boga. „Albo więc rozprawia o samym Bogu, albo o tym, co zależy od Boga jako od swojego początku i celu”.

Pójdźmy dalej: „sprawiedliwość to sprawność, dzięki której ktoś stałą i wiekuistą wolą oddaje każdemu to, co się mu należy”; prawo to „rozporządzenie rozumu, nadane dla dobra wspólnego i publicznie obwieszczone przez tego, kto ma pieczę nad wspólnotą”. A dobro? Na to pytanie – dopowie (przywołajmy go po raz ostatni) Kołakowski – „mamy też u Tomasza piękną odpowiedź: dobro ma przyrodzoną skłonność, by się rozprzestrzeniać i więcej dobra tworzyć”. Stąd też kochać w „Sumie teologicznej” znaczy prosto i klarownie: „chcieć dobra drugiego”.

O lekarstwie na smutek

Wiele by jeszcze pisać o Tomaszu jako mistrzu i proroku na przykład w dziedzinie myśli politycznej i ekonomicznej. Zakończę jednak czymś, co onegdaj znalazłem w internecie i co najpierw wydało mi się blefem, a potem okazało się, że rzeczywiście zostało przez wielkiego architekta dorzucone do wzniosłej konstrukcji „Sumy teologicznej” jak fantazyjny pinakiel, jak budzący uśmiech gargulec. Chodzi o „lekarstwo na smutek i ból”. Aktualne także w naszych czasach.

Po pierwsze, radzi Tomasz, sprawić sobie jakąś przyjemność, albowiem, „przyjemność przyczynia się do złagodzenia jakiegokolwiek smutku”; po drugie, wypłakać się. „Każda przykrość, którą człowiek niejako zamyka w sobie, bardziej go boli, gdyż wzmaga uwagę na jej przedmiot. Natomiast gdy wylewa się na zewnątrz, wówczas uwaga niejako rozprasza się ku rzeczom zewnętrznym i dzięki temu wewnętrzny ból zmniejsza się”; po trzecie, porozmawiać o tym z przyjacielem. „Ten, komu przyjaciele współczują, ma świadomość, że jest przez nich kochany […]”; po czwarte, zdobyć się na kontemplację prawdy. „Kontemplacja prawdy [..] łagodzi smutek […] i to tym więcej, im ktoś jest bardziej miłośnikiem mądrości. Wyższe władze duszy promieniują na niższe i dlatego przyjemność, jaką daje kontemplacja, będąca wyższym działaniem umysłu, wpływa na złagodzenie bólu w zmysłach”; po piąte, po prostu wykąpać się i iść spać. „Augustyn powiada: »Słyszałem, że wyraz łaźnia [balaneum] pochodzi stąd, że wypędza utrapienia z duszy« […] Skoro więc wszelka przyjemność łagodzi smutek, stąd wniosek, że środki te również go łagodzą”.

Pewnie za dużo pytał. Nie wszystkie też jego odpowiedzi były właściwe, choćby te o naturę kobiety czy w kwestii niewolnictwa. Ale mistrzem, również naszym, pozostać winien. Nawet w czasie, gdy z ust pani minister oświaty na nowo padają słowa o „ciemnym średniowieczu”.

Ks. prof. dr hab. Henryk Seweryniak

Profesor WSD i Akademii Mazowieckiej w Płocku, autor m.in.: „Geografia wiary”, „Teologia fundamentalna”, „Apologia i dziennikarstwo”, „Studia nad Pontificale Plocense I” (współaut.), „Dziennikarz i papież. Teoria wywiadu rzeki w świetle rozmów Petera Seewalda z Josephem Ratzingerem/Benedyktem XVI”, „Umberto Eco i Święta z Lisieux. Z dziejów teorii spiskowych”.

Podczas obrad soboru trydenckiego (1545–1563) na ołtarzu spoczywały dwie księgi. Pierwszą była rzecz jasna Biblia, drugą „Suma teologiczna” Tomasza z Akwinu. Papież Leon XIII, dobrze czujący ducha swojego czasu (kwestia robotnicza, sekularyzm), w 1880 r. ogłosił św. Tomasza patronem szkół i uniwersytetów katolickich. Benedykt XVI, najwybitniejszy myśliciel katolicki przełomu tysiącleci, Tomaszem się nie zachwycał, ale jego osobę i dzieło przedstawił aż w trzech kolejnych katechezach środowych. W Katechizmie Kościoła katolickiego, którego był naczelnym redaktorem, Akwinata jest cytowany aż 61 razy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi