Byłem i jestem przeciwnikiem przerywania ciąży, pozostaję zwolennikiem prawnych ograniczeń w tej kwestii. Liberalizacja prawa aborcyjnego nie jest czymś, pod czym bym się podpisał. Moje poglądy w sprawie aborcji są więc odmienne niż prezentowane (przypomnijmy: z partyjnego przymusu) przez polityków Platformy Obywatelskiej, w tym Izabelę Leszczynę. Jednocześnie rozumiem, że jako minister zdrowia musi się ona troszczyć o dostępność legalnej (w rzadkich przypadkach) aborcji. Tyle że nie jest troską o taką dostępność radykalizowanie przekazu, który nie bierze pod uwagę tego, jak różne są sytuacje poszczególnych szpitali. Niedopuszczalny jest także szantaż stosowany przez minister zdrowia nie tylko wobec dyrekcji szpitali, lecz także wobec ich pacjentek.
Czytaj więcej
Słowa papieża Franciszka, jak zwykle ostatnio, wywołały wśród części katolików skandal.
O czym mówię? O wywiadzie, jakiego Izabela Leszczyna udzieliła Wirtualnej Polsce. „Powiem wprost – nie obchodzi mnie, w jaki sposób dyrektorzy szpitali zapewnią legalną terminację ciąży. Jeśli w jakimś szpitalu wszyscy lekarze powołują się na klauzulę sumienia, to niech dyrektor ściągnie lekarza z innego szpitala czy miasta, któremu sumienie nie zabrania zrealizować świadczenia medycznego ratującego zdrowie lub życie kobiety, bo takim przecież jest terminacja ciąży w uzasadnionych przypadkach. A jeśli ktoś nie będzie w stanie zapewnić takiego lekarza, to niech stara się o kontrakt np. na okulistykę, a nie ginekologię” – oznajmiła minister.
To teraz porozmawiajmy o konkretach. Do aborcji potrzebny jest – poza ginekologiem – także choćby anestezjolog, więc nie mówimy o jednym lekarzu, lecz o co najmniej dwóch. Pani minister ma też, a przynajmniej powinna mieć, świadomość, że są w Polsce regiony, gdzie niemal nie ma lekarzy, którzy są w stanie przeprowadzać aborcję, a którzy nie powołują się na klauzulę sumienia. Przyczyny mogą być różne, może to być efekt nacisku społecznego, ale i przekonań. Istotne jest jedno: są całe regiony, gdzie lekarzy gotowych przeprowadzić zabieg jest naprawdę niewielu. I argument, że dyrektor ma ich sprowadzić z innego miejsca, zwyczajnie nie działa. Polska nie jest zresztą jedynym krajem w takiej sytuacji, bo podobnie było (a zdaje się, że nadal jest) na południu Włoch. Od ministra zdrowia można chyba wymagać wiedzy na ten temat. I brania pod uwagę takich skomplikowanych sytuacji.