Mało kto wie, że u zarania programu kosmicznego USA testowano również grupę 13 kobiet, potencjalnych astronautek. W latach 1960–1961 poddano je tym samym sprawdzianom, które zaliczyli ich koledzy z elitarnej grupy pilotów zakwalifikowanych do lotów w kosmos. Martha Ackmann opisuje ten epizod w dobrze udokumentowanej książce „Mercury 13”, tłumaczącej zarazem, dlaczego żadna z tych kobiet nie została wzięta pod uwagę.
Do miana pierwszej astronautki aspirowały 30-letnia wtedy Jerrie Cobb oraz 53-letnia Jackie Cochran. Obie były świetnymi pilotami, ale Cochran miała więcej rekordów, lepsze koneksje i męża milionera. Jej główną wadą wydawał się wiek. Cobb przebadano „z ciekawości”, jak bardzo jej wyniki będą odbiegać od osiągnięć mężczyzn; okazały się nie gorsze, a w pewnych aspektach wręcz lepsze. Z chęci sprawdzenia, czy Cobb to wybryk natury, sformowano grupę damskich pilotów z całych Stanów. Panie wykazały nie tylko znakomite wyszkolenie fachowe, ale także odporność fizyczną i psychiczną na trudy, jakie funduje kosmos. Innymi słowy nic oprócz decyzji administracyjnych nie stało na przeszkodzie, by z dzielnych kandydatek sformować zespół, poddać go szkoleniu i w końcu wysłać jedną lub więcej jego przedstawicielek na orbitę. Próby nadzorował dr Randolph Lovelace II, który opracował je dla zespołu męskiego i który testował także astronautów.
Do wysłania Amerykanki w kosmos w latach 60. nie doszło i książka Ackmann poświęcona jest nie tylko opisom starań dzielnych kobiet, ale też wyjaśnieniom, kto i jak je zablokował. Uczynił to osobiście wiceprezydent Lyndon Johnson, pisząc na liście do szefa NASA ponure słowa: „Czas z tym skończyć”.
Czytaj więcej
Książki córek o matkach często bywają skażone egzaltacją; tu nic podobnego nie występuje.
Ackmann próbuje zebrać argumenty, jakie stały za tą odmową. Na wstępie rekrutacji pilotów postanowiono zawęzić grupę kandydatów do wojskowych pilotów doświadczalnych. Kobiety z tego wykluczono, gdyż akademie lotnicze były wtedy dla nich zamknięte. Czynniki oficjalne argumentowały też, że udostępnienie kobietom sprzętu do szkolenia skomplikowałoby realizację programu kosmicznego z mężczyznami („Ale NASA ma dość czasu i sprzętu, żeby trenować szympansy” – brzmiał gorzki komentarz). Wydaje się, że była to jednak forma dyskryminacji, zwłaszcza gdy przytoczyć opinię Roberta Gilrutha, szefa Ośrodka Załogowych Statków Kosmicznych: „Męscy astronauci są jak najbardziej za tym”.