Mariusz Cieślik: Młodzi i wykształceni na Netfliksie

„1670” jest jedynym serialem, jaki dziś kogokolwiek w Polsce interesuje. Poza tym, który reżyseruje Donald Tusk. Niestety, oba są przerażająco nieśmieszne. Tyle że „1670” teoretycznie jest komedią.

Publikacja: 02.02.2024 17:00

Mariusz Cieślik: Młodzi i wykształceni na Netfliksie

Foto: mat.pras.

Nie mogę wziąć udziału w dyskusji na temat serialu Netfliksa, jako że jego oglądanie zakończyłem w dziesiątej minucie pierwszego odcinka po serii żenująco niezabawnych żartów. Ale wśród domowników nie byłem wcale rekordzistą, bo propozycja wyłączenia padła jakieś dwie minuty wcześniej. Staram się to odzobaczyć, ale z tego, co pamiętam, sceną, która przelała czarę goryczy, były dzieci taplające się w gnoju. Nie żeby mi jakoś przeszkadzały odchody, osobiście uważam, że śmiać się można ze wszystkiego, ale to, czy coś jest zabawne, zależy od kontekstu kulturowego. No i poczucia humoru. Owszem, można mnie zawsze oskarżyć o jego brak. Nie będę się podpierał tym, że też napisałem serial komediowy i prowadziłem satyryczne programy. Niedowcipnych satyryków i autorów komedii nie brakuje, o czym przekonujemy się w Polsce na każdym kroku. Ale kino Stanisława Barei, Juliusza Machulskiego czy Sylwestra Chęcińskiego wciąż mnie śmieszy. Tak jak skecze Zenona Laskowika, dawnego kabaretu Pod Egidą czy Roberta Górskiego, z którym wspólnie w tym miejscu miałem przyjemność pisywać. Tak że, statystycznie, bawi mnie to, co większość Polaków w moim wieku.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Parada Równości i Niepodległości

Nie rozumiem też niezwykłego pobudzenia części mediów, wieszczących przełomowość tego serialu jakoby łamiącego wszelkie tabu i, w związku z tym, dzielącego Polaków. W domyśle na propisowskich ponuraków, których „1670” nie śmieszy, i młodych wykształconych z wielkich ośrodków, których to niepomiernie bawi. Akurat osoby, w towarzystwie których serial oglądałem, do PiS-u żywią autentyczną niechęć, a wyłączać chciały wcześniej ode mnie. O ile wiem, podobnie jak ja nie widzą niczego obrazoburczego w żartach z XVII-wiecznej szlachty. W ogóle trudno wyobrazić sobie, kogo by to dziś mogło oburzać.

Nie rozumiem też niezwykłego pobudzenia części mediów, wieszczących przełomowość tego serialu jakoby łamiącego wszelkie tabu i, w związku z tym, dzielącego Polaków. 

Sam pomysł na serial nie jest może zły, ale też nie jest jakoś szczególnie odkrywczy. W gruncie rzeczy jest to rodzaj parodii motywów z sienkiewiczowskiej Trylogii. Ale przecież na scenie teatralnej zrobił to już, bardzo radykalnie, Mikołaj Grabowski w „Opisie obyczajów” wg Kitowicza. I to 35 lat temu. Coś mi się zresztą zdaje, że twórcy „1670” tego spektaklu nie widzieli. Ze stratą dla siebie. Ale nie mam zamiaru nikogo pouczać… Serial ma legion fanów i najlepiej przekonać się samemu, czy jest zabawny, czy nie. Na tym można by zakończyć, gdyby nie pytanie: skąd ten szum wokół jakiejś komedii?

Dorota Masłowska, której dowcip i przenikliwą inteligencję bardzo cenię, nazwała niedawno Netflix „przekleństwem ludzkości”. „Jest w stanie pochłonąć wszystko, również te głębokie kulturowe sentymenty Polaków i przetwarzać je na ten swój mocno kolorowy, syntetyczny świat, zalgorytmizowany świat tego, co się podoba” – zauważyła z pewną literacką przesadą, ale całkiem słusznie. Nie istnieją na ten temat żadne badania socjologiczne, demoskopy w Polsce zastanawiają się zwykle, czy wybory wygra PiS czy PO, ale wydaje mi się, że w początkach pandemii zaszła fundamentalna zmiana. Netflix stał się nowym TVN-em. Przez mniej więcej dwie dekady stacja stworzona przez Mariusza Waltera narzucała wzorce aspiracyjne klasie średniej. To z filmów i programów TVN-u dowiadywano się nie tylko, jak powinno się mieszkać czy ubierać, ale wręcz jak żyć. Jak być nowoczesnym i europejskim. Dziś to już przeszłość. Jak słusznie zauważa Dorota Masłowska, „głębokie kulturowe sentymenty Polaków”, choćby „Znachora” czy tradycję szlachecką w „1670”, przerabia dziś na algorytmy właśnie Netflix. To on dostarcza wzorców i tematów do rozmów. To jego produkcjami emocjonują się dzisiejsi 30- i 40-latkowie. Ludzi w moim wieku wciąż śmieszy Bareja, ich „1670”.

Nie mogę wziąć udziału w dyskusji na temat serialu Netfliksa, jako że jego oglądanie zakończyłem w dziesiątej minucie pierwszego odcinka po serii żenująco niezabawnych żartów. Ale wśród domowników nie byłem wcale rekordzistą, bo propozycja wyłączenia padła jakieś dwie minuty wcześniej. Staram się to odzobaczyć, ale z tego, co pamiętam, sceną, która przelała czarę goryczy, były dzieci taplające się w gnoju. Nie żeby mi jakoś przeszkadzały odchody, osobiście uważam, że śmiać się można ze wszystkiego, ale to, czy coś jest zabawne, zależy od kontekstu kulturowego. No i poczucia humoru. Owszem, można mnie zawsze oskarżyć o jego brak. Nie będę się podpierał tym, że też napisałem serial komediowy i prowadziłem satyryczne programy. Niedowcipnych satyryków i autorów komedii nie brakuje, o czym przekonujemy się w Polsce na każdym kroku. Ale kino Stanisława Barei, Juliusza Machulskiego czy Sylwestra Chęcińskiego wciąż mnie śmieszy. Tak jak skecze Zenona Laskowika, dawnego kabaretu Pod Egidą czy Roberta Górskiego, z którym wspólnie w tym miejscu miałem przyjemność pisywać. Tak że, statystycznie, bawi mnie to, co większość Polaków w moim wieku.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi