Nowy Jork, lata 80. XX wieku. Pies ma już dosyć objadania się w samotności podgrzewanym w mikrofali makaronem z serem, kupuje więc reklamowanego w telewizji Robota, remedium na wszelkie smutki. Uruchomiwszy urządzenie, rusza z nim w miasto. Zwierzę i maszyna zawierają sztamę i bawią w najlepsze, ale wizyta na Coney Island kończy się rozłąką. Robot grzęźnie na plaży, którą władze – z uwagi na koniec sezonu – zamykają. Pies wraca do mieszkania, by obmyślić plan uratowania towarzysza, który z kolei zaczyna śnić o powrocie do przyjaciela.
„Pies i Robot” Pablo Bergera, twórcy „Śnieżki” (2012), to pozbawiona słów animacja powstała w oparciu o powieść graficzną Sary Varon z 2007 r. Z jednej strony wesoła i pełna życia, z drugiej zaś – smutna. To wszak opowieść o poszukiwaniu bliskości, ale też i jej utracie. W sam raz zarówno dla najmłodszej widowni, która zrozumie wywołującą wzruszenie anegdotę, jak i dla dojrzalszej publiczności, bardziej świadomej nawiązań i kontekstów, choćby parafrazy słynnej ławkowej sceny z „Manhattanu” Woody’ego Allena.
Czytaj więcej
Czy „Wróg” z Paulem Mescalem to film o zagładzie planety czy związku? Nie wiadomo.
Abstrahując od poruszającej relacji Psa i Robota, stanowiącej centrum historii, film Bergera jest hołdem dla Wielkiego Jabłka sprzed gentryfikacji, usianego kamienicami z brązowego piaskowca, pralniami samoobsługowymi i salonami fryzjerskimi, budkami z hot dogami porozstawianymi wokół Central Parku oraz pomazanym graffiti metrem. Precyzyjna i szczegółowa kreska oddaje ducha metropolii oraz jej mieszkańców, nie ludzi, lecz zantropomorfizowanych stworzeń, które z tęsknotą i nadzieją wypatrują przyjaźni.
Rafał Glapiak, Mocnepunkty.pl