Zaczyna się jak kino więzienne. Mężczyzna zagląda przez wizjer w metalowych drzwiach. Czysto? Czysto. Wychodzi na korytarz, przestrzeń z surowego betonu zastawioną jakimiś gratami. Z tym że jak na więźnia ma nietypowe ubranie – szlafrok, klapki – i trzyma w dłoni ręcznik. Gdzie my właściwie jesteśmy?
Po chwili nieco się wyjaśnia, gdy w radiowęźle rozbrzmiewa głos spikera: „Dzień dobry, tu wasz Lord Kuchmistrz. Jest siódma rano i nadaję dla was na żywo prosto z Kuchni. Złe wieści, zrobili to! Nie ma wody w skrzydle zachodnim. Wciąż dostępna we wschodnim, ale używajcie, jeśli tylko bardzo potrzebujecie”.
Tytułowa Kuchnia to właśnie ten przytłaczający budynek, niegdyś mieszkalny blok komunalny, a obecnie nielegalny squat, który bardziej przypomina więzienie. Filozof Jeremy Bentham byłby dumny, bo swoją konstrukcją Kuchnia przypomina jego architektoniczny koncept panoptykonu – rotundę z celami rozstawionymi po zewnętrznej części okręgu. Od dziedzińca oddziela je galeriowy korytarz, z którego wszyscy widzą nawzajem swoje drzwi i okna.
Czytaj więcej
„Śnieżne bractwo” o wypadku lotniczym w Andach z 1972 r. i późniejszych losach rozbitków to hiszpański kandydat do Oscara. I słusznie, bo dawno nie było tak poruszającego filmu survivalowego i katastroficznego w jednym.
Kuchnia została zamknięta przez władze miasta, na jej miejscu mają powstać apartamentowce. Lecz dotychczasowi mieszkańcy nie zamierzają się wynosić. Zresztą nie za bardzo mają dokąd, nie stać ich na nic innego. W ich obronie staje młodzieżowy, antysystemowy gang; niczym somalijscy watażkowie jego członkowie rozdają ludziom skradzioną wcześniej żywność i formują samoobronę przeciwko policyjnym nalotom mającym na celu wykurzenie stąd dzikich lokatorów.