Znalazł jeden prosty sposób. Zobacz jak!” – głoszą clickbaitowe nagłówki. Tym razem jednak Maciej Piotr Prus faktycznie znalazł rewelacyjny sposób, by opowiedzieć o swoim życiu, nie popadając w banalne gawędziarstwo i wspominki spod znaku „kiedyś to były czasy”. Ten jego prosty sposób to tytułowe papierosy. To one są rekwizytem przechodzącym z narratorem z rozdziału do rozdziału i z epoki do epoki. Przeróżne fajki i szlugi – krajowe, zagraniczne, skręcane własnoręcznie, palone namiętnie i co chwila rzucane – przeprowadzają nas z głębokiej komuny do współczesności. Stanowią przy tym wdzięczną przestrzeń do budowania kolejnych metafor.
Jakie papierosy palono w PRL-u?
Maciej Piotr Prus, rocznik 1958, to dość znana postać, zwłaszcza w Krakowie. Stan wojenny spędził we Francji, gdzie wydawał emigracyjny miesięcznik „Kontakt”. Po 1989 r. etatowy redaktor naczelny, m.in. „Przekroju” i „Playboya”. U schyłku złotego wieku prasy powrócił ze stolicy do Krakowa, gdzie zainwestował w klubokawiarnię Piękny Pies – dla jednych przestrzeń twórczych spotkań, dla drugich spelunę, gdzie można się dobić po całonocnym rajdzie przez miasto. O swojej knajpie napisał nawet wspomnieniową książkę o dość dosłownym tytule „Wyznania właściciela klubu Piękny Pies”. Były też tomiki poetyckie, opowiadania oraz dystopijna powieść „Przyducha” z 2017 r., ambitna, choć niekoniecznie spełniona. W przeciwieństwie do „Papierosów”.
Już sam sposób wydania zwiastuje książkę konceptualną. Mały, kieszonkowy format i tytuł pisany czcionką rodem z PRL-owskich giewontów. Z tyłu fragment powieści wypisany jak ostrzeżenie na papierosach, czarno na białym w ramce. Brakuje tylko banderoli.
Czytaj więcej
Wrócił jeden z najgłośniejszych seriali ostatnich lat. „Detektyw: Kraina nocy” na HBO stanowi rewers pierwszych sezonów „True Detective”, gdzie zamiast smutnych maczo dostajemy kobiety z przeszłością. Feministyczna rewolucja? A może tylko mały genderowy reset?
Czyta się to z przyjemnością, mimo że papierosowy kac z przepalenia nieraz doskwiera bohaterowi. Pierwszoosobowa narracja tego tytoniowego bildungsromana aż tętni pomysłami. Często są to wariacje zbudowane wokół autobiograficznej kreacji: „Nie byłoby mnie, gdyby na studenckiej potańcówce ojciec nie zaciągnął się papierosem i nie zdecydował, że podejdzie do mojej matki. Tytoń dał mu siłę, a potem się urodziłem” – pisze Prus w pierwszym akapicie. Imponuje jednak konsekwencja i wyobraźnia, by tworzyć tytoniowe metafory bez końca. O pierwszych dymkach nad rzeką, które skończyły się mdłościami, czytamy: „demon nikotyny już zostawił we mnie swoje nasienie. Przez następne kilkanaście lat będzie leżało, grzało się, mościło; wciąż żywe, jak pluskwy w szparach ścian na krakowskim Kazimierzu. Będzie czekało, aż przyjdzie jego czas”. Albo o emigracji: „Rzucam papierosy i po miesiącu, dwóch do nich wracam. Tak samo jest z Polską – im dłużej nie mam z nią nic wspólnego, im dalej uciekam, tym bardziej wzrasta działanie trucizny. Czas i odległość tylko dodają jej mocy”.