Żony zaprzyjaźnionego winiarza nie było w domu. Petr machnął ręką: „Znowu do Czech pojechała”. Rozbawiło mnie to wtedy, w końcu byłem w Republice Czeskiej i nie rozumiałem jak silne na Morawach – bardziej konserwatywnych, religijnych i wiejskich niż reszta kraju – jest poczucie identyfikacji i dumy. Piwo, owszem, też czasem piją, ale to napój Czechów, a tu są Morawy – kraina wina.

Czytaj więcej

Wina Mazurka. Wigilijne pomarańcze

Turystycznym magnesem dla Polaków jest Mikulov, urocze miasteczko po drodze z Brna do Wiednia. Niestety, Mikulov jest winiarsko niedorozwinięty, w końcu masowy turysta zadowoli się byle czym i byle co, byle lokalne, go zadowoli. Najciekawsze wina powstają więc na wschód od Mikulova, choćby w Boleradicach, gdzie robi je mój ukochany Petr Korab – polecam zwłaszcza jego pet-naty, śmiem twierdzić, że jedne z najlepszych w naszej części Europy. Kilka minut drogi obok mieszka największy morawski świr, Richard Stávek, którego wina są równie zwariowane jak on sam, ale wybitne, trzeba spróbować. Zupełnie inny jest skromny, skrajnie normalny – w świecie winiarzy normalność jest skrajnością – Petr Kočařík, producent wyśmienitego pinot noir. I jeszcze największy producent wśród autentystów, bo tak nazwali się tamtejsi twórcy win naturalnych – Milan Nestarec. Brakuje pań? Pierwszą damą morawskiego winiarstwa, damą cokolwiek dziką, szaloną, lecz fascynującą, pozostaje Petra Brédová, dawna uczennica Stávka. Ich wina są dostępne w Polsce, trzeba tylko poszperać w internecie.

Jest blisko, tanio, wina pyszne i w dodatku mówią po polsku. No, prawie po polsku, ale zrozumiale. Nic dziwnego, że Polacy pokochali Morawy.

Nie ma za to rodzącego się giganta z zachodnich Moraw. Thaya, bo o niej mowa, obsadziła 70 hektarów i robi mnóstwo masowego wina. Półwytrawne wersje pinot gris, hiperaromatycznego muskatu czy zrobionej na różowo frankovki (znanej jako blaufränkisch w Austrii, a na Węgrzech jako kékfrankos) podbiją absolutnie wszystkich, zwłaszcza że kuszą owocami, nie gumą balonową czy rozpuszczonym cukrem. Ale nie pisałbym o nich, gdyby nie Veltlínske Zelené 2022 – świeżutki grüner veltliner, że posłużę się austriacką nomenklaturą, grejfrutowo-cytrynowy, z trawiastymi refleksami. Zdecydowanie najlepsze jest w wersji późnego zbioru, wina spędzającego rok w beczce, ale nie zamordowanego nią. Naprawdę świetne. A na koniec ciekawostka, czyli Nowa Zelandia w wydaniu czeskim, pardon morawskim – Sauvignon Pozdni Zber 2021, pachnący tak jak lubią wszyscy rodacy, łagodniutki, kołyszący. To jak, kiedy wybierają się państwo na Morawy?