W całej tej białej, olbrzymiej przestrzeni nie słyszano nigdy śmiechu ani wesołego głosu. Nie odbyła się tu nigdy żadna zabawa. Nikt nie rzucał się śnieżkami, nie zjeżdżał na sankach. W lodowym pałacu panowała cisza absolutna – tu nawet serca zamarzają, ich bicie nie zakłóci mroźnego spokoju. Z rozsypanych kawałków lodu chłopiec mógł układać, co mu się tylko żywnie podobało: stawiał więc wieże i przeróżne gmachy; figury o rozmaitych kształtach i deseniach. A wszystko, co zbudował, wydawało mu się doskonałe i nic w tym nie chciał zmieniać ani zepsuć. Jednego tylko słowa nie był w stanie ułożyć: „kocham”. Ach, gdyby to się udało... Królowa Śniegu obiecała mu nie tylko wolność, ale cały świat i parę nowych łyżew. Ale ona śmiała się, siedząc na lodowym tronie na samym środku zamarzniętego jeziora i obserwując kolejne nieudane próby Kaja.
Czytaj więcej
Jeżeli w tym konkretnym momencie roku utracimy kontakt z symbolami, przestaniemy próbować je odczytywać, nadawać im ich prawdziwe imię, traktować jak kierunkowskazy prowadzące do pełni i prawdy, to już na dobre pogrążymy nasze życie w bezsensie. Braku znaczenia, właściwego słowa i sensu – „logosu”, który za parę tygodni stanie się ciałem.
Jego ciało było sine, prawie czarne z mrozu. Ale nie zdawał sobie z tego sprawy, bo Królowa zamroziła w nim samo czucie. Zajęła się nim zaraz po sercu, chwilę przed pamięcią. Nie pamiętał już słońca ani kwiatów – ale czemu miałby myśleć o tym, czego nigdy więcej nie zobaczy? Nie pamiętał też babci ani Gerdy, lecz one najwyraźniej również o nim zapomniały. Przestał być historią urwaną w pół zdania, chłopcem zaginionym podczas zabawy na sankach. Stał się dzieckiem, którego nigdy nie było. Dla nikogo – poza nią. Patrzyła na jego niezdarne ruchy i wszystkie ich ślady. Całe połacie jeziora zasiane były pierwszymi dwoma literami: ko, ko, ko – jak gdakanie śnieżnych kur.
W naszym świecie też istnieją takie słowa, których nie przyjąłby żaden papier. Każdy świat ma takie. Tamten – lodowa kraina, w której uwięziony jest mały Kaj – nie może kochać.
Nie była okrutna, nie dlatego postawiła przed nim zadanie, którego nigdy nie uda mu się wykonać. Wiedziała, że musi się czymś zająć, ma przecież przed sobą całą wieczność, a to całkiem sporo czasu. A nie ma nic bardziej wciągającego niż nieosiągalne. Kaj nie wiedział – bo i skąd miałby wiedzieć – co właściwie znaczy to słowo, „kocham”. Ale to nie miało tak wielkiego znaczenia – nie widział wież, których kształty mimowolnie naśladowały jego własne budowle. Nie widział pałaców ani figur, które konstruował. Temu słowu – „kocham” – sprzeciwiało się nie tyle coś w nim samym (jego wnętrze było na nie obojętne, jak na wszystko inne), ile w lodzie, w całym tym mroźnym świecie dookoła.