Adrian Meronk: Jestem we właściwym miejscu

O życiu profesjonalisty po trzydziestce, wytyczaniu polskich ścieżek w golfie światowym i zachęcaniu do wbijania piłek do dołków – mówi nasz najlepszy golfista zawodowy. Rozmowa z Adrianem Meronkiem

Publikacja: 29.09.2023 17:00

Adrian Meronk: Jestem we właściwym miejscu

Foto: Christian Petersen/Getty Images/AFP

Plus Minus: Został pan w tym sezonie mistrzem Australii, mistrzem Włoch, grał we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema i był 23. w najstarszym z nich – The British Open, do tego jest pan wysoko w klasyfikacji światowej i bardzo wysoko w rankingu ligi zawodowej DP World Tour. Duma pana rozpiera?

Dla mnie to jest cały proces i bardzo się cieszę, że wszystko idzie w dobrą stronę. To zaczęło się mniej więcej na początku ubiegłego roku i trwa: stale się poprawiam, czuję się coraz bardziej komfortowo w największych turniejach, znajduję się w sytuacjach, które każą mi wychodzić ze strefy komfortu, i daję sobie radę, staję się coraz lepszym golfistą. Oprócz normalnej radości i satysfakcji to dla mnie bardzo duża motywacja na przyszłość.

W przeszłość pan jeszcze nie spogląda, chociażby z tego powodu, że względnie niedawno miał pan 30. urodziny?

Szczerze mówiąc, czasem sobie spoglądam wstecz i zastanawiam, gdzie i jak te wszystkie lata przeleciały. Czas golfisty w profesjonalnym tourze ucieka niesamowicie szybko, zwłaszcza gdy gra się tydzień po tygodniu. Trochę mnie zadziwia to tempo, ale dostrzegam też, że przez te 30 lat stałem się bogatszy o wiele nowych doświadczeń, także takich, które pomagają mi w golfie. Myśląc do przodu – 30 to jest tylko liczba. Czuję się jeszcze młodo, mam nadzieję, że to poczucie będzie trwało długo.

Pozostając jednak przy podsumowaniach, trzy tytuły w najważniejszej lidze europejskiego golfa – DP World Tour – to dla pana dużo czy nie?

Myślę, że niemało. Nie jest łatwo wygrywać w tej lidze. Wbrew pozorom, tak naprawdę wciąż jestem na początku kariery zawodowej. To jest dopiero mój czwarty sezon. Jak porównam się z niektórymi starszymi kolegami, to dostrzegam, że nie zdobyli trzech tytułów przez całe zawodowe życie. Mogę więc powiedzieć, że zrobiłem dobry początek. Postawiłem dobry fundament i chciałbym zbudować na nim kolejne sukcesy.

Czytaj więcej

Opadł kurz po US Open. Teraz jesień długich podróży

Niektórzy uznani komentatorzy, także sporo niezłych golfistów, twierdzą całkiem poważnie, że ten sport jest torturą. Pan też tak uważa?

To jest trudny sport, trzeba do niego wielkiej pokory. Golf często karci zawodników. Trzeba mieć wiele akceptacji tego stanu i pokładów cierpliwości, bo czasem nasza dyscyplina jest po prostu bardzo niewdzięczna. Bywa bowiem, że na pozór wszystko w turnieju układa się idealnie, czujesz, że masz fazę dobrego golfa, a wyniki w żaden sposób tego nie odzwierciedlają i nie jesteś tam, gdzie byś się spodziewał lub sobie życzył. Dość trudno to opisać, jeśli się tego nie przeżyje. Golf bywa po prostu ogromnie niewdzięczny, jest to zwykle bardzo męczące, ale cóż można z tym zrobić? Trzeba wstać kolejnego dnia, zrobić następny trening i mieć nadzieję, że golf będzie łaskawszy podczas następnego turnieju. Trzeba z uporem robić swoje.

Nie żałuje pan jednak, że nie został piłkarzem albo koszykarzem, ewentualnie żużlowcem? Miał pan talent do wielu dyscyplin.

Gdy mam gorsze momenty, zagram słabszą rundę albo przechodzę wyczerpujące treningi, to niekiedy wyobrażam sobie, co by było, gdybym poszedł w inną stronę. Jednak na koniec dnia niczego nie żałuję, bo cieszę się także tym, że jestem osobą, który przeciera nowe szlaki w polskim golfie, pokazuje, że można coś osiągnąć. I mam apetyt na więcej.

Etykieta pierwszego i na razie jedynego Polaka w golfowym kosmosie pana nie męczy?

Na pewno chciałbym mieć obok siebie rodaka, z którym mógłbym rywalizować w każdym turnieju, z którym mógłbym też podróżować. Zagrałem w tym roku parę turniejów z Mateuszem Gradeckim [to nr 2 polskiego golfa zawodowego, obecnie gra w European Challenge Tour i niekiedy, gościnnie, w wyższej lidze – przyp. K.R.] i wiem, że jest wtedy nam obu znacznie raźniej. Możemy po polsku porozmawiać, nawet o kimś porozmawiać w języku, którego poza nami nikt nie rozumie, lub omawiać jakieś problemy treningowe. Chciałbym, żeby do mnie ktoś dołączył na stałe. Na razie jednak widzę, że jeszcze parę polskich pierwszych razy przede mną zostało, więc pewnie będę je dokładać do CV.

Wiem, że dostrzegają pańską obecność w wielkim golfie ci najsławniejsi, treningowa runda z Tigerem Woodsem nie wzięła się z niczego. Co panu mówią przy okazji spotkań na polu i obok?

Gdy grałem w USA w tym roku w dużym turnieju WGC Dell Technologies Match Play, w rozgrywkach grupowych rywalizowałem m.in. z Tonym Finauem. Jego żona też chodziła z nami i oglądała grę. Spotkaliśmy się miesiąc później podczas turnieju Masters w Auguście i wtedy Tony przyznał, że oboje byli zaskoczeni, że gram tak dobrze, bo wcześniej o mnie wcale nie słyszeli – na takie zdania też trafiam. Ale teraz, gdy rozmawiam z innymi sławami, już czuję, że powoli zaczynam tam należeć, jestem na swoim miejscu, dobrze się z nimi czuję. Nikt mnie bezpośrednio może nie chwali, ale zawsze pogadamy. Jak nieźle zagrałem w PGA Championship, to Rory McIlroy wysłał mi propozycję rundy treningowej. Więc jestem zauważalny. Nie jestem kimś z innego plemienia.

To jeszcze słowo o tegorocznym golfowym Wielkim Szlemie. Który turniej wydał się panu szczególnie interesujący?

Najbardziej ciekawym, może nawet niesamowitym miejscem jest Augusta i turniej Masters. Tam trudno wejść z ulicy, w zasadzie to niemożliwe. Wszystko tam robi wrażenie, chcę tam wracać co roku, to znaczy chcę grać w każdym z czterech turniejów wielkoszlemowych, ale w tym szczególnie. W tym roku najtrudniej grało się nam w PGA Championship ze względu na ustawienie pola i padający deszcz. W US Open były piekielne greeny. The Open to w tym roku była gra na tradycyjnym polu typu links, trzeba było się przystosować, pogoda też nie sprzyjała. Chociaż może i sprzyjała, bo w ostatnich latach polubiłem złą pogodę i trudne warunki gry. Zauważyłem, że dobrze sobie w nich radzę. Większość zawodowców narzeka, a ja sądzę, że wtedy mogę zyskiwać najwięcej.

Może pan uszeregować osoby, które najmocniej wpłynęły na pańską karierę?

To zależało od etapu, w którym grałem w golfa. Na początku byli rodzice – dobrze, że nie miałem żadnej presji z ich strony, wcale nie zmuszali mnie do treningów, sam się zakochałem w golfie i zechciałem go uprawiać. Właściwie jedyną osobą, która zasadniczo zmieniła moje postrzeganie golfa, był mój trener Matthew Tipper. Kiedy go poznałem, chodziłem jeszcze do liceum we Wrocławiu i nie miałem żadnych wyższych celów golfowych. Po prostu trenowałem, grałem, wyjeżdżałem na jakieś turnieje juniorskie. Walijski trener był pierwszą osobą, która mi uświadomiła, że mam potencjał, by wyjechać na studia do USA, do college’u, że mogę tam otrzymać stypendium, grać i rywalizować z najlepszymi studentami. I tak się stało. Kolejny etap to cały proces nauki i gry w barwach East Tennessee University – również miał bardzo duży wpływ na moją grę. Nie tyle sam główny trener, ale sama rywalizacja turniejowa, wyjazdy, samodzielne życie. To mnie rozwinęło jako gracza i jako człowieka. Potem już jakoś poszło.

Zawodowy golf dla wielu to magia statystyk. Można ponoć wiele z nich wyciągnąć, by poprawić grę. Panu pomaga oglądanie liczb po rundzie?

Uczciwie powiem, nie jestem fanem statystyki. Od tego mam trenera Tippera. On to wszystko sprawdza, potem podczas treningów skupiamy się na aspektach gry wymagających poprawy.

Co pan poprawiał najbardziej, powiedzmy w ostatnich trzech latach?

Mój golf na pewno mocno poszedł w górę po treningu krótkiej gry i gry wedge’ami (rodzaj kijów – red.). Nad tym pracowaliśmy najbardziej. W sumie wciąż pracujemy, bo jest co udoskonalać, a krótka gra robi w golfie zawodowym największą różnicę. Większość zawodowców potrafi daleko posłać piłkę, ale ta umiejętność nie robi wyników. Trzeba skończyć dołek za pomocą jak najmniejszej liczby uderzeń, więc putting, chipping i gra wedge’ami ma zasadnicze znaczenie. Teraz poprawiam też grę średnimi ironami, bo ostatnio była nieco gorsza, ale jestem już na dobrej drodze, by dostrzec poprawę.

Czy w golfie na pańskim poziomie wciąż mogą liczyć się kreatywność, wizjonerstwo albo intuicja?

Są na polu takie momenty, zwykle krótkie, ale ważne chwile, ale tego nie da się przygotować lub taką umiejętność wytrenować. Po prostu trzeba to poczuć. Wielu zawodników, zwłaszcza tych lepszych, taki dar ma i takie magiczne momenty im się zdarzają. Myślę jednak, że to przychodzi z doświadczeniem i pewnością siebie. Ostatnio obserwuję, że nawet gdy gra się nie układa, to pewność siebie może wiele uratować.

Przykład?

Jon Rahm. Moim zdaniem jest najbardziej pewnym siebie golfistą w PGA Tour. Nawet jak po prostu maszeruje do piłki, to widać w nim tę pewność. Zauważyłem to już wtedy, gdy grałem z nim w turniejach uniwersyteckich w college’u. Wtedy był numerem 1 na świecie w rankingu amatorskim. Widać było z daleka jego wiarę w swe umiejętności. To mnie w nim urzekło. On może zagrać pierwsza rundę +3, potem walczyć drugiego dnia o przejście cuta, można więc powiedzieć, że nie gra najlepszego golfa, a i tak kończy turniej na drugim miejscu. Wiara w siebie pomaga. Biorę więc z niego wzór i taką postawę też staram się budować.

Wyłączywszy czas studiowania w ETSU, trenera ma pan jednego. Caddie od paru lat też jest ten sam – Stuart Beck. Jak się spotyka dobrego szkockiego pomocnika?

Spotkaliśmy się przez przypadek. Byłem w Szkocji jakieś dwa i pół roku temu. Nie miałem caddiego, szukałem, Stuart Beck był wolny, więc zagraliśmy razem w turnieju. Praca fajnie się układała, z biegiem czasu coraz lepiej, więc gramy dalej. Coraz bardziej mu ufam, dobrze się rozumiemy, on wie, jaki ja jestem, potrafi mną kierować w dobrych i złych momentach gry. Nieźle się uzupełniamy.

Ma coś w sobie ze stereotypów o Szkotach?

Na pewno jego akcent jest mocno szkocki. Trochę czasu mi zajęło, by wszystko pojąć, co mówi, ale już nie mam z tym problemu. Poza tym żadnych typowych stereotypów, o których mówią Anglicy.

Ma pan wokół siebie grupę wsparcia, od rodziny po menedżerów, także agencję marketingową. Kiedy taka agencja najbardziej przydaje się golfiście?

Na pewno na początku, gdy się opuszcza uczelnię i zaczyna pracę profesjonalisty. Agencje pomagają dzikimi kartami do turniejów, znajdują sponsorów, starają się popchnąć karierę. W moim przypadku też tak było, dostałem zaproszenie do Challenge Tour, wykorzystałem je, nie musiałem grać w turniejach kwalifikacyjnych Q-School. Druga ważna faza – gdy zaczyna się odnosić sukcesy. Wtedy pojawiają się nowe możliwości biznesowe, szanse na interesujące starty, więc menedżer jest potrzebny, by tym zarządzać i wybierać najlepsze opcje.

Czyli lepiej nie skąpić na agenta?

Można skąpić, ale oni mają kontakty, doświadczenie, to jest ich praca, więc jeśli znajdzie się odpowiednią osobę, to jest ona w stanie zrobić wiele dobrego dla sportowca. To działa.

Czy gwiazdorzy amerykańskiego golfa, Tiger Woods i Phil Mickelson, byli kiedykolwiek dla pana idolami?

Pamiętam Tigera z końcowych lat jego największych przewag. Tak, w dzieciństwie to był mój idol, to, co robił, było imponujące. Nie byłem jednak w pełni świadomy, jak wielki miał wpływ na golf. Dopiero parę lat temu, gdy przeczytałem jego wywiady, obejrzałem filmy dokumentalne, pojąłem, jak był potężnym mistrzem i dlaczego nikt nie miał z nim szans.

Czytaj więcej

Przypadek Simony Halep pokazuje, że w walce z dopingiem nie zawsze wygrywa prawda

Jak już jesteśmy przy dokumentach, oglądał pan serial Netfliksa poświęcony ważnym postaciom golfa?

Tak, widziałem kilka odcinków.

Nie przyszło panu do głowy, że realizatorzy mogliby też przyjechać do pana, by usłyszeć historię Adriana Meronka z dalekiego kraju, gdzie golfa przez długie lata nie było?

Myślę, jest powód, by opowiedzieć i tę historię. Może nie w tym roku, ale w przyszłym, gdy dostanę się z ligi DP World Tour do PGA Tour i będę grał na co dzień w Stanach Zjednoczonych. Wygląda na to, że jestem w tej dziesiątce, która otrzyma karty uczestnictwa w PGA Tour w 2024 roku [w dniu przeprowadzania rozmowy Adrian Meronk był czwarty w rankingu DP World Tour – przyp. K.R.], zatem czemu nie myśleć, że jest w mej opowieści jakaś wartość i filmowcy kiedyś przyjadą.

Przejście do bogatszej i bardziej konkurencyjnej ligi PGA Tour to duża zmiana?

To zmiana naprawdę znacząca. Dla moich polskich kibiców też, bo będą śledzić turnieje trochę później, wieczorami i w nocy.

Zapewne będzie inaczej także dlatego, że świat wielkiego golfa zawodowego ma zjednoczyć się po porozumieniu działaczy saudyjskiej ligi LIV Golf i PGA Tour. Zjednoczy się?

Mam nadzieję, choć dziś nic konkretnego jeszcze nie wiemy. Mieliśmy kilka spotkań, lecz sytuacja wciąż jeszcze nie jest klarowna. Musimy czekać, może się coś narodzi i z tego pojednania wyniknie coś dobrego dla grających.

Nie zagra pan w Pucharze Rydera, choć była ogromna nadzieja na ten start, nawet znane brytyjskie gazety pisały, że decyzja kapitana Luke’a Donalda to „kryminał”. Zabolał brak nominacji do drużyny Europy?

To był główny cel w tym sezonie. Układałem kalendarz, by znaleźć się Rzymie na polu Marco Simone Golf Club, starałem się grać jak najlepiej, zbierać punkty rankingowe, poprawiać pozycję. Tak, miałem nadzieję, że zagram w Rzymie. Zrobiłem wszystko, by tak się stało. Nie udało się, ale trzeba iść dalej. I kibicować Europie.

Golfowy świat ma wielu męskich bohaterów, ale mówi się, całkiem słusznie, że jeśli ta dyscyplina ma się wciąż rozwijać, to tylko przyciągając kobiety do gry. To dziś nowa perspektywa, wspierana przez najważniejsze golfowe władze. Ma pan pomysły, jak zanęcić dziewczyny do uprawiania tego sportu?

To trudne pytanie. Brakuje odpowiedniej promocji i komunikacji kobiecego golfa, a to jest podstawa. Należy postawić na budowanie powszechnej świadomości, że są już dziewczyny, które świetnie grają i mogą z tego zajęcia godnie żyć. Poza tym przydałoby się więcej damskiego golfa w telewizji, również wspólne turnieje z mężczyznami, co już się zdarza, coś na podobieństwo dużych turniejów tenisowych. No i trzeba pokazać młodym golfistkom, że można pójść moją drogą, studiować w USA i potem ruszyć w wielkie turnieje. Parę takich dziewczyn mamy już w Polsce i mocno trzymam za nie kciuki.

Wróćmy do zanęt dla chłopaków. Może być nią technologia golfowa. Kije golfowe to całkiem ładne i skomplikowane zabawki…

Jak w każdej branży związanej z nowoczesnymi technologiami, w golfie też wszyscy zainteresowani się ścigają, każda firma chce być lepsza od drugiej, co roku wchodzą na rynek nowe modele kijów, wszyscy mówią, że dzięki nim uderza się piłki dalej i celniej. A ja jestem tradycjonalistą. Ufam temu sprzętowi, jaki mam. Rzadko go zmieniam. Owszem, testuję, patrzę, czy coś z tych testów wychodzi, ale najczęściej wracam do starego modelu. Na przykład mój 3-wood ma już ponad pięć lat, wyszło już parę nowych wersji, ale dobrze działa, więc przy nim zostaję. Zresztą nowe technologie nie zawsze działają dobrze dla golfa. Pojawiły się głosy, żeby na początek ograniczyć rozwój piłek, sprawić nawet, by bliżej lądowały, bo stare pola nie są przystosowane do bardzo dalekich uderzeń piłki. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, może byłoby to coś interesującego, bo odległości między piłkami bardzo by się zmniejszyły. Bez względu na nowinki, ja ufać będę temu, co mi służy.

Czytaj więcej

Tenisowe matki wracają na kort. Ciąża to nie kontuzja

No to jak nie technologia, to może młodych zachęci moda, styl golfa, połączenie tradycji z nowoczesnością?

Co do ubioru na polu, to lubię, by nie było nudy, ubieram się różnorodnie, ale raczej tradycyjnie, bo taka jest etykieta: koszulka polo w klasycznych spodniach z paskiem, bo taką ofertę ma mój partner odzieżowy. Pewnie tradycja do młodych nie przemawia, więc powoli wprowadzany jest większy luz do utartych standardowych etykiet. Mamy możliwość czasem ubrać się inaczej. Golf z pewnością może dobrze na tej zmianie wizerunkowej wyjść. Jedno bym w tradycji zmienił na pewno – pozwoliłbym grać zawodowcom w krótkich spodenkach, bo w upalne dni gra w długich spodniach jest męczarnią.

Rozumiem, że pan o tym sporo wie, skoro mieszka w Dubaju. Ktoś kiedyś napisał o panu „rodowity wrocławianin z Hamburga”, więc gdzie jest teraz pańskie miejsce?

To dobre pytanie, bo jestem trochę rozdarty między Dubajem i Wrocławiem, emiratami i Polską. Większość roku spędzam w Dubaju z uwagi na pogodę, a co za tym idzie ciągłość treningów. W Polsce sezon trwa bardzo krótko. W Dubaju więc trenuję, tam jest też sporo golfistów, rywalizujemy i tam zimuję. Kiedy nadchodzi czas turniejów w Europie, staram się spędzać czas w Polsce. Z rodziną i znajomymi. Teraz jestem więc bliżej Wrocławia, w Dubaju jest stanowczo za gorąco.

Plus Minus: Został pan w tym sezonie mistrzem Australii, mistrzem Włoch, grał we wszystkich turniejach Wielkiego Szlema i był 23. w najstarszym z nich – The British Open, do tego jest pan wysoko w klasyfikacji światowej i bardzo wysoko w rankingu ligi zawodowej DP World Tour. Duma pana rozpiera?

Dla mnie to jest cały proces i bardzo się cieszę, że wszystko idzie w dobrą stronę. To zaczęło się mniej więcej na początku ubiegłego roku i trwa: stale się poprawiam, czuję się coraz bardziej komfortowo w największych turniejach, znajduję się w sytuacjach, które każą mi wychodzić ze strefy komfortu, i daję sobie radę, staję się coraz lepszym golfistą. Oprócz normalnej radości i satysfakcji to dla mnie bardzo duża motywacja na przyszłość.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi