Oczywiście współcześni to za dużo powiedziane. Bohaterowie tego typu zaczęli pojawiać się w amerykańskim kinie jakieś dwie dekady temu. Zajęli miejsce umięśnionych twardzieli i karateków, których grywały ówczesne gwiazdy – Arnold Schwarzenegger, Sylvester Stallone czy Jean-Claude Van Damme. Ci starzy szli na żywioł. Wkurzeni, sięgali po broń i wkraczali do akcji. Wręcz lubowali się w prężeniu muskułów i już na pierwszy rzut oka byli nadludźmi.
Jednak tacy herosi stracili w oczach publiczności i zaistniała potrzeba wykreowania nowego typu bohatera. Człowieka lepiej pasującego do zmieniających się czasów i przede wszystkim bliższego zwykłym ludziom. Kino odpowiedziało na to zapotrzebowanie na kilka sposobów. Narodzili się komedianci sypiący tekstami rodem z kabaretu, wykorzystywani szczególnie chętnie w adaptacjach komiksów, a także przeciętniacy zmuszeni do desperackiej walki o życie i zawodowcy przeżywający moralne rozterki, wreszcie owi brutalni profesjonaliści. Z pozoru zwyczajni, chłodni i zdyscyplinowani. Trochę nawet niepozorni. Jednocześnie precyzyjni jak szwajcarski zegarek, świetnie wyszkoleni, ale i niezwykle brutalni. Jason Bourne i John Wick, Bryan Mills z „Uprowadzonej” czy właśnie Robert McCall z serii „Bez litości”. To oni stali się idolami publiczności.
Czytaj więcej
W „Disney Illusion Island” najsłynniejsze myszki na świecie trafiają na tajemniczą wyspę.
McCall w przeszłości pracował dla rządu. Potem zaczął rozkoszować się spokojem na emeryturze, ale nie potrafił patrzeć na otaczające go bezprawie. Podobnie jak Mills, posiadał wyjątkowe umiejętności, które zdobywał w trakcie wieloletniej służby. No i je wykorzystywał. W obu wcześniejszych filmach rozprawiał się z przeciwnikami w sposób bezwzględny, a jego popisową sztuczką było informowanie przyszłych ofiar, w jaki sposób i w ciągu ilu sekund zostaną zamordowani. I od takiej właśnie sceny zaczyna się „Bez litości 3. Ostatni rozdział”. McCall eliminuje grupę włoskich mafiosów. Odpuszcza jedynie dziecku, które strzela mu w plecy. I tak ciężko ranny bohater trafia do nadmorskiego miasteczka, w którym powoli dochodzi do zdrowia. Zakochuje się w jego surowym klimacie, w szczerych i otwartych mieszkańcach, w prozie życia, świeżych rybach, kawie. I interweniuje, kiedy członkowie kamorry próbują zaprowadzić tam swoje rządy. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden element łączący filmy z tego typu bohaterami. W odróżnieniu od swojego praszczura, „Brudnego Harry’ego” Clinta Eastwooda, działają poza prawem. W ich świecie policja jest skorumpowana, nieudolna bądź nieobecna. Na bezwzględność przestępców odpowiada paragrafami i ograniczającymi procedurami. Brutalny profesjonalista tymczasem nie przejmuje się zasadami. Z chłodną precyzją wymierza złoczyńcom karę i nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Czy John Wick albo Brian Mills trafili do więzienia? Ano nie. Także Robert McCall do niego nie trafi. Jakby za lincz nie należała się kara, tylko list pochwalny.
„Bez litości 3. Ostatni rozdział” ma być ostatnim filmem serii. Grający główną rolę Denzel Washington zbliża się do siedemdziesiątki i, jak sam przyznaje, nie jest już tak sprawny jak dawniej. Reżyser Antoine Fuqua umiejętnie maskuje jego wiek, każąc mu chodzić po włoskim miasteczku o lasce. Oto jednak kolejny gwiazdor kina akcji szykuje się do przejścia na zasłużoną emeryturę. Wkrótce dołączą do niego „Niezniszczalni”, a za parę lat również bohaterowie „Szybkich i wściekłych”. W gatunku szykuje się zmiana warty. Sęk w tym, że godnych następców dzisiejszych herosów na razie brak.