Indie. Ambicje godne mocarstwa

Rosyjska agresja na Ukrainę uruchomiła niemal wszystkie globalne potęgi, które chcą być beneficjentem nowego ładu, jaki się wyłoni po wojnie. Indie liczą, że będą w tych zmaganiach jednym z rozgrywających.

Publikacja: 19.05.2023 10:00

Jakie są granice wzrostu? Czy światowa gospodarka ma dość rezerw, by Indie mogły się rozwijać tak ja

Jakie są granice wzrostu? Czy światowa gospodarka ma dość rezerw, by Indie mogły się rozwijać tak jak Chiny i przegonić je nie tylko pod względem liczby ludności? Na zdjęciu droga ekspresowa z Dżajpuru (w północno-zachodniej części kraju) do Delhi

Foto: Vinay GUPTA/AFP

Stało się! W styczniu tego roku oficjalnie podano to, czego oczekiwano już od kilku lat. Indie liczące 1 mld 417 mln mieszkańców stały się najludniejszym państwem świata, wyprzedzając Chiny. A ponieważ te ostatnie w roku ubiegłym odnotowały pierwszy po nieszczęsnym „wielkim skoku” (1958–1961) spadek liczby ludności, wydaje się, że Indie na dłużej będą najludniejszym państwem na globie. Pozostają młode, gdy Chiny się starzeją.

Naturalnie, w kręgach rządzących w New Delhi przyjęto ten fakt z wielkim zadowoleniem, jak każdy, gdy Indie wyprzedzają Chiny, co ostatnio nie tak częste. W tym sensie nawet nie dziwi otwarcie wyrażany optymizm premiera Narendry Modiego oraz członków jego gabinetu, którzy mówią wprost: jeszcze w tej dekadzie Indie staną się trzecią największą gospodarką świata, po USA i Chinach.

Sam Modi i członkowie jego gabinetu, już mając na uwadze następne wybory zaplanowane na maj 2024 r., niemal przy każdej okazji podkreślają sukcesy ostatnich ośmiu lat rządów (72-letni obecnie Modi objął urząd 26 maja 2014 r.). Wskazują przede wszystkim na podwojenie w tym czasie dochodów na głowę ludności, szybki rozwój kolejnictwa i metra, duże nakłady na program „dom dla biednych”, gwałtowny rozwój sieci komórkowych i błyskawiczną cyfryzację – według oficjalnych danych w Indiach jest aż 1,2 mld telefonów komórkowych i 600 mln smartfonów.

Władze rysują przy tym bardzo ambitne plany, według których do końca tej dekady Indie mają być pozbawione śmieci, zabezpieczone w czystą wodę i „odpowiedzialne klimatycznie”. Według danych Banku Światowego są na piątym miejscu na globie pod względem produkcji energii solarnej, po Chinach, USA, Japonii i Niemczech, ale jej udział w całej produkcji energii w kraju sięga zaledwie 8,2 proc. Indie mają być nie tylko potęgą gospodarczą, ale też państwem gwarantującym zrównoważony rozwój i postęp w każdej dziedzinie.

Czytaj więcej

Jak Xi Jinping urządził Chiny

Większa aktywność

Czas pokaże, co z tych ambitnych planów wyjdzie. Na razie, uwzględniając siłę nabywczą pieniądza (PPP), Indie już są na trzeciej pozycji, bo według aktualnych danych MFW pierwsza piątka (udział w światowym PKB) kształtuje się następująco: Chiny – 18,9 proc., USA – 15,4, Indie – 7,47, Japonia – 3,7 i Niemcy – 3,2. Administracja premiera Modiego myśli jednak o trzecim miejscu także w sensie nominalnym, gdzie ta pierwsza piątka jest dokładnie taka sama, ale ustawiona w nieco innej kolejności: USA – 25 proc., Chiny – 18,3, Japonia – 4,3, Niemcy – 4,03 i Indie – 3,47. Jak widać, do Niemiec i Japonii nie jest zbyt daleko, ale od pierwszej dwójki państwo Modiego dzieli przepaść.

Dlatego dyplomacja indyjska, teraz odpowiedzialna za przewodnictwo w G20 (we wrześniu tego roku planowany jest w New Delhi szczyt tego ugrupowania), mocno się ostatnio uaktywniła. Indie ruszyły w kilku kierunkach i są aktywne na wielu płaszczyznach.

Po pierwsze, zacieśniono w bezprecedensowy sposób relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Nie zmieniło tej tendencji ani niechlubne opuszczenie Afganistanu przez Amerykanów, ani wojna w Ukrainie, przy tak aktywnym wsparciu strony ukraińskiej przez USA i NATO, podczas gdy Indie zwyczajowo stanęły raczej po stronie Rosji.

Taka kalkulacja bierze się stąd, że władze indyjskie doszły do wniosku, iż największe dla nich strategiczne wyzwanie płynie obecnie ze strony Chin. Szczególnie niepokoi je narastająca asymetria potencjałów obu państw, tak w wymiarze gospodarczym, jak też militarnym czy technologicznym. Przykładowo, na rozwój sztucznej inteligencji Chiny przeznaczyły aż 150 mld dol., podczas gdy Indie – nieco ponad 150 mln dol.

To są powody do kompleksów, niechęci, a nawet nienawiści. Proces ten nasilił się jeszcze bardziej po całej serii starć i utarczek nadgranicznych: Depsang w 2013 r., Chumar w 2014, Doklam w 2017 i wreszcie w bezpośrednich starciach granicznych w dolinie Galwan w 2020 r., gdzie po obu stronach zginęli żołnierze (do dziś dokładnie nie wiadomo ilu). Była to pierwsza otwarta wymiana ognia nad wspólną granicą od 1967 r.

Licząca ponad 3 tys. km granica z Chinami, biegnąca przez tereny wysokogórskie lub półpustynne i wcześniej niezamieszkałe, jest do dziś w ponad 90 proc. niewyznaczona i niezatwierdzona traktatowo, mimo wielu prób rozwiązania tego problemu. Co gorsza, istnieją także terytoria sporne. Indie domagają się zwrotu Aksai Chin (Ladakh) na zachodzie (38 tys. km kw.), a Chiny zajmowanego przez Indie Arunachal Pradesh (87 tys. km kw.), który zresztą nazywają Południowym Tybetem (Nan Zang). A przecież, jak mówią w Pekinie, co niekoniecznie jest mile witane w New Delhi, „Tybet zawsze należał do Chin”.

Chiński ból głowy

Ten wybuchowy z natury zestaw, na który składają się terytoria sporne, nienakreślona wspólna granica, zamiast której istnieje tylko tymczasowa „linia aktualnej kontroli” (Line of Actual Control – LAC), status Tybetu, pobyt w Indiach Dalajlamy, a ostatnio ambitne chińskie plany mówiące o budowie nowych Jedwabnych Szlaków (Inicjatywa Pasa i Szlaku – BRI Xi Jinpinga), w tym na Oceanie Indyjskim, łącznie sprawiły, że Indie traktujące ten akwen jako „swoją sprawę” zaczęły się poważnie rozpychających się Chin obawiać.

Tym bardziej że dochodzi do tego jeszcze jeden niebagatelny czynnik, na który zwraca uwagę były szef dyplomacji Vijay Gokhale, dyplomata z długim doświadczeniem pobytów w Chinach, który po przejściu na emeryturę opublikował ostatnio aż trzy tomy poświęcone Państwu Środka, w tym jeden bardzo cenny, poświęcony negocjacjom obu krajów. W tym ostatnim autor pisze: „Chiny pragnęłyby, aby cały świat traktował je jako normalne państwo operujące poprzez istniejące mechanizmy i rozwiązania instytucjonalne. Jednakże w Chinach wszelkie mechanizmy są podporządkowane jednemu organizmowi, ściśle kontrolowanemu i skoordynowanemu jeszcze bardziej w epoce Xi Jinpinga”.

To powoduje, że władze w New Delhi zbliżyły się nie tylko z Amerykanami, lecz zacieśniają także więzi z Unią Europejską, a przede wszystkim postawiły na współpracę, głównie gospodarczą i handlową, ale też technologiczną, z Japonią oraz Tajwanem. Kapitały pochodzące z tej pierwszej sprawiły, że New Delhi dorobiło się w ostatnich latach gęstej siatki linii metra spełniającego wszelkie międzynarodowe wymogi. Natomiast Tajwan ma dostarczać na teren Indii półprzewodniki i inne nowoczesne technologie. Pierwszą, opiewającą aż na 20 mld dol., umowę ulokowanej w Bangalore firmy Vedanta z tajwańskim Foxconnem podpisał osobiście we wrześniu minionego roku premier Modi.

To ogromna suma w świetle faktu, iż dwustronne obroty handlowe Indii z Tajwanem zamknęły się w ubiegłym roku kwotą nieco ponad 7 mld dol. Tymczasem kolejne umowy dotyczące półprzewodników, chipów, tym razem z globalnym potentatem, czyli tajwańskim TSMC, już są szykowane. Napływ nowoczesnych technologii plus ewentualne przyjmowanie obcych kapitałów wychodzących ostatnio z Chin to bowiem kolejne priorytety obecnej administracji centralnej.

Wiceprezes Indyjskiego Stowarzyszenia Elektroniki i Półprzewodników (IESA) oraz dyrektor wykonawczy wielkiego konglomeratu technologicznego Spark Minda Sanjay Gupta twierdzi, że sektor półprzewodników, którego wartość na koniec 2022 r. była szacowana na 75 mld dol., skoczy błyskawicznie i na koniec 2025 r. może się zamknąć nawet sumą 320 mld dol. Tajwan ma tu być strategicznym partnerem, z którym prowadzone są już zaawansowane rozmowy na temat półprzewodników i nowoczesnych technologii, ale też strefy wolnego handlu.

Indusi jeszcze wcześniej niż Zachód i Amerykanie zaczęli skracać łańcuchy dostaw idące z Chin, bo pandemia Covid-19 uświadomiła im, jak bardzo są od nich uzależnieni, czy to w medykamentach, czy sprzęcie elektronicznym. Dlatego już w roku 2020 zaczęli zakazywać dostępu do własnego rynku największym chińskim konglomeratom technologicznym, jak Alibaba, Baidu, Sina czy ByteDance (TikTok).

Największy problem w stosunkach z Chinami polega jednak na tym, że oba kraje, które jeszcze cztery dekady temu znajdowały się na podobnym poziomie rozwoju (czytaj: biedy), a Hindusi notowali nawet dochody na głowę wyższe niż w Chinach (u progu reform Deng Xiaopinga w 1978 r.), w ostatnim czasie zaczęli być coraz szybciej przez Chiny wyprzedzani. Szacuje się, że gospodarka Indii jest w tej chwili co najmniej pięciokrotnie mniejsza niż ta z ChRL, a w coraz popularniejszych ostatnio badaniach potencjometrycznych (oprócz gospodarki i handlu bierze się w nich pod uwagę potencjał ludnościowy, ludzki kapitał i wszelkie zasoby) są mniejsze nawet siedem razy.

W efekcie relacje z Chinami prowadzą do stanu, który wywodzący się z subkontynentu, ale od lat pracujący w Singapurze Kanti Bajpai nazwał w ważnym tomie poświęconym tym stosunkom dwustronnym „dysonansem poznawczym”. Z jednej strony Indusi cenią Chińczyków, a ich bezprecedensowe sukcesy podziwiają, a z drugiej wręcz nienawidzą za to, że lepiej im się wiedzie i że lepiej sobie radzą. Wspomniane kryzysy na granicy, a przede wszystkim przelew krwi w Galwan, podobnie jak pandemia Covid-19, jeszcze to zjawisko umocniły, a – podsycane też odgórnie, nie tylko spontaniczne – nastroje nacjonalistyczne (w tym antychińskie) zdecydowanie rosną, co potwierdzają sondaże.

Czytaj więcej

Bogdan Góralczyk: Dwie wizyty, czyli gra o Tajwan

Państwo obrotowe

W zestawieniu z faktem, że Chiny w ramach BRI wkroczyły na Sri Lankę (port w Hambantota), mocno inwestują na terenie Mjanmy (d. Birma), a nade wszystko otworzyły linie kredytowe na ponad 60 mld dol. dla Pakistanu (port Gwadar i autostrada mająca go łączyć z chińskim regionem Xinjiangu), Indie poczuły się zagrożone już nie tylko gospodarczo i handlowo (obustronne obroty handlowe w 2022 r. przekroczyły 93 mld dol., przy chińskim eksporcie rzędu 70 mld, a więc przy ogromnym deficycie wywołującym ból głowy), ale także geostrategicznie.

Toteż inny były szef resortu spraw zagranicznych i dyplomata z doświadczeniem na terenie Chin, Shyam Saran, w tomie wydanym w ubiegłym roku „How China Sees India” („Jak Chiny postrzegają Indie”, choć treść skłania do tytułu odwrotnego) pisze: „Chiny chciałyby widzieć Indie jako podmiot podporządkowany w Azji zdominowanej przez nie same. Jednakże na razie jest tak, że Indie będą sprzeciwiały się hierarchicznemu porządkowi na terenie Azji i na świecie, który miałby być zdominowany przez Chiny”. W tym kontekście wraca się do tezy popularnej już od dawna i mówiącej o tym, że Indie stanowią państwo obrotowe (swing state), czyli takie, które nawiąże ścisłe więzi współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa z USA, Australią i Japonią (ugrupowanie QUAD), będzie rzecznikiem światowego Południa na wszelkich forach (G20, BRICS, a nawet Szanghajska Organizacja Współpracy), współpracę dwustronną zacieśni nie tylko z demokracjami, jak UE, Japonia czy Tajwan, ale też autokracjami, jak Iran (bo Afganistan jest nadal niespokojny i potencjalnie wybuchowy, nie mówiąc o stałym bólu głowy w postaci Pakistanu), ale też z Rosją, mimo że ta dokonała brutalnej agresji. Tę w Indiach się albo ignoruje, albo pomniejsza jej znaczenie.

Rosja (ZSRR) tradycyjnie grała tam bowiem rolę przeciwwagi wobec Chin, a teraz jest także dostawcą surowców energetycznych. Jak się podaje, indyjski import ropy z Federacji Rosyjskiej wzrósł w 2022 aż o 400 proc. Poza nielicznymi intelektualistami związanymi z opozycją, jak Shashi Tharoor, nikt tego stanu rzeczy nie kwestionuje. Indie po prostu grają swoją grę i nie zamierzają się na nikogo oglądać.

Nie być tak pazernym

Jak widać, mają nie tylko ambicje, ale też potencjał, aby stać się trzecią największą gospodarką świata, a tym samym kolejnym ważnym ośrodkiem siły, po USA i Chinach. Nie będą, co prawda, grały w tej samej, pierwszej lidze, ale w jeszcze większym stopniu niż dotychczas będą mogły odgrywać swoją ulubioną rolę państwa obrotowego.

Dlatego też wspomniany Kanti Bajpai argumentuje nieco inaczej i bardziej optymistycznie niż większość indyjskich specjalistów od Chin. Pisze: „Wraz z prognozami mówiącymi o pokonaniu Chin pod względem ludności (co już się stało – BG), nową liberalizującą gospodarczą filozofią wprowadzoną od 1991 r., przywiązaniem do demokracji i powszechnie stosowanym angielskim, Indie są jedynym mocarstwem (poza USA), zdolnym do konkurencji demograficznej, ekonomicznej, politycznej i kulturowej z Chinami, patrząc na procesy długofalowo”.

Czy tak będzie? Zobaczymy. Istnieją wątpliwości. Znający doskonale Chiny z autopsji dziennikarz Ananth Krishnan, który spędził w Państwie Środka dekadę (2009–2019), we właśnie wydanym tomie „India’s China Challenge” (Chińskie wyzwanie dla Indii) apeluje nie tylko o procesy dostosowawcze i większą aktywność dyplomatyczną, co się już dzieje, ale przede wszystkim o stworzenie „wielkiej wizji” dla Indii. Miałaby być podobna do tej, z jaką kiedyś, przed laty, występował w Chinach Deng Xiaoping (1978 – otwarcie gospodarcze i reformy; 1992 – otwarcie na świat i globalne rynki).

Jego zdaniem, chcąc grać rolę światowego lidera, a administracja Narendry Modiego i on sam nawet nie kryją takich ambicji, Indie muszą na wstępie pozbyć się biurokratycznych przerostów i barier, stałego przeciągania liny między centrum a władzami lokalnymi, poradzić sobie z rozwarstwieniem i korupcją oraz zapewnić przejrzystość procesów decyzyjnych. Lista problemów do rozwiązania jest całkiem długa, a tradycja i historia nakładają na ambitnych teraz i kreślących śmiałe wizje decydentów dodatkowe zadania i obciążenia.

Czytaj więcej

Bogdan Góralczyk: A więc rozejm, czyli Biden i Xi na Bali

Z kolei Shyam Saran jakże słusznie zwraca uwagę, by Indie nie zamieniły się na tej nowej ścieżce wzrostu w kolejne Chiny: „globalna gospodarka po prostu nie ma takich rezerw, by sprostać tak wielkim zapotrzebowaniom” (na kapitały i surowce). Jeszcze dosadniej ujmują to zagadnienie Shashii Tharoor i Samir Saran w cennej pracy „The New World Disorder and the Indian Imperative” (Nowy światowy nieład i imperatyw Indii), pisząc: „Nie ukrywajmy jednak podstawowego faktu: gdyby wszyscy mieszkańcy planety Ziemia chcieli żyć tak jak przeciętnie Amerykanie, to chcąc sprostać tym zapotrzebowaniom, potrzebnych by nam było pięć planet takich jak nasza”.

Mówiąc dosadnie, Indie, realizując swe ambitne plany rozwojowe, nie mogą być tak pazerne i ekspansywne jak Chiny, nie mogą w aż tak wielkim stopniu eksploatować swych zasobów, by się na tej drodze nie wykoleić. Tamtejsze elity mają świadomość, że istnieją – i to poważne – granice wzrostu, a powszechna do niedawna mantra „wzrost nade wszystko” nie jest już gwarancją sukcesu.

Jednakże wyraźnie widać, że Indie ruszyły w ślad za Chinami, wraz z innymi wschodzącymi rynkami. Postęp jest widoczny i odzwierciedlony nie tylko w statystykach. Dlatego to, co dzieje się teraz w New Delhi, i to, jakie decyzje są tam podejmowane, jest ważne. Rosyjska agresja na Ukrainę uruchomiła niemal wszystkie największe organizmy na globie, które się teraz najwyraźniej pozycjonują, chcąc być beneficjentem nowego ładu światowego, jaki się po tym głębokim zawirowaniu wyłoni. Indie liczą, że będą trzecim rozgrywającym, i warto mieć to na uwadze, a nie tylko utrzymywać stereotypy, że tam kasty, bieda, zacofanie, śmietnisko, zanieczyszczone powietrze, a nawet święte krowy na ulicach. To wszystko naturalnie nadal istnieje, ale są też zwiastuny czegoś zupełnie nowego – i to bardzo poważne. Warto to wziąć pod uwagę także i u nas.

Stało się! W styczniu tego roku oficjalnie podano to, czego oczekiwano już od kilku lat. Indie liczące 1 mld 417 mln mieszkańców stały się najludniejszym państwem świata, wyprzedzając Chiny. A ponieważ te ostatnie w roku ubiegłym odnotowały pierwszy po nieszczęsnym „wielkim skoku” (1958–1961) spadek liczby ludności, wydaje się, że Indie na dłużej będą najludniejszym państwem na globie. Pozostają młode, gdy Chiny się starzeją.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi