Bogdan Góralczyk: Dwie wizyty, czyli gra o Tajwan

Walkę o Tajwan trzeba uważnie śledzić, bo pokojowe połączenie obu organizmów znad Cieśniny Tajwańskiej z Chinami w nazwie oznaczałoby wykreowanie „numeru jeden” w światowej gospodarce i handlu – pisze politolog i sinolog, prof. Bogdan Góralczyk.

Publikacja: 30.03.2023 11:35

Tsai Ing-wen 9 marca wyruszyła w 10-dniową podróż do dwóch państw latynoskich, Belize i Gwatemali. P

Tsai Ing-wen 9 marca wyruszyła w 10-dniową podróż do dwóch państw latynoskich, Belize i Gwatemali. Po drodze dwukrotnie zatrzyma się w USA, najpierw w Nowym Jorku, a w drodze powrotnej (6 kwietnia) w Los Angeles.

Foto: AFP

Prezydent Tajwanu pani Tsai Ing-wen 29 marca wyruszyła w 10-dniową podróż do dwóch państw latynoskich, Belize i Gwatemali. Są to kraje, które jeszcze utrzymują stosunki z Republika Chińską na Tajwanie. Zostało ich zaledwie 13, z którymi utrzymywane są oficjalne relacje, obok takich jak Nauru, Palau, Haiti, Tuvalu czy Watykan.

Albowiem dosłownie tuż przed tą podróżą stosunki z Tajwanem zerwał Honduras, wcześniej domagający się od władz w Tajpej sporych sum (90 mln dol. na budowę zespołu szpitalnego oraz 350 mln dol. na budowę zapory wodnej). Ponieważ władze tajwańskie zwlekały, do akcji włączył się Pekin, obiecując pomoc w spłacie długów Hondurasu, szacowanych na 2 mld dol. (w mediach mówi się o sumie 2,4 mld dol. wyasygnowanej przez władze ChRL na ten cel).

Eskalacja na linii Waszyngton-Pekin

Pekin, grający na izolację władz w Tajpej, zanotował kolejny sukces. Cena w tej kalkulacji jest mniej ważna. To bowiem część większej układanki, która teraz znowu staje na czołówkach gazet i medialnych doniesień. Albowiem Tsai Ing-wen po drodze dwukrotnie zatrzyma się w USA, najpierw w Nowym Jorku, a w drodze powrotnej (6 kwietnia) w Los Angeles. Zapowiedziano, że podczas jednego z tych postojów spotka się z szefem republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów, Kevinem McCarthym, który natychmiast po wyborze (co nie obyło się bez kontrowersji i wymagało kilku tur głosowań) ogłosił publicznie, że chce udać się na Tajwan, w ślad za swą poprzedniczką Nancy Pelosi.

Czytaj więcej

Chiny ostrzegają USA. Grożą odwetem

Ponieważ tamta wizyta odbiła się głośnym echem i wprawiła w ruch flotę powietrzną i morską Chin kontynentalnych, które na ponad tydzień założyły wokół wyspy blokadę, Tsai Ing-wen zasugerowała spotkanie właśnie w USA, a nie na Tajwanie. Sugestia została przyjęta, ale zarówno jej postoje w USA, jak ta planowana rozmowa będą jedynie dalszymi krokami w eskalacji napięć na linii Waszyngton-Pekin. Przecież kiedyś, w połowie lat 90. minionego stulecia, z racji wizyty w USA pierwszego tajwańskiego prezydenta z demokratycznego nadania, Lee Teng-huia (do 1988 r. była tam dyktatura), wybuchł w Cieśninie Tajwańskiej poważny kryzys, z ruchami wojsk i jednostek morskich włącznie. Podobnie, choć krócej, było po wizycie Pelosi.

A ponadto rozmowa z McCarthym będzie traktowana w Pekinie jako kolejna próba podnoszenia rangi partnerów z Tajwanu, czyli coś dokładnie przeciwstawnego do tego, za czym władze ChRL otwarcie – i ostatnio coraz głośniej – się opowiadają, traktując Tajwan jako „sprawę wewnętrzną”.

Tymczasem Amerykanie, którzy od czasu administracji Donalda Trumpa przeszli w stosunkach z Chinami od poprzedniego zaangażowania do „strategicznej rywalizacji”, stawiają coraz częściej kwestię Tajwanu na ostrzu noża, wysyłają na wyspę coraz więcej delegacji, obiecują pomoc wojskową i wspierają plany poszerzonej, a nawet powszechnej mobilizacji (już ogłoszone przez prezydent Tsai). Administracja w USA się zmieniła, ale polityka wobec Chin i Tajwanu absolutnie nie. Jest objęta, co teraz rzadkie, konsensusem obu wielkich partii (bipartisanship) i stale się zaostrza.

Tym samym napięcie rośnie, a gra dyplomatyczna się nasila i obejmuje coraz więcej podmiotów, bo w ślad za USA relacje z Tajwanem zacieśnia teraz Japonia, a także Europa. Przykładowo, w chwili, gdy Tsai wyruszała w podróż, media tajwańskie zajmowały się wizytą w Tajpej czeskiej delegacji oficjalnej z wiceszefową tamtejszej Izby Poselskiej Marketą Pakarovą-Adamovą na czele. Ostatnio notuje się coraz więcej tego typu wizyt, tak ze wschodniej, jak zachodniej części naszego kontynentu, nawet z Parlamentu Europejskiego, a więc nie tylko z USA.

Symbole, znaki, konteksty

Jest jednak i druga strona tego medalu. Oto 27 marca w 12-dniową podróż do ChRL udał się poprzednik pani Tsai Ing-wen na stanowisku, prezydent w latach 2008-16, Ma Ying-jeou, tyle że nie z nadania rządzącej obecnie Demokratycznej Partii Postępowej (DPP) lecz Kuomintangu (KMT, dosłownie: Partii Narodowej). Jest to pierwsza tego typu i rangi wizyta od momentu podziału Chin w 1949 roku, chociaż wiosną 2005 roku nie mniejszym echem odbiła się wizyta przewodniczącego KMT, Lien Czana, który był pierwszym wysokiej rangi politykiem tajwańskim stawiającym stopy na terenie ChRL.

Obecna wizyta ma jednak jeszcze większe znaczenie, zarówno z uwagi na samego gościa, jak przede wszystkim moment, w którym dochodzi do skutku. Ma Ying-jeou już wcześniej dał się poznać jako otwarty zwolennik zbliżenia z Pekinem. Za jego kadencji podpisano aż 23 ważne i bezprecedensowe umowy dwustronne, z kluczową umową ramową o współpracy gospodarczej (ECFA), dzięki czemu zerwano z poprzednią wzajemną izolacją. Kiedy jednak władze KMT poszły w tych dążeniach za daleko, wybuchła głośna „rewolucja słonecznikowa” i przyczyniła się do oddania przez KMT rządów.

Czytaj więcej

Były prezydent Tajwanu jedzie do Chin. Historyczna wizyta

Co więcej, gdy Ma już odchodził ze stanowiska, a na horyzoncie majaczyła wygrana DPP, w listopadzie 2015 roku spotkał się w Singapurze z Xi Jinpingiem. Panowie, bo tak ich tytułowano, przez kilka minut trzymali sobie ręce w dłoniach, nic nie mówiąc. Nie było takiej potrzeby. Cywilizacja chińska to znak, symbol, ceremoniał i gest. Tu było wszystko naraz, pod jednym wezwaniem: „jesteśmy razem”.

Teraz, podczas tej podróży, takich symbolicznych gestów można spodziewać się więcej. Już na lotnisku w Tajpej, przed odlotem, w obecności niewielkiej grupy protestantów i przy wielu włączonych mikrofonach i kamerach, Ma Ying-jeou stwierdził: „To moja pierwsza podróż do Chin. Zacząłem zajmować się relacjami poprzez Cieśninę Tajwańską, gdy miałem 37 lat. Teraz mam ich 73, czyli czekałem aż 36 lat, by tam się udać. To naprawdę było nieco za długo, ale cieszę się, że teraz mogę się tam udać”.

Zabrał ze sobą grupę studentów, by – jak mówił – „obniżać w ten sposób napięcie w Cieśninie Tajwańskiej i zaprowadzać pokój”. Wylądował w Szanghaju, witany przez oficjeli z ramienia rządzącej Komunistycznej Partii Chin (KPCh), ale program ułożono tak, by przynajmniej formalnie tak ważnego gościa z tą partią nie kojarzono. W jego programie znalazły się najważniejsze obiekty związane z japońską agresją na Chiny (1931-1945), w tym w ważnym Muzeum Masakry Nankińskiej i podobnych obiektach w Szanghaju oraz Chongqingu na terenie prowincji Syczuan.

Ma Ying-jeou rozpoczął jednak zgodnie z chińską tradycją i rytuałem. Z Szanghaju natychmiast udał się do Nankinu, Południowej Stolicy (Pekin jest stolicą Północną), gdzie kiedyś władze KMT rządziły Chinami i tam rankiem 28 marca natychmiast skierował się do Mauzoleum Sun Yat-sena, „ojca Chin republikańskich”, równie mocno czczonego na Tajwanie, jak w ChRL (bo pod koniec swego życia nawiązał sojusz z komunistami). Nie kryjąc wzruszenia, gość z Tajwanu złożył tam zwyczajowy potrójny pokłon, potem wieniec, a także wypowiedział słowa, które mają być lejtmotywem tej jego wizyty: „Ludzie po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej należą do jednej rodziny”. Ponadto odręcznie namalował osiem chińskich znaków, mówiących o tym, że: „Walczymy o pokój i odnowę Chin”. Nawet Xi Jinping by lepiej tego nie ujął.

Ma powołuje się na wspólne korzenie, cywilizację, rodowód, a nie na bieżącą politykę serwowaną przez KPCh

Po złożeniu własnej kaligrafii wśród innych tam się znajdujących, rozwinął poprzednią tezę i wypowiedział kolejne, jakże symboliczne słowa: „Ludzie po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej należą do narodu chińskiego, są synami Yandi i Huangdi”, a więc starożytnych, mitycznych władców, traktowanych jako założycieli cywilizacji chińskiej.

Po czym uzupełnił tę swoją wypowiedź, mówiąc w imieniu całej delegacji: „Wyrażamy szczerą nadzieję, że obie strony będą dążyć do pokoju, unikać wojny i walczyć o odrodzenie Chin. Na tym polega nieunikniona odpowiedzialność Chińczyków po obu stronach Cieśniny – i o to musimy twardo walczyć”.

Od razu widać, że Ma powołuje się na wspólne korzenie, cywilizację, rodowód, a nie na bieżącą politykę serwowaną przez KPCh. Nie musi tego ostatniego robić, bo jest więcej niż oczywiste, że jego wizyta oraz wypowiadane, jak dotąd, słowa idealnie wręcz współgrają z ambitnymi planami Xi Jinpinga i KPCh, by doprowadzić (do 2049 r.) do wielkiego renesansu chińskiego narodu.

Nowy front

Ważny gość z Tajwanu ma jeszcze odwiedzić stolicę prowincji Hunan, Changsha oraz Wuhan (nie tylko źródło niedawnej pandemii, lecz przede wszystkim miejsce powstania, które obaliło Cesarstwo, a potem wyniosło do władzy Sun Yat-sena i KMT). A na sam koniec, na zwieńczenie pobytu, znowu wielce symbolicznie uda się na groby swoich przodków z okazji przypadającego na początek kwietnia tradycyjnego święta zmarłych, Qingming.

Z góry widać, że jest to pobyt starannie przemyślany i przygotowany. Ma służyć pojednaniu, uspokojeniu nastrojów, deeskalacji napięć, a docelowo chyba także pokojowemu zjednoczeniu, o czym bezustannie mówią władze w Pekinie. Widać także, że jest to programowa przeciwwaga i wyzwanie dla obecnych władz z ramienia DPP, wspieranych przez USA i Zachód.

Poniekąd jest to także programowa zapowiedź starcia podczas nadchodzących, w styczniu 2024 r., wyborów parlamentarnych, a w końcowym rozrachunku też prezydenckich na Tajwanie. DPP ostatnie wybory lokalne pod koniec ub.r. sromotnie przegrała; do tego stopnia, że Tsai Ing-wen zrezygnowała po nich z kierowania partią, pozostawiając sobie tylko funkcję prezydencką. Czy sytuacja się powtórzy?

Czytaj więcej

Xi Jinping. Chiny blisko władzy absolutnej

Pekin może zrobić wiele, by wpłynąć na wyniki tych wyborów, bowiem posiada rożne dźwignie nacisku, począwszy od blisko 2 mln Tajwańczyków robiących interesy na terenie Chin kontynentalnych. Jednakże sondaże opinii publicznej mówią co innego. Robione od lat badania przez National Chengchi University w Tajpej pokazują, że liczba osób samodefiniujących się jako Chińczycy, a nie Tajwańczycy, jak też takich, którzy opowiadają się za pokojowym zjednoczeniem z Wielkim Lądem, jest już zaledwie jednocyfrowa i stale maleje, a proces przyspieszył po niedawnym stłumieniu demonstracji na terenie buntującego się Hongkongu.

Nawet władze w Pekinie zdają już sobie sprawę z tego, że wyczerpała się poprzednia, kiedyś kreatywna, formuła Deng Xiaopinga „jeden kraj, dwa systemy”. Trzeba wymyślić coś nowego i półoficjalnie wiadomo, że w najwyższym kierownictwie, pod wodzą czwartego w hierarchii Wang Huninga, takie prace ponoć trwają. Co przyniosą, pokaże dopiero czas.

Jednakże wizyta Ma Ying-jeou i jego delegacji dowodzi, że rozpoczyna się zupełnie nowa gra, z sięganiem do wspólnego rodowodu i kolebki cywilizacyjnej narodowości Han. Czy Tajwańczycy, którzy przez lata, a nawet dziesięciolecia samodzielnego bytu, żyli w odmiennej rzeczywistości od tej na terenie ChRL, będą jednak podatni na tego typu hasła i programy? Przedstawiciele DPP wskazują jednoznacznie, że to nie jest ich program. Oni opowiadają się za demokracją i wolnością, a nie autokracją, nawet jeśli podszytą „wspólnym dziedzictwem kulturowym”. Na dodatek, o czym wiadomo już od wojny koreańskiej (1950-53) dla Amerykanów Tajwan to nic innego, jak ich własny „niezatapialny lotniskowiec” (wystarczy spojrzeć na mapę).

Jak świadczą obecne dwie wizyty, walka o przyszłe oblicze i losy Tajwanu już się rozpoczęła

Tym samym mamy nowy front i nowe zderzenie, obok tych na terenie Ukrainy – o Tajwan i jego przyszłość. Jedynowładca Xi Jinping i władze KPCh mówią o „wielkim domowym zadaniu”, jakie ich czeka, chcąc sięgnąć po zapowiadany „wielki renesans narodu chińskiego”. A jak widać, chętnych do realizacji tego postulatu na Tajwanie znajdą. Czy jednak będzie ich wystarczająco dużo?

Jak świadczą obecne dwie wizyty, walka o przyszłe oblicze i losy Tajwanu już się rozpoczęła. Trzeba ją uważnie śledzić, albowiem pokojowe połączenie obu organizmów znad Cieśniny Tajwańskiej z Chinami w nazwie to nic innego, jak wykreowanie „numeru jeden” w światowej gospodarce i handlu, a nawet wysokich technologiach. Albowiem Tajwan to mocarstwo półprzewodników. Amerykanie i Japończycy, nie mówiąc o Tajwańczykach, to widzą i wiedzą, My chyba nie do końca. A warto wiedzieć, że tym razem stawka jest niezwykle wysoka.

AUTOR

Bogdan Góralczyk

Politolog i sinolog, profesor w Centrum Europejskim UW

Prezydent Tajwanu pani Tsai Ing-wen 29 marca wyruszyła w 10-dniową podróż do dwóch państw latynoskich, Belize i Gwatemali. Są to kraje, które jeszcze utrzymują stosunki z Republika Chińską na Tajwanie. Zostało ich zaledwie 13, z którymi utrzymywane są oficjalne relacje, obok takich jak Nauru, Palau, Haiti, Tuvalu czy Watykan.

Albowiem dosłownie tuż przed tą podróżą stosunki z Tajwanem zerwał Honduras, wcześniej domagający się od władz w Tajpej sporych sum (90 mln dol. na budowę zespołu szpitalnego oraz 350 mln dol. na budowę zapory wodnej). Ponieważ władze tajwańskie zwlekały, do akcji włączył się Pekin, obiecując pomoc w spłacie długów Hondurasu, szacowanych na 2 mld dol. (w mediach mówi się o sumie 2,4 mld dol. wyasygnowanej przez władze ChRL na ten cel).

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Marek Kozubal: Powódź to jednak nie jest wojna
Publicystyka
Kazimierz Wóycicki: Pisowskie zwyczaje nowej ministry kultury przy zwalnianiu Roberta Kostry z MHP
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Dlaczego Izrael nie powinien atakować Hezbollahu wybuchającymi pagerami
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Atak pagerami na Hezbollah. Jak premier Izraela pomaga Trumpowi
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Obustronne rozczarowanie Polaków i Ukraińców