Niedawna dyskusja pod zapowiedzią jednego z odcinków podcastu firmowanego przez pismo „Kosmos dla Dziewczynek” doskonale ukazała konflikt między promowanym w mainstreamowych mediach rodzajem feminizmu a podstawowymi intuicjami, z powodu których wiele kobiet i dziewcząt w jakiejś mierze utożsamia się z feminizmem. Wspomniana zapowiedź, opublikowana 16 lutego, brzmiała:
„Zapomnij o księżniczkach! Postacie silnych dziewcząt, buntowniczek, niepokornych protagonistek i wojowniczek, masowo pojawiają się we współczesnej fantastyce młodzieżowej. Problem polega na tym, że jak »poskrobiesz« głębiej, te intrygujące heroiny niekoniecznie chcą zmiany społecznej i koncentrują się głównie na sobie. Czym jest fake feminizm, który zagnieździł się we współczesnej literaturze młodzieżowej, opowie ekspertka (…)”.
Po chwili okazało się, że krytyka „koncentracji na sobie” wzbudziła niesmak nie tylko u mnie. „Nie ma nic złego w indywidualistycznej pasji badawczej, bo napędza poznanie prawdy o świecie. Niepokoi mnie patriarchalna klisza, że jest coś niestosownego w tym, że kobieta myśli tylko o sobie, zamiast o innych” – skomentowała biolożka Karolina Królikowska. „Skoro już nawet nie można myśleć o sobie w tym całym feminizmie dla nastolatek, to o czym w ogóle myśleć?” – napisała feministka i socjolożka Katarzyna Szumlewicz, niejako powtarzając prawdę, że myślenie nienawiązujące do przeżywania jednostki jest nieludzkie. Co ciekawe, sama zaproszona do wygłoszenia podcastu ekspertka – literaturoznawczyni Weronika Kostecka – napisała, że jest „zaniepokojona” streszczeniem zaproponowanym przez redakcję „Kosmosu…” i poprosiła o zmianę opisu nagrania.
Prośba została wysłuchana, lecz próby redefinicji feminizmu pozostały. Dochodzące zewsząd – na pierwszy rzut oka wzmacniające również mnie – hasła o kobiecej energii, sprawczości, buntowniczości i „zaufaniu swoim odczuciom” przy bliższym zbadaniu okazują się nie być dla wszystkich kobiet. Idealnie pasuje tu cytat z mema z oburzonym pingwinem: „Ma być niepoprawnie, ale nie tak”. Narracje te bowiem często promują określoną agendę tego, co w ramach swej buntowniczości i sprawczości powinna robić kobieta: „troszczyć się o planetę”, wyrażać „empatię i solidarność” wobec innych dyskryminowanych grup, walczyć z „egoizmem, merytokracją i kulturą honoru” – a nawet z filozoficzną koncepcją samoposiadania – które mają wynikać z patriarchatu. Rolą kobiet ma być przejęcie języka psychoterapii nie jako pomocniczego narzędzia, lecz jako zasady życia.
Coraz częściej przyjmuje to formę esencjalizmu w nowych szatach: mężczyzna jest dumnym ze swoich osiągnięć egocentrykiem, a rolą kobiety jest bezosobowa (bo wykuwanie indywidualności to „przywilej”) troska o innych. Owszem przypomina to katolicką narrację o stworzeniu kobiety do „relacyjności”, lecz media takie jak „Wysokie Obcasy” chcą po prostu odwrócić wartościowanie rzekomej „kobiecej” i „męskiej” natury. Sądzę, że jest to zjawisko istotniejsze niż sprzeciw liberalnych środowisk wobec nauczania katolickiego w zakresie aborcji. Cóż bowiem z tego, że mainstream pozwala mi być egocentryczką w kwestii usunięcia płodu, jak nie mogę być egocentryczką w innych dziedzinach – jak loty samolotem, noszenie ubrań z wiskozy (bo przecież też szkodzą planecie, mimo że mniej i są milsze niż poliester) czy niuansowanie spraw politycznych według własnych odczuć i interesów?