Trudno wskazać, skąd wziął się fenomen Osy. Poprzedni album, zatytułowany „Sprzedałem dupe”, przyniósł raperowi m.in. nominację do Fryderyka. Wcześniej jednak skupiał wokół siebie specyficzne, niejako awangardowe grono odbiorców, poszukujące osobnych rozwiązań, jak mieszanka punk rocka z g-funkiem i trapem.

Na „Breslau Hardcore” Osa bez ogródek powtórzy kilkadziesiąt razy z rzędu słowo „dupa”, podczas gdy chwilę wcześniej w tym samym utworze wyznaje, że nie radzi sobie z otaczającą go rzeczywistością. Zdaje się więc momentami uwięziony wśród narkotyków i przelotnych romansów. Dlatego „Summer Song”, gdzie mówi o odwykach i porzuceniu destrukcyjnych zwyczajów, wydaje się wyłącznie bliżej nieokreślonym w czasie gdybaniem niż realną zmianą stylu życia. Mimo anarchicznych odruchów wrocławianin jest bardziej zachowawczy niż na debiucie. „Do widzenia” z udziałem Brodki ujmuje autorefleksją i zaskakuje przystępnością. Zresztą to właśnie artyści spoza hip-hopu dają Osie rozwinąć skrzydła. Występ Sarsy w „Elo” tchnął nostalgicznego ducha rodem z lat 90., a „Jezus po tygodniu we Wrocławiu” z WalusiemKraksąKryzys rekompensuje brzmieniem puste wersy o omijaniu policji.

Czytaj więcej

„Forspoken”: Dziewczyna z bransoletką

Zdechły Osa ma do zaoferowania więcej niż tulipany z butelek i garść wulgaryzmów. Im częściej dopuszcza do głosu swoją dojrzalszą stronę, tym z większą ciekawością ku niemu spoglądam. Po raz kolejny udowodnił, że najlepiej pasuje do niego określenie „unikat”. Nie ma w kraju drugiego takiego. A „Breslau Hardcore” może nie wskrzesi polskiego punka, lecz na pewno o nim przypomni.