Po dwóch latach od szturmu sympatyków Donalda Trumpa na Kapitol władze firmy Meta zdecydowały, że były prezydent USA będzie mógł wrócić na Facebooka i Instagrama. W komunikacie firmy zaznaczono, że w 2021 roku podjęto decyzję o tym, by po burzliwych wydarzeniach z 6 stycznia zawiesić jego konto na dwa lata, czas upłynął, a firma nie chce stawać na drodze „otwartej, publicznej i demokratycznej debacie na platformach Meta”. Pod koniec listopada podobną decyzję podjął Elon Musk, właściciel Twittera.
Czytaj więcej
Na tle PiS Mateusz Morawiecki wydaje się kimś z zupełnie innej ligi.
W oświadczeniu Mety kilka sformułowań przykuwa uwagę. Pierwsze, że społeczeństwo powinno mieć prawo do infomacji o tym, co mówią politycy. Bo to, oczywiście, prawda, tyle że przez ostatnie 24 miesiące firma to prawo ograniczała, blokując konto Trumpa – by nie było wątpliwości, uważam, że ta decyzja była słuszna. Meta tłumaczy, że wówczas podjęła decyzję o zawieszeniu, ponieważ zaszły „nadzwyczajne okoliczności”. Dlatego, zdaniem firmy, dziś pytaniem nie jest, czy przywrócić byłego prezydenta, ale czy utrzymują się wciąż owe nadzwyczajne okoliczności.
Na wszelki wypadek wprowadzono pewne ograniczenia, bo Meta zastrzegła, że Trumpa będą obowiązywać te same zasady co innych, i jeśli je złamie, zasięgi jego wpisów mogą być ograniczane (widać je będzie wyłącznie po wejściu na profil Trumpa, nie zaś w newsfeedzie, czyli liście aktualności każdego z użytkowników), mogą też zostać wprowadzone ograniczenia komercyjnego promowania jego wpisów.
W komunikacie właściciela Facebooka czytamy dalej, że obywatele muszą słyszeć polityków, ponieważ dzięki temu mogą dokonać świadomego wyboru przy urnie. To odwołanie do ideałów deliberatywnej demokracji, w której racjonalni obywatele podejmują racjonalne decyzje na podstawie informacji, jakie czerpią z mediów. Sęk w tym, że internet, a zwłaszcza platformy społecznościowe, z Facebookiem na czele, tak rozumianą demokrację zabił. Zakłada ona istnienie jakiejś sfery debaty publicznej i sfery, gdzie pojawiają się informacje i są następnie weryfikowane. Tymczasem media społecznościowe doprowadziły do prywatyzacji debaty publicznej – i tak jak gusta, każdy dziś ma swoją debatę w gronie swoich znajomych na Facebooku. Nie ma też jednej infosfery, która stanowiłaby punkt odniesienia dla różnych skrajnych poglądów i teorii, gdzie byłyby one falsyfikowane. Przeciwnie, powstaje mnóstwo różnych infosfer, w których funkcjonują mieszkańcy poszczególnych baniek informacyjnych.