Kibice w odwrocie, kasa w natarciu
Jak wielkie pieniądze zmieniają futbol? Jaka może być przyszłość sportu, czym będą ekscytować się nowe pokolenia? I czy czekające nas zmiany powinny przerażać zagorzałych kibiców? O tym dyskutują Hubert Salik i Michał Płociński w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus”.
To prawda, że w młodym wieku zdarzało się panu ze zmęczenia przysypiać w pociągu i przez sen robić szpagaty?
Lubię się zmęczyć. Piętnaście minut na leżaku podczas wakacji to mój rekord. Niewykluczone, że w młodości przesadzałem z pracą. Faktycznie zdarzało się jednak, że siedząc w przedziale, nagle lądowałem na ziemi w szpagacie. Spałem, śniła mi się lecąca piłka, chciałem ją odbić. Człowiek, który siedział naprzeciwko wstał, pokazał ręką, że jestem nienormalny i wyszedł. Innym razem strąciłem ze stolika kawę. Zdarzało mi się też budzić w nocy, robiąc interwencję. Wciąż to mam. Oglądam mecz, widzę piłkę, noga reaguje. To odruch bezwarunkowy.
Co dziś wspomina pan jako największy sukces w karierze?
Nie patrzę na nią jednostkowo, tylko jako na całość. Wiadomo jednak, że zawsze największe emocje wzbudzały we mnie mecze reprezentacji. Zakładając bluzę z orzełkiem, spełniałem marzenie małego dziecka.
Największa trauma to igrzyska?
Umiem pogodzić się z porażką, potrafię ją znosić. Sport mnie tego nauczył. Nie tylko faktu, że są od ciebie lepsi, ale także świadomości, że kiedy pojawi się kolejna szansa, może następne igrzyska, tylko od ciebie zależy, jak się do niej przygotujesz. Ale kolejnych igrzysk nie było już po Rio de Janeiro. Coś się kończyło. To był trudny moment, byliśmy naprawdę blisko. Widziałem emocje Karola Bieleckiego czy Piotra Wyszomirskiego, którzy grali wówczas rewelacyjnie.
Tałant Dujszebajew stworzył wówczas w reprezentacji oblężoną twierdzę?
Mam wrażenie, że zamknięty zespół budował raczej Bogdan Wenta. Dujszebajew zawsze był wymagający, jeśli chodzi o drużynę oraz realizację założeń. Miał też skłonność do mocnych wypowiedzi, co mogło rzutować na odbiór jego pracy. Przeciwnie można było oceniać Michaela Bieglera, który sprawiał wrażenie aroganta, ale wcale taki nie był. Przejął też kadrę w trudnym czasie, po Wencie. Poukładał ją na swój sposób, osiągnął sukces. To cecha dobrego trenera.
Wenta był człowiekiem, który wyleczył polską piłkę ręczną z kompleksów?
Przekonywał, że od rywali różni nas tylko kolor koszulek. Był świetnym selekcjonerem. Potrafił w odpowiednim czasie doskonale dobrać ludzi. Niektórzy byli przecież w kadrze już wcześniej, dołączyli do nich Bartosz Jurecki, Michał Jurecki, Tomasz Tłuczyński czy Krzysztof Lijewski. Zbudował grupę, w której potrafiliśmy razem dobrze funkcjonować.
Zdobyliście trzy medale mistrzostw świata, graliście w półfinale igrzysk. Czuje się pan dziś sportowcem spełnionym czy w sercu tkwi olimpijska zadra?
Mogliśmy osiągnąć więcej, zwłaszcza w latach 2007–2012. Stać było nas na to, aby dać kibicom więcej emocji. Wielu kolegów się ze mną zgadza. Parę rzeczy na pewno dało się zrobić lepiej i inaczej. Prawdopodobnie tych medali mogłoby być więcej. Brakowało stabilizacji, zawsze po medalach przychodziły dalsze miejsca. To złożony temat. Można byłoby książkę napisać.
To może najwyższy czas?
Jestem nudnym gościem – tylko rodzina i piłka ręczna. Zawsze byłem radykalny, jeśli chodzi o higienę oraz dyscyplinę. Do pewnych rzeczy dochodziłem jednak późno. Wiedzę o zdrowym odżywianiu nabyłem dopiero przed trzydziestką. Dziś młodzi mają pod wieloma względami łatwiej.
Sportowa pralnia
Dyktatorzy z Bliskiego Wschodu wykorzystują sport, żeby wybielić wizerunek. Formuła 1 wjechała już do Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a teraz debiutuje w Arabii Saudyjskiej. Futbol w coraz większym stopniu jest na łasce szejków.
Mówiliśmy o sukcesach i porażkach. Największa trauma to uraz Karola Bieleckiego?
Miałem z tym olbrzymi problem, to wręcz Karol musiał mnie pocieszać. Jest moim przyjacielem. Widziałem, jak dużo znaczy dla niego sport. Jeden incydent mógł zmienić w jego życiu wszystko. Sam też przeżyłem trudną sytuację. Nikt mnie nie znał, grałem w Warszawie. Zerwałem więzadła krzyżowe, lekarz powiedział: „To koniec kariery”, ale po pół roku wróciłem do gry. Przypadek Karola był jednak inny. Nie wyobrażałem sobie, że można funkcjonować w sporcie bez oka, a on został najlepszym zawodnikiem igrzysk. Trudno o lepszy przykład, jak dzięki pracy i motywacji można przezwyciężyć trudności.
Pana rówieśnicy – Otylia Jędrzejczak, Adam Korol, Grzegorz Kotowicz, Sebastian Świderski – biorą na siebie odpowiedzialność za los swoich dyscyplin, zostają prezesami związków sportowych. To może znak, że nadszedł czas?
To chyba naturalna kolej rzeczy. Dorastamy do ważnych decyzji. Jedni chcą trenować reprezentację Polski, inni otwierają biznes, a jeszcze inni zabierają się za zarządzanie związkami sportowymi. Ja wciąż się uczę. Dobrze współpracuje mi się z prezesem Henrykiem Szczepańskim, który ma olbrzymie doświadczenie. Chcę zmieniać polską piłkę ręczną, ale na dziś moja odpowiedź na pytanie, czy chcę być prezesem, brzmi: „Nie wiem”.