Zamiast podsumowania i ponownego przeżywania tego, o czym chciałabym jak najszybciej zapomnieć, a życie nie daje, trochę o moich politycznych marzeniach na nowy rok.
Marzenie pierwsze i największe to oczywiście koniec wojny w Ukrainie, ale koniec na warunkach samych Ukraińców. Wszyscy chcemy końca wojny, wszystkich nas w różny sposób dotyka, ale to Ukrainki i Ukraińcy płacą za nią najwyższą cenę. I zasłużyli na to, żeby ostateczne zawieszenie broni nie musiało być dla nich trudnym do zaakceptowania kompromisem, choć pewnie jakimś rodzajem kompromisu być musi. Marzy mi się jednak, żeby koniec wojny zostawił Rosję osłabioną, upokorzoną i izolowaną. W interesie nas wszystkich. Do tego potrzeba bardzo mądrego wsparcia Zachodu. Kolejnym marzeniem jest zatem to, żeby Zachód swoją rolę uniósł.
Marzy mi się jednak, żeby koniec wojny zostawił Rosję osłabioną, upokorzoną i izolowaną. W interesie nas wszystkich. Do tego potrzeba bardzo mądrego wsparcia Zachodu. Kolejnym marzeniem jest zatem to, żeby Zachód swoją rolę uniósł.
Marzenie drugie, krajowe, to trwała marginalizacja Solidarnej Polski, ugrupowania wyjątkowo szkodliwego, które nie ma żadnego pozytywnego wkładu w polską politykę, a to, co udało mu się popsuć, trudno zliczyć. I które z każdym dniem kosztuje nas kolejne miliony, jakie płacimy wyłącznie za ambicje jednego cynicznego polityka. Moim wymarzonym końcem Solidarnej Polski byłoby zaproponowanie Zbigniewowi Ziobrze miejsca na listach wyborczych PiS-u, pod warunkiem że będzie na nich jedynym politykiem swojej partii. Jako jedyny przedstawiciel Solidarnej Polski w Sejmie byłby męczącym, ale nieszkodliwym elementem parlamentarnego folkloru, bez wpływu na rzeczywistość. Bo do tej pory wpływ ten był wyłącznie negatywny.
Marzenie trzecie to marzenie, które – jeśli jest nas rozmarzonych więcej – jesteśmy w stanie spełnić. Marzy mi się – po tym trudnym mijającym roku, w którym gdy przyszła chwila próby, udowodniliśmy sami sobie, że ciągle jeszcze potrafimy być solidarni i zdolni do rzeczy wielkich – żeby wspomnienie pospolitego ruszenia z pomocą dla Ukrainy zmieniło nas na trwałe. Żebyśmy pamiętali, że jesteśmy tu we wspólnej Polsce skazani na siebie, a tylko razem cokolwiek możemy. Pozwoliliśmy politykom – nie bez własnego udziału – podzielić się w każdej sprawie, umiemy pokłócić się o wszystko, ale tylko niektórym z nas jest dobrze w wiecznym sporze. Jesteśmy już dostatecznie zmęczeni, żeby wreszcie zacząć odpuszczać i nie dawać się wciągać w wojny, na których korzystają tylko żywiący się naszymi emocjami politycy.