Szachy są̨ wystarczająco piękne, aby zmarnować na nie życie” – mawiał holenderski gracz Hans Ree. Z kolei Akiba Rubinstein, polski mistrz, chciał mówić tylko o szachach – świat zewnętrzny i życie towarzyskie go nie interesowały. Jeździł na turnieje po całym świecie, z którego nic nie zobaczył, bo czas spędzał w hotelach, grając kolejne partie. Dla Rubinsteina liczyły się tylko czas odmierzany na szachownicy i 64 pola. W końcu jednak popadł w obłęd i trafił do szpitala psychiatrycznego.

Kasper Bajon w książce „Gambit orangutana” przyznaje, że szachy mają w sobie element zatracenia i obsesji. Bo jeśli chce się dobrze grać, to trzeba wyłącznie grać. Zaobserwował, że biografie mistrzów szachowych pełne są przemilczeń i niedomówień, jakby wszystko, co wykracza poza grę i archiwum rozegranych partii, było nieistotne.

Czytaj więcej

Otyłość - problem wielkiej wagi

O grze w szachy przypomniał niedawno serial „Gambit królowej” na podstawie powieści Waltera Tevisa, ale korzenie tej królewskiej gry sięgają starożytności. Apogeum mody na szachy przypadło na lata poprzedzające wybuch I wojny światowej. Istnieje bowiem pewnego rodzaju zależność pomiędzy rozwojem kapitalizmu a rozwojem szachów. Nieprzypadkowo zatem wiodącym ośrodkiem królewskiej gry przez osiem dekad była przemysłowa Łódź. Z kolei pod koniec XX wieku szachy miały uczyć młodych logicznego myślenia. Szybko jednak zostały wyparte przez nowe rozrywki. A kiedy system komputerowy Deep Blue pokonał mistrza Garriego Kasparowa, okazało się, że nie jest już konieczne, by stawać w pojedynku oko w oko z żywym człowiekiem.