Robert Mazurek: Dbajmy o kompot

To było tak: dostałem list. Na wsi u babci nie było telefonu, ale był listonosz, przyniósł mnie więc list od mamy z nieoczekiwaną informacją, że rodzice przyjeżdżają w piątek. Lojalnie powtórzyłem to babci. „Jak ty mówisz?! Rodzice?!". „No tak...". „To bardzo nieładnie". „A jak się mówi?" – spytałem nie mniej zdumiony niż państwo teraz. „Mówi się: mamusia i tatuś".

Publikacja: 01.04.2022 17:00

Robert Mazurek: Dbajmy o kompot

Robert Mazurek: Dbajmy o kompot

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Cóż, babcia Aniela, prababcia właściwie, pamiętała jeszcze carat, miała nieco inne obyczaje. I tu oczywiście mógłbym popłynąć oczywistym nurtem, by dostrzec, jak nam język schamiał. Pierwszy opisał to mój ulubiony bohater literacki, Gurewicz, który w „Nocy Walpurgii" klarował tak Nathalie: „Dawniej, kiedy w czasie rozmowy zapadała nagle cisza, rosyjski chłop mówił: »Cichy anioł przeleciał«. A teraz w identycznej sytuacji: »Coś zdechło w lesie, pewnie milicjant«. Albo »Miłość na wiek się nie ogląda«. A teraz tylko – »Ch... w metrykę nie zagląda«. Albo jeszcze lepiej. Zamiast: »Nie pluj do studni, będziesz z niej wodę pił«, mamy: »Nie sraj w kompot, kucharz w nim nogi myje«". Klarował dłużej, ale mniejsza z tym, bo ja, państwo wybaczą, nie o języku i nie o chamstwie.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Dbajmy o kompot

Mnie prababcia Aniela zdumiała tym, że z ważnej wiadomości wyciągnęła tylko pobocznych „rodziców". Wiem, nie ona jedna, ks. Twardowski wspominał lekcję religii z maluchami, na której opowiadano im o prześladowaniach pierwszych chrześcijan i ilustrowano to obrazkami z Koloseum. Jeden z uczniów na widok lwa pożerającego małe dziecko miał się rozpłakać. „Co się stało?". „Bo jemu trafił się najmniejszy kawałek". Wpadlibyście na taką interpretację? A Tomasz Lis by wpadł.

Wybuch wojny na Ukrainie bardzo zaniepokoił i jego, i wiernych czytelników. Poza powodami oczywistymi było też zagrożenie, którego byście państwo nie dostrzegli. Otóż dzięki wojnie PiS może znaleźć swe polityczne złoto, czyli mu wzrośnie! Furda bomby, ale Kaczor! Czy i w tym wypadku palma pierwszeństwa odbiła Lisowi, czy też myśl ową podchwycił, nieważne, dość, że ją rozpropagował. I to się, nie dadzą państwo wiary, przyjęło. Rozgorączkowani opozycyjni dziennikarze już tonem wtajemniczonych podają sobie majowe daty wcześniejszych wyborów. Jakim cudem miałoby do nich dojść, nie mówią, ale też nikt nie pyta, ważne, że PiS-owi rośnie aż strach. Strach też zresztą rośnie.

Wybuch wojny na Ukrainie bardzo zaniepokoił i jego, i wiernych czytelników. Poza powodami oczywistymi było też zagrożenie, którego byście państwo nie dostrzegli. Otóż dzięki wojnie PiS może znaleźć swe polityczne złoto, czyli mu wzrośnie! Furda bomby, ale Kaczor!

Widzą to szefowie ośrodków badań opinii publicznej, którzy opisują, jak opozycyjne towarzystwo podchodzi do wojny z nieufnością, bo PiS się umocni. Nic dziwnego, że Tomasz Lis wysyła szalupę ratunkową i swemu portalowi Natemat, temu od orlenowskich parówek, nakazuje przeprowadzić rozmowę z szefem IBRiS-u Marcinem Dumą, rozmowę, dodajmy, terapeutyczną. Uspokaja bowiem Duma, że w sondażach aż tak dramatycznie prawicy nie rośnie, a i ten wzrost nie na długo starczy. „Po kilku dniach ta fala będzie opadać" – przykłada kompresy Duma.

Ale to nie działa, bo – jak dotąd – wszystko idzie źle, bardzo źle. Lech Kaczyński miał rację, po Gruzji przyszedł czas na Ukrainę – źle. Gazprom to jednak nie biznes taki jak smażalnia, tylko polityka, jak przestrzegał PiS – źle. Tusk się z Putinem ściskał i z nim spacerował, a Kaczyński, rusofob, nie – źle bardzo. Zełenski, którego świat pokochał, mówi o swoich przyjaciołach Andrzeju i Agacie – źle. Do Polski przyjeżdżają wszyscy i dziękują nam za postawę – źle. Zełenski sugeruje w Sejmie, że w Smoleńsku był zamach – atak serca.

Tak oto dotarliśmy do celu i pytania, jakim cudem ludzi mogą teraz przerażać jakiekolwiek sondaże? Czy wewnętrzna wojna tak bardzo zaczadziła umysły niektórych, w tym wypadku najżarliwszych opozycjonistów, że gotowi są powielać moskiewsko-giertychowskie wrzutki o polskich pomysłach na rozbiór Ukrainy? Zapewne tak jest, ale jest i coś optymistycznego.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Jak pojechałam na all inclusive

Oto niedawno pewien minister spytał mnie, czy gdyby to Polska była na miejscu Ukrainy, to czy Polacy pokłóciliby się, czy też zachowali jak Ukraińcy dzisiaj. Bez wahania odpowiedziałem, że walczylibyśmy, jak ci w Charkowie i Mariupolu, ale potem postanowiłem zadać to samo pytanie znajomym. Odpowiedzi były identyczne: walczylibyśmy razem, ręka w rękę. Tylko jedna z koleżanek uznała, że nie. No, ale ona naprawdę pracuje w Tworkach.

Cóż, babcia Aniela, prababcia właściwie, pamiętała jeszcze carat, miała nieco inne obyczaje. I tu oczywiście mógłbym popłynąć oczywistym nurtem, by dostrzec, jak nam język schamiał. Pierwszy opisał to mój ulubiony bohater literacki, Gurewicz, który w „Nocy Walpurgii" klarował tak Nathalie: „Dawniej, kiedy w czasie rozmowy zapadała nagle cisza, rosyjski chłop mówił: »Cichy anioł przeleciał«. A teraz w identycznej sytuacji: »Coś zdechło w lesie, pewnie milicjant«. Albo »Miłość na wiek się nie ogląda«. A teraz tylko – »Ch... w metrykę nie zagląda«. Albo jeszcze lepiej. Zamiast: »Nie pluj do studni, będziesz z niej wodę pił«, mamy: »Nie sraj w kompot, kucharz w nim nogi myje«". Klarował dłużej, ale mniejsza z tym, bo ja, państwo wybaczą, nie o języku i nie o chamstwie.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich