Kuc: Influencerzy dojechali na Centralny, a władze nie

Kto tylko miał dobre zasięgi w sieci i trochę dobrego serca, to rzucił się pomagać. Influencerów, niestety, masz głównie w Warszawie, a w Krakowie nie miał kto nagłośnić problemów - mówi Marcin Kuc, kucharz, influencer.

Aktualizacja: 01.04.2022 16:59 Publikacja: 18.03.2022 10:00

Kuc: Influencerzy dojechali na Centralny, a władze nie

Foto: Rzeczpospolita, Jerzy Dudek

Plus Minus: Wreszcie influencerzy zrobili coś pożytecznego?

Myślę, że robili także w pandemii, zależy oczywiście którzy, ale ci z mojego poletka w większości bardzo dobrze się wtedy sprawdzili. I gdy przyszła eskalacja konfliktu w Ukrainie, gdy ruscy wjechali, nagle się okazało, że Pani Ekscelencja – 175 tys. obserwujących na Instagramie – która jeszcze dwa tygodnie temu nadawała o paznokciach i sprzątaniu mieszkania, wraz z innymi „ludźmi z internetu" zaczęła zarządzać sytuacją na dworcu Warszawa Centralna. Wiesz, wicewojewoda do niej dzwoni i zwraca się do niej per szefowo (śmiech).

A wojewoda?

To nie słyszałeś żartu, dlaczego wojewoda Konstanty Radziwiłł zrobił taki chaos? Bo szlachta nie pracuje. Na Centralny zaczęły przyjeżdżać tysiące uchodźców, a na dworcu nie było nawet żadnych informacji dla nich. Ludzie sami z siebie zaczęli pisać coś markerem na jakichś kartonach. Nie było w ogóle policji, a jak w końcu ich tam posłali, to sam widziałem, jak próbowali dogadywać się z ludźmi na migi, bo nie znali żadnego języka: ani starsi rosyjskiego, ani młodsi angielskiego. Ale zdarzają się też rozsądni funkcjonariusze, żeby nie było – raz, jak mnie opieprzyła policjantka, że wyładowanym butelkami z wodą kombiakiem wjeżdżam na zakazie pod dworzec, to jej partner aż mnie za nią przepraszał i szybko pokierował, gdzie dalej mam jechać.

Ale chyba nie tylko policjanci, ale i nasi influencerzy też nie gawarjat pa ruski.

Ale raz, dwa załatwili ludzi, którzy gawarjat, bo szybko wykorzystali swoje zasięgi w sieci. Byli oczywiście też tacy influencerzy, którzy przez dwa tygodnie pomagali na miejscu, ale głównie chodziło jednak o zasięgi: sprawdzanie, czego potrzeba, i pisanie o tym w mediach społecznościowych, a czasem nawet tylko podawanie dalej postów i zdjęć, choćby z instagramowego konta Grupy Centrum – na przykład obecnie potrzeba szczoteczek do zębów i past.

Jak to się stało, że tak mocno się zaangażowaliście w pomoc na Centralnym?

Wystarczyło zobaczyć ten chaos, ludzi śpiących na podłodze, którzy nie mieli co jeść. Te wszystkie matki z dziećmi ulokowane w jednej oszklonej poczekalni. Prywatni ludzie zaczęli kupować im jedzenie, a przecież tuż obok, na dworcu, pyszni się McDonald's, Biedronka, a wokół dworca cały pierdyliard marek, które mają kupę szmalu i mogłyby mały procencik przeznaczyć na pomoc. Nawet jeśli to będzie marketing CSR-owy...

...czyli tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu.

I niech nawet sobie robią w ten sposób reklamę, choćby obkleją wszystko logo, ale trzeba tych ludzi ratować. No, niestety, potrzebni są nawet ci, którzy pomagając, chcą zrobić dobrze głównie sobie. I niech potem nawet obwieszą całą Polskę banerami, jak to super pomogli.

Ty zacząłeś pomagać od załatwiania kanapek.

Tak, tych kanapek potrzeba było naprawdę sporo. Pierwszym problemem przy tak masowym robieniu kanapek okazały się spady – z 60 bochenków chleba do śmietnika szła równowartość czterech, bo nie da się zrobić porządnej kanapki z dupki. I Paweł Janowski z Piekarni Jędruś w Mszczonowie, który od początku przekazywał mnóstwo chleba na te kanapki, postanowił piec chleb w kwadratowych formach. To było niesamowite – wszyscy dookoła kombinowali, jak to zrobić dobrze. Taki Wujaszek Liestyle – 140 tys. obserwujących – jeszcze niedawno robił zdjęcia gołym babom i pokazywał domowe pieczenie chleba, a teraz ogarnia dostawy do namiotu gastronomicznego, który w końcu udało się postawić na Centralnym.

Czytaj więcej

Ukraina w ogniu. Wspólnie zwyciężymy?

Rozumiem, że musieliście znaleźć chętnych kapitalistów, którzy by to wszystko sfinansowali?

I to już nawet na zasadzie troszeczkę terroru (śmiech). McDonald's długo nie robił nic, a przecież ma dwie knajpy na Centralnym – i mocno go dojeżdżaliśmy wraz z ludźmi obserwującymi moje kanały. Teraz zrobił sobie akcję, że najbardziej znani influencerzy dowożą dzieciom zestawy Happy Meal. No fajnie, ale trochę za późno, znacznie za mało i, niestety, widać, że głównie po to, by poprawić bardzo już spieprzony PR. Ale wyobraź sobie, że ludzie ze szwedzkiej firmy Max Burgers, jak tylko zobaczyli ten „fakap" McDonald's, to napisali mi, że burgery będą dowozić na Centralny co godzinę.

Czytaj więcej:

Czytaj więcej

Na Dworcu Centralnym dostajemy olbrzymie wsparcie od marek

Widziałem, że nie sami z siebie do ciebie napisali, tylko to ty ich zaczepiłeś na Instagramie.

Trochę szantaż był, ale w pewnym momencie po prostu trzeba było zacząć tak robić. Ale w innych firmach mocno do roboty wzięli się sami PR-owcy. To, że Biedronka pomaga, to także zasługa specjalisty od soszjali Wojtka Kardysia, który od razu wiedział, do kogo uderzyć, by zrobić coś dobrego na dworcu. A PR-owcom Coca-Coli – oni wpadli w zrozumiałą panikę, załamani, co robi ich firma w sprawie obecności w Rosji – mówię w końcu: dajcie mi chociaż tira Kropli Beskidu, rozwieziemy. Udało się.

Dlaczego zaangażowaliście się w pomoc akurat na Centralnym?

Bo dwa inne dworce – Warszawę Wschodnią i Zachodnią – ogarnęło miasto. Oczywiście, tam też był chaos, ale cały czas byli też wolontariusze. Gastronomię na Zachodnim ogarnia między innymi szef kuchni Aleks Baron, w lepsze ręce trafić nie mogli. A Centralny został w gestii wojewody i tak naprawdę do przyjazdu Kamali Harris do Warszawy, czyli do czwartku 10 marca, przez pierwsze dwa tygodnie wojny pozostawiony był sam sobie. Na szczęście wiceprezydentka USA zatrzymała się w hotelu Marriott, czyli dokładnie nad Centralnym – i nagle się okazało, że można ten chaos opanować, pojawiło się sporo policjantów, strażaków, zaczął w końcu ktoś tym zarządzać. Wcześniej robili to wyłącznie influencerzy i ludzie zorganizowani przez Grupę Centrum, czyli oddolną organizację koordynującą działania na obiekcie. Nawet jak przysłano jakoś po tygodniu kilkunastu strażaków i pojawiła się w mediach informacja, że teraz to oni będą zarządzać dworcem, to tak naprawdę ci strażacy musieli pytać influencerów, co mają robić (śmiech). Na szczęście teraz ich obecność na dworcu jest zorganizowana bardzo profesjonalnie, ale to nie nowość, że Straż Pożarna to wspaniali ludzie.

A influencerzy, czyli kto: blogerzy modowi i kulinarni?

Nie, była też choćby Kasia Gandor, vlogerka naukowa, i influencerzy w zasadzie ze wszystkich możliwych dziedzin życia. Szkoleniem wolontariuszy zajmuje się Ewa z kanału Red Lipstick Monster – 1,5 mln subskrybentów na YouTubie – na co dzień pokazująca, jak robić makijaż. Mam wrażenie, że kto tylko miał dobre zasięgi w sieci i trochę dobrego serca, to rzucił się pomagać. Ale szybko zaczęły płynąć do nas informacje z Polski, że na dworcach we Wrocławiu czy Krakowie jest jeszcze gorzej. A Wrocław Główny to naprawdę gigant, na którym można zrobić cuda – ma mnóstwo pomieszczeń i gigantyczne podziemia z parkingiem, na którym można skoszarować tysiące osób. I co? I nic. A może i jeszcze gorzej. Wrocławski włodarz Jacek Sutryk, zwany prezydentem celebrytą, powiedział podczas transmisji live w soszjalach, że wszystko załatwił: kanapki przygotowują uczniowie gastronomika. Tylko nikt nie wpadł na to, że w sobotę zajęć nie ma, czyli jedzenie po prostu nie przyjechało...

Influencerzy nie pomogli?

Influencerów, niestety, masz głównie w Warszawie. W Krakowie naprawdę nie miał kto nagłośnić problemów, we Wrocławiu na szczęście był influencer Wrocławskie Podróże Kulinarne – 105 tys. obserwujących na Facebooku – który zaczął tak dojeżdżać urzędy miasta i wojewódzki, że w końcu wzięły się do roboty. My mieliśmy o tyle trudniej, że nasz Konstanty Radziwiłł internetu nie ma w ogóle – jego wpisy na Twitterze kończą się trzy lata temu. Facet nie istnieje.

I wy tracicie w takiej sytuacji całą swoją siłę.

Żeby gość zobaczył, że coś się dzieje u niego na rewirze, musielibyśmy zrobić konferencję prasową, jak w jakimś XX wieku (śmiech). Zacząłem nawet rozmawiać o tym ze znajomymi z telewizji informacyjnej. Były telefony do urzędu, ale na niewiele się to zdało. Zresztą ludzie, którzy są starsi, ciągle piszą do mnie na Facebooku: „Gdzie są te informacje o potrzebnej pomocy, nie mogę znaleźć żadnej strony" – i muszę im tłumaczyć, że dziś się ogląda storiski. „Nie wiem, co to, dlaczego to wszystko nie jest razem zebrane?". Bo update jest co 15 minut...

Jakbyś napisał mi „storiski", to sorry, ale też nie wiem, czybym od razu się skapnął, że chodzi o Instastories.

Ale jakby to się wydarzyło za dwa lata, to już musielibyśmy kierować tych biednych ludzi na TikToka, a wtedy naprawdę byliby w ciężkim szoku (śmiech). Uwierz, że najlepiej dziś komunikować się przez Insta. W komentarzach na Facebooku jest sporo dezinformacji, trolle są aktywne, a na Instagramie tego prawie w ogóle nie widać. Za to jest sporo pozytywnych zjawisk, jak właśnie ten pressing na marki. I wiele marek robi tam fantastyczną robotę – na przykład admin Playa normalnie rozmawia z ludźmi i spokojnie wyjaśnia, jak mogą pomóc. I w ogóle firmy telekomunikacyjne stanęły na wysokości zadania, bo raz, że wyłączyły roaming dla Ukraińców, a dwa, że rozdają im polskie karty SIM. Do tego masz na Insta mnóstwo zbiórek, naprawdę najróżniejszych. Nawet ktoś zbierał spinacze, by ludzie mogli otwierać w smartfonach te cholerne wejścia na karty SIM, których prawie nie da się otworzyć (śmiech).

Widziałem, że ty za to zbierasz makaron dla knajp, by gotowały z niego obiady dla Ukraińców.

Czasem też wożę moim kombi różne rzeczy, ale wiem, że więcej dobra zrobię z telefonem niż za kółkiem. Nie tylko trzeba organizować różne rzeczy, przekierowywać ludzi w odpowiednie miejsca, ale też prostować kolejne głupoty. Raz nawet była taka sytuacja, że policjanci cofali ludzi z kanapkami robionymi w domu sprzed konsulatu na Malczewskiego, pod którym stoi nadal mnóstwo uchodźców, mówiąc, że sanepid rozkazał, że takie kanapki muszą być robione wyłącznie w knajpach w reżimie sanitarnym. A sam sanepid przekazał, że to jest fake news. Nie dziwmy się więc, że zwykli ludzie łapią się na dezinformację, bo ona jest już na takim poziomie, że nawet policjanci ją powielają. A gdy wrzuciłem ostatnio informację, by nie robić kanapek z wieprzowiną, bo trwa post, to od razu pojawiły się alarmujące komentarze, że na pewno muzułmanie przyjeżdżają... Tak, przyjeżdżają LUDZIE. Uciekają przed rosyjskimi pociskami.

Ale was też atakują – i nie wiem wcale, czy trolle – że lansujecie się na pomocy potrzebującym.

Bo takie jest zdanie o influencerach... Jest trochę tych komentarzy, że robimy z tego wielkie halo, ale bez tych naszych zasięgów to na takim Centralnym przez dwa tygodnie nic by się nie udało zrobić. Jak wrzucam na Insta relację, że trzeba ogarnąć łóżeczko dla dziecka, to znajduje się w ciągu pięciu minut – to jest niesamowite. A już najbardziej mnie rozwala, że Jessica Mercedes, top blogerek modowych, pojechała na granicę robić relację. Dziennikarze z tzw. starych mediów patrzą i nie wierzą, jakim cudem dziewczynę, która jeszcze niedawno doszywała swoje metki do cudzych ubrań i delikatnie mówiąc, nie ma dykcji, milion ludzi na Insta ogląda z zapartym tchem. Pokazywała na przykład chłopaków z restauracji Dinette i District Saigon, jednych z lepszych we Wrocławiu, którzy rzucili wszystko i ruszyli gotować przy granicy. Ściągają tam tiry wypełnione jedzeniem zakupionym z datków Polaków, firmy eventowe rzuciły tam swoje namioty, producenci grilli gazowych – grille, butliz gazem – butle. I to przecież zostało zorganizowane w mediach społecznościowych.

I łatwo tak rzucić wszystko, by zająć się pomaganiem?

Na dwa tygodnie można, ale potem trzeba wrócić do swojej roboty, szczególnie że kredyty coraz droższe. Dlatego teraz musi to przejąć państwo. Fajnie, że wszyscy zakasaliśmy rękawy i ruszyliśmy do pomocy, poświęcając własny czas i pieniądze, ale jeszcze fajniej by było, żebyśmy teraz mogli skończyć robić te memy wyśmiewające rząd dumny z tego, że „pozwolił Polakom pomagać".

Dla nas, wolnorynkowej „Rzeczpospolitej", to fantastyczna historia – państwo nie dało rady szybko zorganizować pomocy, ale biznes, oczywiście pod rynkową presją, stanął na wysokości zadania.

Nie mam dobrego zdania o CSR-rze, jak już na pewno zauważyłeś, bo to zawsze był tylko marketing, a nie prawdziwa społeczna odpowiedzialność biznesu. Kiedyś pracowałem dla międzynarodowego koncernu sprzedającego alkohol, który w ramach CSR-u pomagał ośrodkom odwykowym – to tak jakby kartele narkotykowe sponsorowały Monar (śmiech). Ale w dzisiejszej sytuacji to na szczęście wygląda dużo lepiej, każdy daje co ma, szczególnie małe firmy. Dla wielkiej korporacji kilka zestawów Happy Meal to żaden koszt, a dla handlowca dystrybuującego w małej skali termometry, przekazać takie 200 termometrów na Centralny to już odczuwalna sprawa. Do tego wszyscy potrafimy wznieść się ponad swoje antypatie i razem pomagać. Chwaliłem ostatnio w mojej audycji Krytykę Kulinarną, z którą delikatnie mówiąc, nie łączą mnie stosunki przyjazne, ale Magda robi dziś świetną robotę, wykorzystując swoje gigantyczne zasięgi. W zeszłym tygodniu zachęcałem również do wzięcia udziału w akcji sieci wegańskich fast foodów Krowarzywa, z którymi również mam tzw. trudną relację.

I którzy mieli problem wizerunkowy, bo ich szczytne lewicowe ideały jakoś nie szły w parze z przestrzeganiem prawa pracy.

Wegańskie restauracje bardzo często mają ten problem (śmiech). Normalnie wielkie zdziwienie, że bardzo lewicowe ideały są bardzo trudne do wprowadzenia. Ale sieć Krowarzywa świetnie się teraz zaangażowała – wspomniany już Paweł Janowski z Mszczonowa, który gra w tym momencie główną rolę chyba we wszystkich historiach związanych z pieczywem, upiekł jakąś chorą liczbę bułek wegańskich, które za 3 zł można kupić w ich fast foodach, z czego całość kasy idzie na pomoc Ukraińcom. Udostępniłem tę informację, a oni: „Wow, nie spodziewaliśmy się" (śmiech). Odpowiedziałem: „To niczego między nami nie zmienia".

Ale nie chcesz mi chyba powiedzieć, że tak to wygląda u wszystkich wielkich gwiazd polskiego internetu.

Jasne, że są osoby, które udają, że nic się nie dzieje i wrzucają zdjęcia, jak to jedzą sobie pyszne śniadanko, oznaczając pierdyliard marek. I one wcześniej, w pandemii, reklamowały na przykład Wolta, który brał i bierze ponad 30 proc. prowizji od knajp będących na granicy upadku. Choć wtedy oczywiście wszystko było jeszcze dużo tańsze: niższe czynsze, tańsze paliwo... No, dużo tańsze paliwo. Teraz np. ceny mąki tak idą w górę, że chleb za chwilę będzie kosztować jeszcze dwa razy więcej.

Bo wiesz, gdzie rosło zboże...

No tak, i z podobnych powodów nie ma też drożdży. Byliśmy tak uzależnieni od Rosji, ale też Ukrainy, że zaraz naprawdę wszystko pójdzie masakrycznie w górę i gastronomia nam się za chwilę przewróci. Ale koledzy od reklamowania Wolta, któremu większość z nas w pandemii zdecydowanie odmawiała, za chwilę będą mieć jakieś fajne akcje z dużymi korpo, bo co ich obchodzi gastronomia... Niestety, tak już jest i zawsze było – choćby programy kulinarne często dostawali ludzie, którzy zachowali się kiepsko, a wyrzucano z nich tych, którzy robili coś fajnego, mieli warsztat, ale nie byli celebrytami.

Czytaj więcej

Gotowi na chude lata? Dlaczego niedobór potrwa dłużej niż pandemia

Czekaj, ale to nie ty prowadziłeś głośny show „Najgorszy kucharz" w mainstreamowej TVP 2? Jak zobaczyłem cię w „Wiadomościach" zapowiadającego finałowy odcinek, to byłem w lekkim szoku.

W 2019 r. poszedłem do TVP tylko dlatego, że zrzucili mi program w komercyjnej stacji. Wszyscy się pukali w czoło, ale Kurskiemu ręki nie podałem (śmiech). Zresztą dlatego też położyli promocję tego programu, może w końcu zrobili research, co ja tam wypisuję w soszjalach i jak często pojawia się u mnie słynne osiem gwiazdek. Od razu po nagraniu finałowego odcinka kazali mi nawet oddać buty, które mi kupili na zdjęcia – chcieli mnie puścić dosłownie boso (śmiech). Fajnie sobie z tego teraz pożartować, ale uwierz: byłem w TVP oczywiście dla dużych pieniędzy, ale gdy mamy tuż obok wojnę, to naprawdę nikt normalny nie myśli o robieniu sobie zasięgów na pomaganiu ludziom. A tak po prawdzie, to czynienie dobra wcale nie podbija zasięgów w soszjalach.

Marcin Kuc (ur. 1984)

Kucharz, influencer kulinarny znany jako Jaja w kuchni, prowadzi audycję w warszawskim Radiu Kampus

@jajawkuchni

*storiski – Instastories, czyli krótkie relacje w serwisie Instagram, opowiadające, co się dzieje „tu i teraz"; dostępne przez 24 godziny od opublikowania

Plus Minus: Wreszcie influencerzy zrobili coś pożytecznego?

Myślę, że robili także w pandemii, zależy oczywiście którzy, ale ci z mojego poletka w większości bardzo dobrze się wtedy sprawdzili. I gdy przyszła eskalacja konfliktu w Ukrainie, gdy ruscy wjechali, nagle się okazało, że Pani Ekscelencja – 175 tys. obserwujących na Instagramie – która jeszcze dwa tygodnie temu nadawała o paznokciach i sprzątaniu mieszkania, wraz z innymi „ludźmi z internetu" zaczęła zarządzać sytuacją na dworcu Warszawa Centralna. Wiesz, wicewojewoda do niej dzwoni i zwraca się do niej per szefowo (śmiech).

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich