Mamy tutaj choćby napisany z czułością i zachwytem esej o pawiach, które pisarka hodowała, a który daje próbkę jej literackich możliwości, bo pisanie o kolorach ptasich piór to poważne artystyczne wyzwanie. Ale już na kolejnych stronach O'Connor rozprawia się z szemranym statusem opowiadania, które bywało przez ówczesną krytykę niedoceniane i traktowane po macoszemu, a stanowiło przecież fundament jej twórczości. „Wydaje się paradoksem, że im rozleglej i bardziej złożenie autor widzi świat, tym łatwiej mu skondensować tę wizję w prozie" – czytamy w przekładzie Michała Kłobukowskiego. Dzisiaj już ta dyskusja zdaje się być przeszłością, opowiadania cieszą się słuszną estymą i bardzo dobrze. Chwilę później dosadnie autorka rozprawia się z kreatywnymi kursami pisania.
Jednak najciekawsza O'Connor jako eseistka zdaje się być wtedy, kiedy rozprawia się z łatką pisarki katolickiej. W piękny – iście konserwatywny – sposób tę etykietę dekonstruuje. Stanowi to pewnego rodzaju sprzeczność, ale właśnie na takich opozycjach ufundowana jest najlepsza literatura. Dla odbioru jej twórczości akurat ten esej wydaje się arcyważny, ponieważ rozbraja wszystkie skrypty myślowe, kiedy słyszymy zbitkę „pisarka katolicka".
Dla O'Connor katolicyzm nie był ograniczającą optyką spojrzenia, ale najgłębszą duchową prawdą, która „powinna umacniać w nas poczucie tego, co nadprzyrodzone, zakotwiczając je w konkretnej, postrzegalnej rzeczywistości". Nie odżegnuje się wyrafinowaną retoryką od przydomka „katolicka". Wręcz przeciwnie, dokopuje się do kolejnych jego znaczeń, komplikuje, a jednocześnie wyjaśnia, co to właściwie może znaczyć, mając z tyłu głowy wszystkie pułapki, które czyhają na artystę, który dostaje dookreślający go przymiotnik.
Pisarka z Georgii przywołuje słowa św. Grzegorza z Nyssy, który położył podwaliny pod nowoczesną literaturę, twierdząc, że każdy opis dowolnego faktu objawia tajemnicę. „Pisarzowi powodowanemu religijnym światopoglądem grozi to niebezpieczeństwo, że dostrzeże tu przed sobą dwa zdania zamiast jednego. Spróbuje wynieść na ołtarz tajemnicę oderwaną od faktu, zapoczątkowując tym całą serię dalszych rozłamów, zabójczych dla sztuki" – pisze w tytułowym eseju „Misterium i maniery". Flannery O'Connor zdaje się być niezwykle czujna, tak jakby ciągle trzymała samą siebie za rękę, bo przecież „My, katolicy, bardzo potrzebujemy Natychmiastowej Odpowiedzi. Tylko że proza ich nie udziela. Pozostawia nas niczym Hioba w obliczu odnowionego poczucia tajemnicy".
Zdaniem pisarki „prozy uczciwie odwzorowującej życie boją się osobnicy słabej, a nie silnej wiary", a mnie od razu przypominają się okrutne, przykre i pozornie irracjonalne zachowania bohaterów jej opowiadań.