Pan był uważany za głównego kadrowego w Samoobronie. Media rozpisywały się jak to rozprowadzał pan członków Samoobrony w KRUS, a później w mediach publicznych.
Lepper słusznie zabronił posłom nawiedzać ówczesnego prezesa KRUS w sprawach kadrowych i polecił mnie jako osobie kompetentnej w sprawach ubezpieczeniowych, weryfikować przydatność kandydatów. Dzięki temu w pełni uniknęliśmy przykrych wpadek i nieporozumień. Przez zespół ekspercki Samoobrony w latach 2003–2005 przewinęło się około 300 osób. Gdy weszliśmy do koalicji rządowej, Lepper powiedział do mnie: „Panie Bolku, jesteśmy bliscy zrealizowania obietnicy danej naszym działaczom, proszę mi przygotować propozycje personalne do wszystkich resortów". I ja mu takie propozycje złożyłem. Mam do dzisiaj tę listę. To byli lojalni, fachowi ludzie. Nie skompromitowali ani nas, ani siebie.
Pamięta pan seksaferę, która obciążyło Andrzeja Leppera i Stanisława Łyżwińskiego? Jak pan ocenia tamtą sytuację z perspektywy czasu?
Nie doceniłem tego kryzysu. Uważałem, że to kolejna dęta afera, wymyślona przez salon. Jeszcze jeden atak na partię, która nie była akceptowana przez kręgi liberalne. Z koalicji PiS–LPR–Samoobrona nasza partia była najłatwiejsza do atakowania. Giertycha chroniły wartości katolickie, z PiS się liczono, bo był duży i miał prezydenta. A nas atakowano nieustannie. Gdy człowiek codziennie dostaje w twarz, to jeden cios więcej nie robi na nim wrażenia. Dopiero po rozmowie z Balazsem zrozumiałem, że seksafera to jest poważny problem realnie zagrażający koalicji.
Co panu powiedział Balazs?
Powiedział: „Bolesław, wy tego nie doceniacie, ale dla PiS to jest wielki problem moralny. Jarosław Kaczyński nie akceptuje takich zachowań". Wiem, że Balazs brał udział w rozmowie, podczas której ustalono, że koalicja będzie trwała pod warunkiem, iż Lepper odetnie się od Łyżwińskiego. Przez dwa miesiące Łyżwińskiego nie było w przestrzeni publicznej. Ale gdy się pojawił, Lepper posadził go obok siebie na konferencji prasowej. Wtedy Balazs powiedział, że to jest koniec koalicji.
Ostatecznie jednak koalicja rozpadła się przez tzw. aferę gruntową. Jak pan ją wspomina?
Pod koniec maja 2007 roku, późnym wieczorem odbieram telefon z biura poselskiego z informacją, że o 7 rano następnego dnia jest posiedzenie klubu. Pojechałem na spotkanie klubu, Lepper miał nieciekawą minę, szybko zakończył zebranie, zaprasza mnie do gabinetu i mówi: „Panie Borysiuk – po raz pierwszy powiedział do mnie po nazwisku – co pan robi na Mazurach, jakąś deweloperkę pan rozkręca?". Zdumiałem się i mówię: Panie przewodniczący, jest pan ministrem rolnictwa, wicepremierem, o tej porze powinien pan analizować raporty, a nie zwoływać klub nie wiadomo po co, a teraz zadaje mi idiotyczne pytania. Na Mazurach ostatni raz byłem, gdy pan mnie oszukał i wysłał tam na eurowybory. Lepper zrobił minę oszukanego dziecka i pyta: „To pan tam nie odrolnia ziemi i niczego nie buduje?". Ja na to: „O czym pan mówi, ja nawet procedur odrolniania ziemi nie znam". Przytaczam tą rozmowę, bo w moim przekonaniu Lepper nie bardzo „siedział" w tej rozgrywce, chociaż przyszło i jemu, i Samoobronie zapłacić za nią straszny rachunek.
Pamięta pan waszą sromotną porażkę w 2007 roku?
Oczywiście. Andrzej Lepper przyjechał z żoną na wieczór wyborczy. Na sali zostało ok. 10 proc. tych ludzi, którzy byli z nami, gdy współrządziliśmy. Giertych tego samego wieczora złożył rezygnację ze stanowiska szefa LPR, ale Lepper nie chciał tego zrobić. Przez kilka dni po wyborach w ogóle się nie pojawiał. Wiedziałem, że jeżeli ze strony szefa partii nie ma inicjatywy, to trzeba coś robić. W ten sposób doszło do wymuszonego spotkania Leppera z klubem w Sejmie, w budynku G. Gdy zobaczyłem Leppera, to miałem wrażenie, że fizycznie się skurczył po tej porażce. Rozpoczęło się zebranie, posłowie krytykowali lidera. Niektórzy wręcz po chamsku, np. „Panie premierze, niechaj pan odejdzie, bo pan nam przeszkadza". I to mówiła osoba, która nigdy bez szansy, którą jej dał Lepper nawet progu parlamentu by nie zobaczyła. To było smutne i haniebne. Zabrałem głos i mówię, że trzeba w tej sytuacji zwołać nadzwyczajny kongres partii, który oceni sytuację i rozliczy władze. Zakończyłem moje wystąpienie słowami: „jeżeli nawet pan odejdzie, to historia zna piękna powroty". Na to wstał Maksymiuk i mówi: „Borysiuk chce kongresu. Za dwa lata zaczniemy zjazdy regionalne". Powiedziałem wówczas do Leppera: – Skoro nie pan odpowiada w tak zasadniczej sprawie, tylko dyrektor biura, to znaczy że w tym gronie się już nie spotkamy. I faktycznie, wtedy widziałem Leppera po raz ostatni.
Nie spotkał się pan z nim przed jego samobójczą śmiercią?
Nie. Odmowa zwołania nadzwyczajnego zjazdu Samoobrony po przegranych wyborach w 2007 roku podzieliła nasze środowisko. Z Filipkiem, Hojarską i innymi działaczami założyliśmy własną partię. Ale tuż przed śmiercią Andrzeja Leppera miałem nadzieję i chciałem z nim spotkać w sądzie, na jednej z rozpraw mego przyjaciela o weksel. Lepper miał stawić się na rozprawie jako świadek. Pojechałem na rozprawę, ale Lepper się nie stawił, sekretarka przedstawiła jego zwolnienie lekarskie. Kilka dni później zadzwonił do mnie syn i powiedział, że Andrzej Lepper nie żyje. Dramat, tragedia. Tak Polska traci swych wielkich synów. Organizujemy spotkanie pod hasłem „Spotkanie drużyny Leppera po latach" i chcemy wystąpić o wznowienie śledztwa w sprawie jego śmierci.
Rzecznikiem Samoobrony był Mateusz Piskorski, założyciel prorosyjskiej partii Zmiana, dziś podejrzewany o szpiegostwo na rzecz Rosji. Pana organizacja ma bliskie kontakty ze Zmianą.
Poznałem Mateusza w Samoobronie w 2005 roku. Jako poseł był dobrym mówcą, miał świetne pióro, znakomicie mówił po angielsku, obronił potem doktorat. Miał kontakty na całym świecie, na wschodzie i na zachodzie. Jego zatrzymanie było dla mnie zaskoczeniem. Nie mam wątpliwości, że miało podłoże polityczne.
Dlaczego?
Już brak zgody na rejestrację partii Zmiana ma polityczny podtekst. Do zatrzymania Piskorskiego doszło po proteście jego partii w Łodzi, przeciwko lokalizacji w Polsce wojsk NATO. Zaczekajmy na zakończenie śledztwa i postanowienie niezawisłego sądu. A jeżeli chodzi o zarzut szpiegostwa, to Piskorski jest trzecią znaną mi osobą, którą o to oskarżono. Pierwszy był Józef Szaniawski, drugi Józef Oleksy. W obu przypadkach oskarżenia się nie potwierdziły.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Dr Bolesław Borysiuk był doradcą i posłem na Sejm RP z ramienia Samoobrony. Przewodniczył Związkowi Zawodowemu Rolnictwa i Obszarów Wiejskich Regiony
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95