Schizma nie jest wyjściem

Największym wyzwaniem dla papieża Franciszka i całego Kościoła katolickiego w 2018 roku będzie zachowanie jedności.

Publikacja: 29.12.2017 01:00

O to, czy papież Franciszek zmierza w dobrym kierunku, pytają już nie tylko jego przeciwnicy.

O to, czy papież Franciszek zmierza w dobrym kierunku, pytają już nie tylko jego przeciwnicy.

Foto: AFP, Vincenzo Pinto

Kiedy redakcja „Plusa Minusa" zaproponowała mi podjęcie tego tematu, w pierwszym odruchu chciałem grzecznie odmówić. Z upływem miesięcy, przyznaję, coraz mniej rozumiem z sytuacji patowej, jaką tworzy z jednej strony słuszna determinacja papieża, by reformować Kościół i nasze myślenie o nim, z drugiej – albo wyraźny opór ze strony stałych krytyków Franciszka, albo rodzące się wątpliwości u osób, których nie można podejrzewać o programową kontestację jego nauczania.

Owszem, do pewnego stopnia niewiele się zmieniło: ciągle bliżej mi jednak do tych, którzy w kolejnych decyzjach i nauczaniu Franciszka widzą prorockie gesty i wyznaczanie kierunku, którego skutków jeszcze nie dostrzegamy, ale który być może okaże się zbawienny dla przyszłości Kościoła. Z drugiej strony zbyt wiele osób, których intuicji i rozeznaniu jakoś ufam, wyraża wątpliwości co do niektórych ruchów papieża, by z całkowitym spokojem przechodzić nad tym do porządku dziennego.

Jeśli z niechęcią podchodzę do próby określenia, co w takim kontekście jest wyzwaniem dla Kościoła i papieża w nowym roku, to wynika to głównie z przekonania, że publicystyczne łamigłówki niekoniecznie ogarniają złożoność tego, czym naprawdę żyje Kościół. A żyje na co dzień Ewangelią, głoszeniem Słowa, liturgią, doświadczeniem nawrócenia i cudów oraz zmaganiem się – każdy we własnym zakresie – z własnymi ograniczeniami, grzechem i wyzwaniami, które bywają skrajnie różne w różnych szerokościach geograficznych. Ponadto, nie czuję się ani trochę kompetentny, by recenzować działania papieża czy poszczególnych episkopatów oraz – to osobny rozdział – kurii rzymskiej. Każdy w Kościele ma swoje zadanie i dobrze by było zamiast pisania recenzji zwyczajnie wziąć się do roboty i... do modlitwy za Kościół.

Jeśli jednak odważam się wtrącić swoje trzy grosze, to tylko dlatego, że Kościół i pytania o niego należą ciągle do spraw, które także na poziomie publicystycznym angażują duże emocje i wywołują dyskusje. Co z kolei przekłada się na postrzeganie go – różne w zależności od tego, jakie kalki zastosujemy i jak postawimy akcenty. Najczęściej, niestety, jest to obraz silnie spolaryzowany: jedni lubią posłużyć się Franciszkiem do pouczania tych „niedorastających" do nowych wyzwań, uprawiając przy okazji kult papieża, któremu sam zainteresowany jest przeciwny, drudzy zaś odsądzają Franciszka od czci i wiary – czasem dosłownie, oskarżając go wręcz o herezję.

Gdzieś w środku tego spięcia są albo ci, którzy przyjmują z wiarą papieskie rozeznanie i nie mają problemu z jego przyswojeniem, albo ci, którzy bardzo by tego chcieli, ale mają pytania, na które... chyba jednak nie zawsze uzyskują odpowiedzi. A czasem odnoszą wręcz wrażenie, że ich wątpliwości nie spotykają się ze zrozumieniem. Tymczasem wyjaśnienie ich sobie nawzajem jest konieczne, by nie dopuścić do wiszącej w powietrzu (już nie tylko na poziomie publicystycznym) schizmy.

Największym wyzwaniem dla Kościoła rzymskiego i jego pasterza w nowym roku będzie zatem uniknięcie takiego scenariusza. Warunkiem tego jest wyjście sobie na spotkanie z wzajemnym zaufaniem: Kościołów lokalnych lub poszczególnych duchownych, którzy kontestują nauczanie Franciszka lub go nie rozumieją – z uznaniem, że to jednak ważnie i nieprzypadkowo wybrany następca św. Piotra, oraz samego papieża – z zaufaniem, że pytania o sprawy fundamentalne to wyraz troski o Kościół. A ponieważ każdemu w tym sporze chodzi w gruncie rzeczy o jedno – o zbawienie człowieka – nie powinno być problemu ze wspólnym odkryciem i zgodą na to, co Duch Święty mówi dzisiaj i czego chce od Kościoła. Także wtedy, gdy oznacza to zmiany, przed którymi chcielibyśmy Kościół (lub raczej swoje wyobrażenie o nim) obronić.

Jeszcze raz o komunii

Głównym wyzwaniem dla papieża i całego Kościoła będzie poradzenie sobie z patem, jaki wywołał spór o adhortację o rodzinie „Amoris Laetitia". Przypomnijmy, że spór sprowadza się do tego, czy dokument otwiera możliwość przystępowania do komunii świętej przez osoby żyjące w nowym związku (niesakramentalnym), czy też potwierdza dotychczasową naukę, że jest to możliwe tylko w określonym przypadku.

W kluczowym dla sporu numerze 305 adhortacji czytamy: „Ze względu na uwarunkowania i czynniki łagodzące możliwe jest, że pośród pewnej obiektywnej sytuacji grzechu osoba, która nie jest subiektywnie winna albo nie jest w pełni winna, może żyć w łasce Bożej, może kochać, a także może wzrastać w życiu łaski i miłości, otrzymując w tym celu pomoc Kościoła". Rozwinięcie znajdujemy w przypisie nr 351, który mówi (przyznajmy, dość niejasno) o „pewnej pomocy sakramentów" w „pewnych przypadkach". I tutaj zaczynają się schody. Dla jednych bowiem przypis ten dotyczy wyłącznie takich przypadków, gdy penitenci na przykład ze względu na dobro dzieci z nowego związku nie mogą już wrócić do sakramentalnego małżonka, ale za to są gotowi żyć ze sobą jak brat z siostrą, czyli spełniają warunek postawiony przez Jana Pawła II w „Familiaris consortio". Dla innych zaś oznacza również szczególne sytuacje, w których jednak ten wymóg nie jest spełniony, a mimo to otwiera się możliwość „pomocy sakramentów".

Wydawało się, że spór do pewnego stopnia rozstrzygnęła instrukcja biskupów argentyńskich z regionu Buenos Aires, określająca zasady wprowadzające w życie dokument papieski. To tę bowiem instrukcję papież uznał za jedyną właściwą wykładnię swojego dokumentu, zaznaczając, że nie ma innej jego interpretacji. Co zatem mówią argentyńscy biskupi? Gdy piszą o kluczowym dla Franciszka „towarzyszeniu duszpasterskim" osobom w nowych związkach, zaznaczają, że droga ta „nie musi koniecznie prowadzić do sakramentów", lecz może skierować ku „innym formom większej integracji w życie Kościoła: większej obecności we wspólnocie, uczestnictwu w grupach modlitewnych i formacyjnych, zaangażowaniu w różne posługi kościelne". Gdy zaś jest to wykonalne w konkretnych warunkach danej pary małżonków, „szczególnie, gdy obydwoje są chrześcijanami na drodze wiary", można im zaproponować życie we wstrzemięźliwości seksualnej, które otwiera im drogę do sakramentu pojednania.

Jak wyżej wspomniałem, taką ewentualność znamy już z nauczania św. Jana Pawła II, który zresztą za to był wówczas krytykowany przez tradycjonalistyczne nurty. Zgodnie z tą samą logiką dzisiaj krytykuje się Franciszka, który idzie krok dalej. Biskupi argentyńscy mówią bowiem, czytając jego dokument, że w przypadku, gdy zachodzą „bardziej skomplikowane okoliczności", a także gdy nie można uzyskać stwierdzenia nieważności wcześniej zawartego małżeństwa, opcja wstrzemięźliwości seksualnej faktycznie jest niewykonalna. Mimo to także wówczas możliwe jest dalsze rozeznanie.

„Jeśli rozpozna się, że w konkretnym przypadku istnieją ograniczenia, które zmniejszają odpowiedzialność i winę, szczególnie gdy osoba uważa, iż popadłaby w kolejne uchybienia, ze szkodą dla dzieci z nowego związku, »Amoris Laetitia« otwiera możliwość dopuszczenia do sakramentów pojednania i Eucharystii" – piszą hierarchowie w kluczowym dla sporu punkcie. I od razu dodają: „Należy jednak unikać traktowania tej możliwości jako bezwarunkowego dopuszczenia do sakramentów, tak jakby każda sytuacja je usprawiedliwiała. Tym, co się proponuje, jest rozeznawanie, które dokonuje rozróżnienia każdego przypadku z osobna. Na przykład szczególnej uwagi wymaga nowy związek, zawarty po niedawnym rozwodzie lub sytuacja tych, którzy wielokrotnie uchybiali swym zobowiązaniom rodzinnym. A także postawa bliska apologii lub obnoszenia się z własną sytuacją, tak jakby była ona częścią chrześcijańskiego ideału" – przestrzegają biskupi.

I ważne zastrzeżenie: argentyńscy hierarchowie zalecają ukierunkowanie osoby na stanięcie w swym sumieniu przed Bogiem, zwłaszcza gdy chodzi o postępowanie wobec dzieci i opuszczonego współmałżonka. Gdy doszło tu do niesprawiedliwości, która nie została naprawiona, dopuszczenie do sakramentów byłoby „szczególnie gorszące".

Rozeznanie kontra norma

Franciszek, mówiąc, że nie ma lepszej interpretacji jego adhortacji niż właśnie ta biskupów Buenos Aires, do pewnego stopnia dał odpowiedź na wątpliwości, które dziś są zgłaszane. Po pierwsze, wyraźną intencją papieża było NIEUSTANAWIANIE nowej normy. To trzeba jasno podkreślić. Więcej, pod pewnym względem właśnie nacisk na rozeznanie, a nie ustalanie nowej normy, jest bardziej wymagający niż „zerojedynkowa" sytuacja, którą umożliwiała „furtka" Jana Pawła II. Przecież samo kryterium współżycia lub wstrzemięźliwości seksualnej w nowym związku było przedmiotem ogromnych kontrowersji: pytano, dlaczego tylko to ma decydować o dostępie lub jego braku do komunii, co z wiernością na pozostałych płaszczyznach, co z zostawionymi dziećmi w pierwszych związkach, czy sama wstrzemięźliwość seksualna w nowym związku na pewno „załatwia sprawę"?

Tymczasem tutaj Franciszek z jednej strony idzie krok dalej, nie stawiając już tej kwestii tak ostro, a z drugiej... właśnie pokazuje, że nawet spełnienie tego kryterium niekoniecznie jeszcze kwalifikuje do pełnego uczestnictwa w sakramentach. Mówi za to wyraźnie o rozeznaniu jako procesie, który wymaga i od spowiednika, i od penitenta przebycia pewnej drogi i zarazem dojrzałości. I powiedzmy sobie szczerze – jest to jedno z największych wyzwań, przed jakimi stoi dzisiaj Kościół: jak podołać temu niewątpliwie dużemu wymaganiu i jednocześnie uniknąć schizmy w przypadku całkowitego odrzucenia tej drogi przez część biskupów.

Dla przeciwników adhortacji i takiego jej rozumienia problemem jest przeniesienie ciężaru z „jasnego kryterium" na „bardziej subiektywne" rozeznanie. I przyznajmy, że potencjalnych nadużyć w przypadku braku dojrzałości penitentów i mądrości spowiednika może być wiele. Ale czy inaczej ma się sprawa z możliwymi – i występującymi przecież – nadużyciami w orzekaniu o nieważności małżeństwa (mylnie nazywanymi rozwodami kościelnymi, gdy tymczasem chodzi w nich o stwierdzenie, że małżeństwo, mimo zewnętrznej ceremonii, nie zostało ważnie zawarte, a więc nigdy nie zaistniało)? Przecież i tam każda konkretna sytuacja podlega rozeznaniu prowadzących sprawę i opiera się m.in. na tym, co sami zainteresowani o swoim małżeństwie mówią. A mimo to Kościół, kierując się słusznym przekonaniem, że zbawienie człowieka jest rzeczą nadrzędną, nie rezygnuje z tej drogi rozeznania poszczególnych sytuacji. Nie ze względu na brak wiary w nierozerwalność małżeństwa, ale ze względu na wiarę, że nawet w najbardziej pogmatwanych sytuacjach należy zrobić wszystko, by człowiek mógł w pełni korzystać z obfitości Bożego miłosierdzia. W tym kluczu należy też rozumieć krok, na który w „Amoris Laetitia" zdecydował się Franciszek.

Jeśli jest coś, co rzeczywiście może rodzić problemy w tej kwestii, to pozostawienie poszczególnym episkopatom swobody w szczegółowym określeniu, jak należy wprowadzić w życie zapisy adhortacji. Problem nie leży w zaufaniu papieża do biskupów, tylko w pewnej narzucającej się wewnętrznej sprzeczności tego rozwiązania: skoro bowiem każdy episkopat ma rozeznać, jak to ma wyglądać na jego terenie, to co oznacza list Franciszka do biskupów Buenos Aires, w którym ich instrukcję określa jako jedyną obowiązującą? Ba, co z tym teraz zrobić w sytuacji, gdy owa instrukcja wraz z aprobatą papieża została uznana za część oficjalnego nauczania?

Już w praktyce widać, że nie są to wątpliwości wyssane z palca. Oto bowiem diecezja rzymska, czyli ta, której biskupem jest papież, opracowała swoją instrukcję, która nie idzie aż tak daleko jak argentyńska. Według interpretacji diecezji rzymskiej o komunii w nowym związku można mówić tylko wówczas, gdy zainteresowani są pewni w swoim sumieniu nieważności poprzedniego, ale nie są w stanie tego kanonicznie udowodnić (choć i to nie jest jeszcze warunek decydujący). Krótko mówiąc, na terenie diecezji papieża – za jego aprobatą – obowiązuje instrukcja bardziej konserwatywna, podczas gdy za jedyną właściwą wykładnię została przez papieża uznana instrukcja argentyńska, otwierająca jedno okno więcej.

Co w sytuacji, gdy instrukcji bardziej liberalnych, znacznie różniących się od dwóch tutaj omawianych, będzie więcej niż, jak dotąd, na Malcie i w paru innych krajach? To są akurat pytania, które trudno, by nie rodziły wątpliwości. I które domagałyby się jednak reakcji papieża.

Kościół ubogi(ch)

Trochę nieszczęśliwie się stało, że akurat te kwestie zaważyły na odbiorze Franciszka. Bo w gruncie rzeczy jego wizja Kościoła to coś znacznie szerszego niż tylko – choć fundamentalnie ważne – podejście do sprawy małżeństw w rozsypce i do nowych związków. Wydaje się, że równie, jeśli nie większym, wyzwaniem dla całego Kościoła jest zaakceptowanie drogi ubóstwa, jaką konsekwentnie promuje Franciszek. A dla samego papieża – przekonanie biskupów, duchowieństwa i świeckich, że opcja na rzecz ubogich i koncept Kościoła ubogiego nie jest żadnym kościelnym fakultetem dla zainteresowanych, tylko drogą, jakiej chce papież dla całej wspólnoty.

Dla niego zresztą nie jest to coś, co odkrył dopiero w Rzymie – kard. Jorge Bergoglio przyjechał tak ukształtowany z Argentyny. „Nie zapomnij o ubogich" – usłyszał podczas konklawe od swojego brazylijskiego przyjaciela kard. Cláudio Hummesa, gdy liczba głosów oddanych na Argentyńczyka zbliżyła się do dwóch trzecich. Ta podpowiedź zdecydowała o wyborze imienia Franciszek. „Bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich", powiedział później nowy papież na spotkaniu z dziennikarzami.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy jest to propozycja dla wybranych, czy raczej dla całego Kościoła, może zacząć od Dziejów Apostolskich: nikt nie cierpiał niedostatku, bo wierni „sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby". To był styl życia pierwszych chrześcijan: nikt nie nazywał swoim tego, co miał, bo chciał, żeby każdy we wspólnocie miał zabezpieczone przynajmniej najprostsze potrzeby. I to naprawdę oznacza konkret, a nie ckliwe gesty litości. Abp Grzegorz Ryś jeszcze jako krakowski biskup pomocniczy mówił w 2015 r.: „Parafia to jest wspólnota braci i sióstr. Wiecie, kto w waszej parafii przymiera głodem? Znacie dzieci z parafii, które nie mają obiadów? Nie znacie? I możecie spokojnie mieć to, co macie?".

W myśleniu o ubogich, do którego zachęca papież też chodzi o taką przemianę myślenia o tym, co posiadamy. „Stare nauczanie Kościoła, które powtarzano przez całą starożytność i średniowiecze, mówiło, że jeśli posiadam majątek, którego wartość jest ponad godziwą średnią w społeczeństwie, to mam obowiązek się nim dzielić ze sprawiedliwości, a nie z miłosierdzia. Księgi pokutne średniowieczne, na przykład z terenów Irlandii, mówiły, że ktoś, kto gromadzi majątek ponad miarę i gromadzi go tylko dla siebie, powinien odbyć pokutę z tego powodu", mówił abp Ryś.

Wyzwanie, jakim jest papieskie wezwanie do ubóstwa Kościoła, musi napotykać opór, bo wymaga znowu przekroczenia naszej wygody i wyjścia naprzeciw ubogim nie tylko w wymiarze materialnym, ale i duchowym. Abp Konrad Krajewski, papieski jałmużnik, mówił niedawno do łódzkich księży o swojej posłudze w Rzymie, do której skierował go papież. W całkowitej ciszy łódzcy księża słuchali m.in. takiej historii: „Do kancelarii przyszła prostytutka ochrzcić dziecko, nie znała, co oczywiste, imienia ojca, więc pojawił się, według przyjmującego ją księdza, problem. A przecież nie zabiła, choć mogła to zrobić. Ksiądz powinien był raczej zapytać: masz na pieluchy? Na wózek? Ochrzczę ci dziecko, przyjęcie będzie na plebanii", mówił abp Krajewski.

„Trzeba się czasem narazić, Ewangelia kosztuje. Tak papież tłumaczy Ewangelię. Mówi mi: dziwisz się, że każę ci iść szukać biednych? Jezus to robił cały dzień. Pyta mnie kiedyś: widziałeś takiego rybaka, który na plaży stawia sobie biuro i pisze: od godziny 16 do 18 ryby przypływajcie, przyjmę was. Czasem jesteśmy takimi apostołami. A ryby same nie przypłyną. Rybak to ten, który musi iść i ryzykować".

I jeszcze jedna historia, którą opowiadał abp Krajewski: „Kiedyś dzwoni do mnie jeden z dostojników w Watykanie wieczorem i mówi: słuchaj, sprowadziłeś tych biednych wokół bazyliki, sikają przed drzwiami brązowymi w naszym domu. Może dość już tego? A ja mówię, że jest taki fragment w Ewangelii: był sobie człowiek, którego imienia nie znamy, i pod jego domem był Łazarz... On będzie tam sikał, dopóki ksiądz mu nie otworzy. Dopóki ksiądz nie wpuści go do swojego domu, nie pozwoli iść do ubikacji, nie da mu swojego niepokalanego ręcznika, nie zrobi mu sam kawy. To jest czysta Ewangelia".

Z kurią jak ze sfinksem

Trudno oczekiwać, by papież z takim rozumieniem roli Kościoła nie budził sprzeciwu – pokusa wygodnego lub nawet wystawnego życia w sytuacji, gdy są takie możliwości, jest naturalna, więc wzięcie „na klatę" wymagań papieża wymaga dużej woli nawrócenia. Franciszkowa wizja Kościoła przejawia się także w determinacji, by zreformować kurię rzymską właśnie w duchu służebności i rezygnacji z rywalizacji o przywileje. Inna sprawa, że ta akurat reforma sprawia wrażenie, jakby utknęła w połowie drogi. Jest tego świadomy chyba sam Franciszek, bo mówiąc niedawno o tym, przywołał słowa XIX-wiecznego belgijskiego arcybiskupa Frédérica François Xavier Ghislain de Merode, który twierdził, że dokonywanie reform w Rzymie jest jak „czyszczenie egipskiego sfinksa szczoteczką do zębów". Najwyraźniej sfinks trzyma się mocno również w XXI wieku.

Wyzwań, przed którymi staje i sam Franciszek, i z nim cały Kościół, jest oczywiście o wiele więcej, z czego duża część związana jest z relacjami ze światem zewnętrznym (czy raczej ze światem, w którym Kościół jest osadzony). W tym miejscu jednak zatrzymaliśmy się głównie na tych wyzwaniach, które wymagają od samego Kościoła – papieża, biskupów, duchownych i świeckich – pokory, modlitwy, rozeznania i... szczerej rozmowy po to, by uniknąć dramatu podziału, który już jest stanowczo za duży. Świadectwo wiary wymaga jedności wyznawców Chrystusa. Kolejny podział mógłby skończyć się jeszcze tragiczniej niż dotychczasowe schizmy.

Autor jest publicystą „Gościa Niedzielnego" i szefem Wydawnictwa Niecałe

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy redakcja „Plusa Minusa" zaproponowała mi podjęcie tego tematu, w pierwszym odruchu chciałem grzecznie odmówić. Z upływem miesięcy, przyznaję, coraz mniej rozumiem z sytuacji patowej, jaką tworzy z jednej strony słuszna determinacja papieża, by reformować Kościół i nasze myślenie o nim, z drugiej – albo wyraźny opór ze strony stałych krytyków Franciszka, albo rodzące się wątpliwości u osób, których nie można podejrzewać o programową kontestację jego nauczania.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Czy demokracja przetrwa do 2084 roku?
Plus Minus
„Magiczny rok 1497”: Aferzysta, malwersant, odkrywca
Plus Minus
To się zaczęło od XVII wieku
Plus Minus
Judasz był socjalistą
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Mit o szlachetnym bandycie