W 2015 r. Paweł Kukiz szedł do polityki robić rewolucję. – Będąc prezydentem obywatelskim, spoza układu partyjnego, mogę pohamować wampiryzm partiokracji – mówił w jednym z wywiadów przed wyborami. Jego sztandarowym postulatem było wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, ale JOW-y były de facto tylko symbolem fundamentalnej zmiany systemu politycznego, którą proponował. Rockman dążył bowiem do „wywrócenia stolika" i umeblowania polskiej sceny politycznej na nowo – w taki sposób, aby zmarginalizować partie, zwiększając do maksimum kontrolę obywateli nad procesem politycznym.
W wizji Kukiza mechanizm ten miał wyglądać tak: odpowiednio małe, jednomandatowe okręgi wyborcze sprawią, że wyborcy będą głosować na konkretnego, znanego im człowieka – a nie na partyjny szyld. Wybrany w ten sposób poseł będzie w efekcie lojalny w pierwszej kolejności nie wobec lidera swojej partii, a bezpośrednio wobec wyborców, co wzmocnić miało jeszcze wprowadzenie instytucji tzw. mandatu związanego, czyli możliwości odwołania posła przez wyborców w czasie kadencji. Jeśli dodać do tego instytucję wiążącego władzę referendum, której również domagał się Kukiz, oraz wybieranych przez obywateli sędziów pokoju, a także wyłanianego w wyborach powszechnych prokuratora generalnego, mamy obraz państwa, w którym partie odgrywają głównie rolę logistyczno-organizacyjną przy realizacji celów wskazanych przez wyborców. System kreślony przez Kukiza miał być czymś na kształt połączenia szwajcarskiej demokracji referendalnej z demokracją ateńską. Rewolucją.
Jak skończyła się ta historia? Kukiz w 2013 r. mówił, że III RP „jest powtórką systemu komunistycznego, z tą różnicą, że zamiast jednego PZPR, mamy pięć do wyboru", a jeszcze w 2018 r. ubolewał, że „czuje się nieszczęśliwy w partiokracji". Jednak już rok później wystartował w wyborach parlamentarnych z list PSL, choć jeszcze trzy lata wcześniej nazwał tę partię „zorganizowaną grupą przestępczą, funkcjonującą podobnie do mafii. A w 2021 r. podpisał umowę o współpracy z PiS i Jarosławem Kaczyńskim (dwa lata wcześniej mówił, że Kaczyński „chce upartyjnić państwo na wzór bolszewicki", w 2018 r. porównywał go do I sekretarza KC PZPR) i nie wykluczył startu w wyborach z list PiS...
Najciekawszy jest jednak cel, jaki ma umowa zawarta między PiS a Kukizem. Jarosław Kaczyński na wspólnej konferencji z nim stwierdził bowiem, ni mniej, ni więcej, że Kukiz i jego trzech posłów „będą wspierać Polski Ład i wspierać to wszystko, by trwał układ polityczny w polskim parlamencie". Innymi słowy rockman, który poszedł do polityki, by z partiami się rozprawić, skończył jako element systemu mający obecny układ partyjny wzmocnić. Dla wyborców Kukiza musiało to być bardzo bolesne.
Robin Hood i jego zgraja
Kukiz na scenę polityczną wkraczał jako depozytariusz nadziei tej części elektoratu, która nie odnajdowała się w istniejącym układzie sił politycznych. Z badania CBOS wynikało, że spośród osób, które w 2015 r. poparły Pawła Kukiza, aż 45 proc. nie głosowało w wyborach parlamentarnych 2011 r. lub deklarowało, że nie pamięta, na kogo oddały wtedy głos – co świadczy o tym, że przyciągnął wyborców dotychczas pozostających poza główną osią politycznego sporu. Zgarnął też głosy młodych – aż 46 proc. osób w wieku 18–24 lata i 45 proc. w wieku 25–34 lata głosujących w I turze wyborów prezydenckich poparło właśnie jego. Jednocześnie w maju 2015 r. uplasował się na pierwszym miejscu rankingu zaufania, uzyskując 58 proc. wskazań. – Przysięgam, że nigdy was nie zdradzę, że nikt nie jest w stanie mnie kupić. Ja chcę żyć dla Polski, ale jak trzeba, to oddam za nią życie – deklarował, gdy w pierwszej turze wyborów prezydenckich uzyskał 20,8 proc. głosów, co było najwyższym w historii III RP wynikiem wyborczym uzyskanym przez kandydata na prezydenta, który nie wszedł do drugiej tury.