Mateusz Kusznierewicz: Mam fioła na punkcie golfa

Zapisałem się do Klubu 5 Rano. Dzięki temu mam czas dla siebie, zanim obudzi się cały świat. Szczególnie moja rodzina. Mam czas, by poczuć bicie serca, na zastanowienie się, jakie mam priorytety danego dnia – mówi Krzysztofowi Rawie mistrz olimpijski i mistrz świata w żeglarstwie, dziś także biznesmen.

Publikacja: 08.10.2021 16:00

Mateusz Kusznierewicz

Mateusz Kusznierewicz

Foto: Reporter, Karol Makurat

"Rzeczpospolita": Czuje się pan doceniony po tym, jak dwa lata temu został znów mistrzem świata w klasie Star, albo gdy w Tokio trenujący pod pańskim okiem żeglarz z Węgier został wicemistrzem olimpijskim w klasie Finn?

Przyznaję, jest z tym słabo. Gdy zdobyłem mistrzostwo świata w 2019 roku, na próbę nie wysłałem nikomu żadnej informacji. Wrzuciłem jedynie zdjęcie z Pucharem Świata i z informacją o sukcesie w moje kanały komunikacji, lecz media nawet przez moment tego nie podchwyciły. Dzisiaj trzeba wykonać wiele zabiegów, żeby cieszyć się popularnością, takie czasy.

Odróbmy zatem przynajmniej tę ostatnią lekcję z historii żeglarstwa węgiersko-polskiego...

Zsombor Berecz, srebrny medalista olimpijski z Tokio ma 36 lat, jest między nami dziesięć lat różnicy, gdy ja pływałem na Finnie, jego jeszcze w tej klasie nie było. Kiedy został mistrzem świata w 2018 roku, zadzwonił do mnie i zapytał, czy mógłbym mu pomóc zdobyć medal w Tokio. Nie była to prosta propozycja: zostań moim trenerem. Zawsze będę pamiętać tę oryginalną prośbę: – Mateusz, ty w 2000 r. zdobyłeś mistrzostwo świata, po czym na igrzyskach w Sydney byłeś czwarty. Ja nie chcę być czwarty w Tokio. Pomóż mi nie popełnić tych samych błędów, jakie ty wtedy popełniłeś.

Dlaczego pan się zgodził?

Z początku trudno mi było przyjąć tę ofertę, gdyż byłem zaangażowany w wiele projektów biznesowych, ale przeorganizowałem swe zajęcia i się zgodziłem. Był listopad 2019 roku, miałem pracować z Zsomborem tylko osiem miesięcy. Przez pandemię koronawirusa byłem jednak jego trenerem i mentorem prawie dwa lata. Zdobycie medalu olimpijskiego traktuję jak olbrzymi sukces, ale przede wszystkim traktowałem to zadanie jako bardzo ciekawe nowe doświadczenie i zdobywanie wiedzy: jak pomagać – nie wymagać, jak wspierać – nie oczekiwać. To było fantastyczne. Wiele się nauczyłem i chciałem się nauczyć, gdyż w tym kierunku także idę w swojej działalności biznesowej i kampania olimpijska bardzo mi w tym pomogła.

Czyli będzie trenerski ciąg dalszy?

Będzie, ale już raczej nie w indywidualnym wymiarze, bo jednak chciałbym przekazywać wiedzę większemu gronu osób funkcjonujących zarówno w świecie sportu jak i w biznesie. Myślę o tym, pracuję nad tym, ale ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem. Do końca tego roku dokonam wyboru.

Zakończył pan karierę po igrzyskach w Londynie, ale ludzie z branży wiedzą, że wciąż można pana spotkać podczas regat.

Sport to dzisiaj mój sposób na podtrzymanie dobrej formy fizycznej i psychicznej oraz pozostawanie w dobrym zdrowiu. Jeżeli mam cel, jakim jest np. mistrzostwo świata w klasie Star, które wciąż nie tak łatwo zdobyć, to układam plan, mam motywację do działania, dbam o dietę, sen, myślę o doskonaleniu siebie i rozwoju osobistym. Nadal jestem zakochany w żeglarstwie, na łódki mogę patrzeć godzinami, wakacje z rodziną też spędzam na wodzie i chyba tak mi zostanie. Kiedy tylko mogę, to się ścigam. Nie muszę już myśleć o igrzyskach, o starcie w Pucharze Ameryki i innych wielkich zawodach międzynarodowych. Traktuję żeglarstwo jako czystą przyjemność, ale ambitnie. Dlatego startuję w dwóch klasach. Pierwszą jest wciąż mój ukochany Star, na którym startowaliśmy z Dominikiem Życkim w Pekinie i Londynie, w 2008 r. byłem mistrzem świata z Dominikiem, a w 2019 r. z Bruno Pradą. Drugą jest klasa 5,5. W latach 60. i 70. XX wieku to także była klasa olimpijska. Kupiliśmy z kolegą taką łódkę, zaprosiliśmy do załogi znakomitego żeglarza z Wielkiej Brytanii i startujemy w regatach. W zeszłym roku zdobyliśmy mistrzostwo Europy. Niedawno wygraliśmy regaty w Cannes. Na przyszły rok szykujemy nowy projekt żagli. Mamy ciekawe plany, które realizujemy w fajnej atmosferze w świetnym towarzystwie.

Czytaj więcej

Igrzyska przed telewizorem to dziwne uczucie

Polubił pan pływanie w towarzystwie?

To jest ciekawa rzecz – rzeczywiście pływam z Brazylijczykiem i Anglikiem i nie dość, że pływa mi się z nimi przyjemnie, to oni wznieśli mnie na wyższy poziom. Bo to są zawodowcy, ludzie z sukcesami i mogę się od nich uczyć. W brodę sobie pluję, że wcześniej nie zacząłem tego robić, że pływając z Dominikiem co pewien czas nie zaprosiłem na regaty kogoś innego. Dziś uważam czerpanie inspiracji za obowiązek, nawet za przymus w rozwoju żeglarza.

Te słowa to dobry pretekst, by powiedzieć, że został pan kapitanem reprezentacji Polski na Żeglarski Mundial 2022. Brzmi dobrze, ale chyba trzeba wyjaśnić, czym jest ten mundial?

To zawody rozgrywane co cztery lata, na które przyjeżdżają najlepsze reprezentacje na świecie. Mamy co roku ponad 100 mistrzów świata, a nie było dotychczas takich zawodów, które odpowiedziałyby na pytanie, który kraj jest najlepszy w żeglarstwie. Za ich organizację wzięła się mająca bazę w Szwajcarii Star Sailors League. Tworzą ją znakomici żeglarze z całego świata. SSL powołała w 56 krajach kapitanów, którzy mają stworzyć swoje załogi. Zapytano mnie, czy przyjąłbym taką rolę w Polsce. Przyjąłem i od dwóch lat działa program budowy reprezentacji. Mamy w Polsce wielu doskonałych, dojrzałych żeglarzy, z doświadczeniem w startach w Pucharze Ameryki, ale dla mnie ten projekt powinien być trampoliną do rozwoju najbardziej utalentowanych młodych polskich żeglarzy. Oczywiście nie zajmuję się tym sam, w teamie szkoleniowym jest wiele osób, które robią to pro bono. Pierwszy Mundial – oficjalnie SSL Gold Cup – odbędzie się w maju i czerwcu 2022 roku. Reprezentację Polski stworzy jedenaście osób. Będą w niej m.in. Agnieszka Skrzypulec i Jola Ogar-Hill, które zdobyły srebrny medal olimpijski w Tokio w klasie 470. Nie połączyła nas piłka, połączyła nas pasja.

Rozmawiamy chwilę po tym, jak był pan z grupą młodych polskich żeglarzy w Szwajcarii.

To był przede wszystkim trening, ale w pewnym sensie także selekcja tej kadry, która wystartuje w przyszłym roku w Mundialu. Warunki były świetne, choć pływanie na jeziorze to trochę inna specyfika. Wiatr jest kapryśny, zmienny, może nie za silny, ale niełatwy do wykorzystania. My Polacy w większości jesteśmy jednak żeglarzami jeziorowymi.

Pojawił się pan także w Crans-Montana na polu golfowym im. Seve Ballesterosa, z okazji dużego turnieju European Tour – Omega Masters. Skąd ta obecność?

Wśród żeglarzy wiele osób uprawia inne sporty, wśród nich także jest golf. W 1993 roku, podczas moich pierwszych mistrzostw świata w klasie Finn, zdarzyło się, że była flauta, więc nie pływaliśmy. Koledzy zabrali mnie wówczas na pole, żebym popatrzył, jak gra się w golfa. Wziąłem przy okazji kij do ręki. Za pierwszym razem nie trafiłem w piłkę, za drugim posłałem ją na prawie 150 m i już wiedziałem, że to jest to. Od tamtego czasu mam fioła na punkcie golfa. Śledzę ten sport, gram, przyjaźnię się z golfistami, przy okazji także z markami, które wspierają golf i żeglarstwo. Bardzo się ucieszyłem, gdy dostałem zaproszenie od Omegi, aby zobaczyć golf na najwyższym światowym poziomie w Szwajcarii. Ta firma jest w moim sercu od dawna. Pamiętam, jak oficjalny chronometrażysta igrzysk pomógł mi w zdobyciu złotego medalu w Atlancie, gdyż kiedy wysiadł mi zegarek elektroniczny, to patrzyłem tylko na wyświetlacz Omegi zamocowany na statku regatowym. Podziękowałem im za pomoc, a oni sprezentowali mi za sukces przepiękny zegarek. Od tamtej pory jesteśmy w kontakcie, można powiedzieć, że jestem przyjacielem marki. To jest relacja, która towarzyszy mi od 21 lat. To, że w Crans-Montana wystartował Polak Adrian Meronk, jeszcze wzmocniło moją radość. Adriana też znam od lat i to, że mogliśmy tam być przez chwilę razem, to jedna z tych szczęśliwych chwil w życiu, choć niebędąca tylko przypadkiem, ale raczej wynikiem wcześniejszej pracy i przeżyć nas obu.

Mając własną markę, którą można nazwać Mateusz Kusznierewicz, od 1996 roku współpracuję z wieloma firmami

Czy taki był plan, by z żeglarza, który swą charyzmą i uśmiechem podbijał nie tylko świat sportu, wyrósł trener i przedsiębiorca?

Jestem osobą, która lubi doświadczać życia. Nie boję się nowych wyzwań, chcę realizować pomysły, czasem bardzo ambitne, takie, podczas realizacji których mogę dostać mocnego kopniaka, czego raz czy dwa razy doświadczyłem. Ale taki jestem. Chcę przejść przez życie w ciekawy sposób. Biznes zawsze mnie pociągał, tym bardziej że wiedziałem, iż z żeglarstwa nie mam szans się utrzymać. Znam swe mocne strony, które kiedyś odkryłem, później potwierdziłem w testach psychologicznych. Zatem umiejętność bycia liderem, takim od inspirowania innych, doradzania, kształtowania idei, także chęć dzielenia się wiedzą i umiejętnościami doprowadziły mnie do tego, że najwięcej czasu poświęcam motywacji w biznesie i daję rozwiązania przenoszone ze sportu do biznesu. Prowadzę wykłady, seminaria i webinary. To jest bardzo ciekawy wątek mej pracy – umożliwia mi kontynuację sportu i zajmowanie się działalnością biznesową.

Próbuje pan właściwie wszystkiego: od deweloperki po promocje marek, od spraw czysto technologicznych po media społecznościowe. Jakieś priorytety?

Mając własną markę, którą można nazwać Mateusz Kusznierewicz, od 1996 roku współpracuję z wieloma firmami. Nie było roku, w którym bym miał przerwę. Nawet teraz, w czasach Covid-19 współpracuję z sześcioma firmami. To jest ciekawa forma działalności biznesowej. Wypracowałem rozpoznawalny brand – markę, którą podobnie jak w wielu innych przypadkach można zmonetyzować. Natomiast co pewien czas zdarza mi się wyjść poza rzeczy, które już robiłem. Dziś najwięcej czasu poświęcam na wprowadzanie sportu do biznesu poprzez dzielenie się doświadczeniami, wiedzą i konkretnymi rozwiązaniami wziętymi ze sportowego życia. Myślę, że właśnie z edukacją związana jest moja biznesowa przyszłość.

Nie mogę sobie odmówić pytania o łożyska Kusznierewicza, autorski patent pana taty, wynalazek ściśle inżynierski, który wprowadza pan na rynek. To forma podziękowania za wielkie wsparcie w latach żeglarskich początków?

To w żadnym stopniu nie jest sprawa długu wobec taty. Traktuję to jako wyjątkowe wydarzenie w naszej całej rodzinie. To jest biznes rodzinny. Wydaje się nam, że ten wynalazek może zmienić globalny rynek wykorzystania łożysk tocznych. Innowacyjne łożyska toczne kulkowe są świetnym rozwiązaniem do pracy w warunkach, gdzie nie można użyć smarowania. M.in. w temperaturach bardzo niskich i bardzo wysokich. Łożyska wymyślone przez mojego tatę są ponadto bardzo trwałe i wszechstronne. Rozwiązanie jest już opatentowane w wielu krajach. Na razie kończymy fazę testów, jeszcze nie wdrożyliśmy tego w dużej liczbie urządzeń, ale próbujemy rozwinąć produkcję.

Powiedział pan kiedyś, że lubi pospać swoje 8,5 godziny. Jak godzi pan te wszystkie działania?

Mam 46 lat, jestem w dobrej formie psychicznej i fizycznej, to też przekłada się na pracę. Nie pracuję sam, mam wokół siebie sztab ludzi, którzy wiele rzeczy ze mnie zdejmują. Żeby to wszystko połączyć, ważna jest równowaga oraz przede wszystkim wewnętrzna energia. Zwróciłem uwagę na to, że mam tę energię wtedy, gdy konsekwentnie stosuję swoją codzienną rutynę. Z rzeczy całkiem praktycznych: zapisałem się na przykład do Klubu 5 Rano, kogo zaskakuje ta nazwa, niech poszuka, co na ten temat mówią książki. Dzięki temu mam czas dla siebie, zanim obudzi się cały świat. Szczególnie moja rodzina. Mam czas, by poczuć bicie serca, na zastanowienie się, jakie mam priorytety danego dnia. Mam czas na przypomnienie sobie i przemyślenie spraw zapisanych wcześniej, na inspirację czyimiś przemyśleniami. Mam wreszcie czas, żeby się porozciągać. Nie, żeby biegać i pocić się, ale uwielbiam rozciąganie, jogę. Mam wreszcie czas, żeby się w spokoju wykąpać pod prysznicem, gdyż jak woda pada mi na plecy lub głowę, to zazwyczaj pojawiają się fajne pomysły. Te wczesne pobudki stosuję od dawna i są fantastyczne.

Brzmi dobrze, to może coś jeszcze na środek dnia?

Nauczyłem się od Zsombora Berecza, że można w środku dnia, nawet po bardzo trudnych, wyczerpujących psychicznie i fizycznie treningach stosować tzw. power naps, czyli krótkie drzemki. Po takiej drzemce Zsombor budził się, otrząsał i był gotowy do działania z podwójną energią. Ja nigdy tego wcześniej nie stosowałem, ale wytrenowałem tę umiejętność – bo trzeba ją wytrenować, tak samo z siebie niełatwo przychodzi, by szybko przysnąć i się zregenerować. I nimi też jestem zachwycony. Mamy więc wstawanie o 5 rano i mamy power naps. Do tego dodajmy w miarę wczesne chodzenie spać. Dzięki temu mogę góry przenosić w domu, sporcie i biznesie.

Każdy sportowiec i biznesmen od czasu do czasu ponosi też porażki. Czy one pana czegoś nauczyły?

Po pierwsze nie boję się niepowodzeń! Porażki budują. Jestem przyzwyczajony do tego, że w sporcie lub w biznesie może coś nie wyjść. To sprawa naturalna. Mam to wpisane w światopogląd. Nie znaczy to, że porażka lub raczej jej wizja ma mnie paraliżować lub zniechęcić do podjęcia jakiegoś działania. Nauczyłem się lepiej oceniać ryzyko. Dawniej tak byłem zapatrzony w cel, który miałem osiągnąć, że nie brałem pod uwagę ryzyka. W sporcie też to widać, już nie pływam po bokach trasy, nie szukam na siłę wyjścia z trudnej sytuacji, tylko racjonalnie płynę przed siebie, spokojnie szukając wiatru, by popłynąć jak najlepiej, niekoniecznie wygrać wyścig. W końcu w sumie liczy się średnia wszystkich wyścigów. Nie ten jeden. Mając 20–30 lat nie byłem jeszcze gotowy na takie podejście. Niektórzy mają taką świadomość wbudowaną od razu, ja potrzebowałem na to dużo czasu. Myślę zatem, że jestem przygotowany na porażki, staram się świadomie je oceniać lub do nich nie dopuszczać. Doświadczam jakichś niepowodzeń właściwie w każdym tygodniu. Spośród 100 rzeczy wykonywanych w pracy i w domu, tych fajnych, takich jak wyprawa na mistrzostwa świata do Kilonii lub na golfa do Crans-Montany, jest niewiele. Reszta to cholernie ciężka praca, zwykle okraszona trudnymi wyzwaniami.

Chroni pan rodzinę przed brutalnym zgiełkiem medialnym tego świata?

Chronię, myślałem nawet, że jest to trudne, ale skoro nie jestem osobą bardzo aktywną w mediach lifestyle'owych, to nie przyciągam tak dużej uwagi, tak jak kiedyś, gdy moja popularność była bardzo duża. Jeśli chodzi o życie prywatne, to mam wielkie szczęście być w związku z mądrą kobietą, z którą mamy zgodność myśli i opinii w wielu sprawach. Nasze dzieci wiedzą co robię, widzą, jak czasem ludzie robią sobie ze mną zdjęcia na ulicy, ale skromność w naszym domu jest sprawą ważną. Nad tym cały czas mocno pracujemy. Umówiliśmy się, że nie pokazujemy się z dziećmi publicznie, nie pokazujemy tego, co robimy jako rodzina.

Biorę przykład z moich rodziców, którzy cały czas robią ciekawe rzeczy z twórczymi osobami

W wieku 46 lat uważa się pan za człowieka spełnionego?

Mógłbym nawet powiedzieć, że to spełnienie mam za sobą. Ale czy w życiu chodzi o to, żeby zdefiniować jakiś moment spełnienia? Biorę przykład z moich rodziców, którzy cały czas robią ciekawe rzeczy z twórczymi osobami. Oczywiście o różnej skali ambicji, ale to właśnie jest odpowiedź: robić fajne rzeczy z fajnymi ludźmi. Czymkolwiek się dzisiaj zajmuję, to na początku zadaję sobie pytanie, czy ta działalność spowoduje, że jeżeli mam budzik nastawiony na 5 rano, to obudzę się o 4.55 i będę myślał, że dzisiaj przyjdzie mi robić fajne rzeczy z fajnymi ludźmi. Niezależnie od tego, czy dotyczy to rodziny, sportu lub biznesu, czy robię to komercyjnie czy bezinteresownie, to tak naprawdę właśnie o to chodzi.

"Rzeczpospolita": Czuje się pan doceniony po tym, jak dwa lata temu został znów mistrzem świata w klasie Star, albo gdy w Tokio trenujący pod pańskim okiem żeglarz z Węgier został wicemistrzem olimpijskim w klasie Finn?

Przyznaję, jest z tym słabo. Gdy zdobyłem mistrzostwo świata w 2019 roku, na próbę nie wysłałem nikomu żadnej informacji. Wrzuciłem jedynie zdjęcie z Pucharem Świata i z informacją o sukcesie w moje kanały komunikacji, lecz media nawet przez moment tego nie podchwyciły. Dzisiaj trzeba wykonać wiele zabiegów, żeby cieszyć się popularnością, takie czasy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje