Ponieważ pod ich hotelem w Atenach ma się odbyć protest, para postanawia spędzić czas z dala od stolicy. W trakcie podróży mężczyzna przysypia za kółkiem, w wyniku czego samochód wypada z drogi. Kobieta ginie na miejscu. Odzyskawszy przytomność, Beckett zostaje przesłuchany przez policję. Po opuszczeniu komisariatu udaje się na miejsce tragedii, gdzie niespodziewanie ktoś do niego strzela. Zaczyna uciekać. Przemierza kraj, by dotrzeć do amerykańskiej ambasady. Pytanie: czy dotarcie tam oznacza koniec jego problemów?

Oglądając „Becketta" Ferdinando Cito Filomarino, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to kino coś przypomina. Wystarczy przywołać takie tytuły, jak choćby „Syndykat zbrodni" (1974) Alana J. Pakuli czy „Trzy dni Kondora" (1975) Sydneya Pollacka, czyli głównych przedstawicieli kina paranoicznego, by się przekonać. Film Filomarino jest hołdem dla nich, wygląda jak one (także z uwagi na charakterystyczne ziarno), ale znajduje się co najmniej klasę niżej. Beckett, zwyczajny człowiek w stylu Józefa K., zostaje wplątany w spisek z kryzysem uchodźczym w tle. „To nie mnie szukacie, to pomyłka" – krzyczy, ale w thrillerach tego typu nikt nigdy nie słucha. Sytuacja jest beznadziejna. Trudno znaleźć z niej wyjście.

Równie trudno zaangażować się w opowiadaną przez reżysera historię. Związek pomiędzy kochankami jest szczególnie płytki. Dynamika spada mniej więcej w połowie seansu. Bardzo dobrze w głównej roli odnajduje się Washington, zachowując się tak, jakby faktycznie był przerażony i nigdy nie brał udziału żadnej bójce. Szkoda więc, że z czasem – pomimo kolejnych ran na ciele – staje się właściwie nieśmiertelny. ©?

„Beckett", reż. Ferdinando Cito Filomarino, dystr. Netflix