Tragedia cyfrowych tubylców

Ludzie od dziecka przywiązani do ekranu telefonu nie znają świata zewnętrznego. To przyszłość, a jeden jej element jest szczególnie przerażający.

Aktualizacja: 04.09.2021 11:43 Publikacja: 20.08.2021 10:00

Tragedia cyfrowych tubylców

Foto: Alexxndr/Shutterstock

W jaki sposób myślimy? To pytanie od zarania nurtowało filozofów i naukowców formułujących coraz to nowe rozwiązania problemu relacji umysłu i ciała. Według najbardziej wpływowego (z perspektywy XXI wieku) poglądu na temat relacji umysłu i ciała, kartezjańskiego dualizmu, te dwa elementy są złożone z różnych substancji: ciało to „res extensa", rzecz rozciągła, czyli posiadająca wymiary przestrzenne; umysł z kolei to „res cogitans", rzecz myśląca, nierozciągła, nieposiadająca materialnego wymiaru. Umysł jest dlatego według Kartezjusza zupełnie niezależny od ciała oraz zmysłów i może oddawać się poznaniu „czysto intelektualnemu".

Takie stanowisko oczywiście rodzi problemy. Jeżeli umysł i ciało składają się z odmiennej substancji, w jaki sposób możliwe jest oddziaływanie jednego na drugie? Kartezjusz odpowiadał: przez szyszynkę, w której odbywają się „przepływy ducha". Nie miało to jednak sensu, nawet nie z perspektywy obecnego stanu wiedzy o biologii, ale na bazie samych definicji „rzeczy rozciągłej" i „rzeczy myślącej".

Umysł na zewnątrz

Jak zatem kształtuje się ta relacja? W dużej mierze jest to pytanie metafizyczne, dotyczące istnienia duszy i stosunku człowieka do innych stworzeń. Jednak nie oznacza to, że nie możemy poszukiwać naukowego opisu procesu poznania. Teza „umysłu ucieleśnionego", która zrywała z kartezjańskim dualizmem, narodziła się pod koniec XX wieku, czerpiąc z nowoczesnej neurologii (Damasio) i filozofii języka (Lakoff). W perspektywie umysłu ucieleśnionego to nie mózg jest siedzibą umysłu – a przynajmniej nie całego umysłu. Proces rozumienia odbywa się w całym naszym ciele, dostarczając mózgowi konkretnych wrażeń i interpretując sygnały z mózgu za pomocą emocji. Nasz język pełen jest sformułowań metaforycznych, które odnoszą się do przestrzeni i wrażeń zmysłowych.

Innymi słowy: to, co stanowi nasz powszedni obraz świata, byłoby inne, gdybyśmy zostali inaczej skonstruowani. Posługiwanie się zmysłem wzroku, mniej wyczulony węch i słuch, wyprostowana postawa, możliwość obracania głowy – wszystkie te małe elementy sprawiają, że świat wygląda zupełnie inaczej niż w percepcji zwierząt, które inaczej się poruszają i korzystają z innych zmysłów. Jest zatem jasne, że gdybyśmy byli w stanie modyfikować ludzi genetycznie w taki sposób, aby na przykład widzieli w podczerwieni, mieli bardziej wyczulony zmysł węchu albo potrafili latać, to ich rozumienie świata byłoby prawie zupełnie inne – tak samo jak inne jest postrzeganie świata osób niewidomych czy głuchych od urodzenia.

W 1998 roku David Chalmers i Andy Clark w słynnym artykule zadali jeszcze inne pytanie, równie problematyczne jak stary mind–body problem – gdzie tak naprawdę kończy się „ciało"? Gdzie przebiega granica, poza którą nie funkcjonują nasze procesy poznawcze?

Jeżeli zapisuję sobie skrupulatnie wszystkie ważne rzeczy w kalendarzu, to są one moją własnością i częścią mojego procesu myślowego w takim samym stopniu jak myśli kogoś, kto ma lepszą ode mnie pamięć i nie musi korzystać z kalendarza. Kalendarz ten jest więc tak naprawdę częścią mojego umysłu. Podobnie należy zatem interpretować komputer czy telefon komórkowy, których używam do codziennej pracy i rozrywki, a następnie całość mojego otoczenia – naturalnego i społecznego – w którym te procesy się rozgrywają.

W koncepcji Chalmersa i Clarke'a już nie tylko myślimy całym ciałem, ale również wynosimy umysł na zewnątrz „skóry i czaszki". Różnica w rozumieniu świata pomiędzy analfabetą a kimś, kto umie pisać i czytać, jest tak samo znacząca jak ta pomiędzy widzącym i niewidomym. Narzędzia i otoczenie zmieniają sposób pojmowania świata w równie dużym stopniu jak wrodzone umiejętności i dyspozycje.

Obecnie to właśnie narzędzia odgrywają fundamentalną rolę w tym, w jaki sposób postrzegamy świat. Telefon komórkowy stanowi część naszego umysłu – większą lub mniejszą, w zależności od tego, jaki procent czasu w ciągu doby spędzamy, korzystając z niego, a także od tego, jak wcześnie zaczęliśmy z niego korzystać. Postrzeganie świata przez dzieci, które przykuwa się do ekranu od pierwszych miesięcy życia (na przykład po to, żeby „spokojnie siedziały"), będzie zupełnie inne od percepcji ich rodziców, nawet jeżeli ci ostatni należą już do pokolenia tzw. digital natives („cyfrowych tubylców").

Świat oczami Google'a

Google posiada produkt o nazwie „Obiektyw" (oryginalnie „Lens"), dzięki któremu użytkownik telefonu komórkowego może w ciągu kilku sekund przetłumaczyć tekst w obcym języku na tablicy ogłoszeń albo zidentyfikować budynek lub potrawę, albo dowiedzieć się, gdzie kupić produkt widziany na ulicy. Jest to, podobnie jak wszystkie inne produkty Google'a dla indywidualnych użytkowników, produkt darmowy – ceną za korzystanie z niego jest zaś wzbogacanie profilu behawioralnego użytkownika telefonu. Już nie tylko to, czego szukamy online za pomocą Google Search, co oglądamy na YouTubie, a nawet gdzie podróżujemy z Google Maps, ale również to, co widzimy na ulicy, zasila algorytmy uczenia maszynowego, które wyświetlą nam lepiej dopasowaną do naszego profilu reklamę.

Używam Google Lens z pełną świadomością tego, w jaki sposób dane są wykorzystywane, ponieważ niezmiernie przydaje się na spacerze z trzylatką, która zadaje kilkanaście pytań na minutę. Jak się nazywa ten kwiat? Co je ten owad? Co to za rasa psa? Bez pomocy sztucznej inteligencji z Mountain View nie na wszystkie pytania mógłbym odpowiedzieć, a już na pewno nie tak szybko.

Jednak moja świadomość wykorzystania moich danych jest tutaj mało istotna. Ważniejsza niż profilowanie przez Google'a jest konsekwencja używania aplikacji dla procesu uczenia dziecka, które bardzo szybko zaczęło udawać w zabawie, że ma telefon, na którym sprawdza nazwy roślin i zwierząt. Zorientowałem się, że w obrazie świata mojej córki telefon jest narzędziem poznania świata, mimo że sama nigdy go nie używała.

Jest bardzo łatwo przyzwyczaić się do ułatwień zapewnianych przez nowoczesną technologię, ponieważ oszczędza to czas. Telefon to w życiu przeciętnego użytkownika nie tylko, ani nawet nie przede wszystkim, narzędzie zdobywania wiedzy. Aplikacje dostarczają newsów, rozrywki, poprzez aplikacje prowadzimy życie towarzyskie i intymne, zamawiamy jedzenie. Wszystko to jest dostępne tu i teraz, bez oczekiwania. Pojęcie „instant gratification" (natychmiastowej satysfakcji) pojawia się w literaturze socjologicznej i psychologicznej od prawie 20 lat, ale dopiero obecnie obserwujemy realne skutki tego trendu.

Nie chodzi bowiem jedynie o to, „co" oglądamy i czytamy, ale o to, „jak" to robimy. Tak jak w poszukiwaniu informacji wybierzemy najszybszy sposób, tracąc jednocześnie umiejętność wkładania pracy w jej uzyskanie, tak też nasz mózg bardzo szybko przyzwyczaja się do konkretnego sposobu zawiązywania nowych i utrzymywania starych znajomości, konsumpcji treści rozrywkowych czy spędzania wolnego czasu. Ponieważ dostajemy wszystko błyskawicznie, stajemy się coraz bardziej niecierpliwi, jeżeli coś wymaga więcej wysiłku i nie potrafimy robić pewnych rzeczy w sposób bardziej skomplikowany i czasochłonny.

Thoth uprowadza Psyche

Czy to źle? Przy omawianiu problemu relacji człowieka z technologią nadzwyczaj często cytowana jest Platońska krytyka pisma. W „Fajdrosie" Platon przywoływał egipski mit, w którym król Tamuz krytykuje wynalazek pisma zaprezentowany przez Thotha, boga sztuk. Przez pismo, twierdził Tamuz, Egipcjanie przestaną polegać na swojej pamięci, ufając czemuś zewnętrznemu, a nie sobie. Człowiek, który pamięta, poświadcza o treści swojej pamięci; pismo natomiast przyjmie wszystko.

Używając pisma, nie przestaliśmy korzystać ze swojej pamięci, chociaż rzeczywiście komuś urodzonemu w kulturze piśmienniczej zadanie odtworzenia z głowy wers po wersie „Iliady" lub księgi biblijnej wydałoby się wysiłkiem ponad ludzkie możliwości. Ludzkość z tego powodu jednak nie upadła i nie pogrążyła się w ciemności, ale wręcz przeciwnie – Platon nie miał więc racji, czyż nie?

Technologia, zwłaszcza automatyzacja, istotnie pozbawia nas prostych umiejętności, ale jednocześnie pozwala na skupienie na rzeczach ważniejszych. Dzięki temu, że nie musimy już tracić czasu na szukanie potrzebnych informacji, na wyświetlenie filmu w telewizji lub kinie czy nawet wybranie muzyki, której będziemy słuchać w danym momencie, możemy poświęcić go na inne aktywności. Naukowcy i inżynierowie pracują wydajniej, więc postęp technologiczny przyspiesza. Wiemy coraz więcej i prowadzimy coraz wygodniejsze życie.

Jednak to, jak wartościujemy postęp, jakie stawiamy cele w życiu sobie oraz innym i jaką jakość ono posiada, nie jest kwestią oczywistą ani raz na zawsze ustaloną. Jakie są koszty naszego wygodniejszego, naszpikowanego technologią życia? Jaki związek mają problemy psychiczne nastolatków z tym, że są cyfrowymi tubylcami? Uzależnienie od gier wideo, łatwo dostępnej pornografii i wirtualnej sieci kontaktów, która jest oderwana od fizycznego „tu i teraz", gra tutaj pierwsze skrzypce. Depresja, dwubiegunowość czy borderline – jeszcze kilkanaście lat temu te terminy nie występowały w słowniku nastolatków, dziś są rzeczywistością wielu rodzin.

Problem z uzależnieniem od elektroniki to nie tylko wady wzroku i postawy ani też zmniejszona aktywność ruchowa skutkująca otyłością i innymi problemami zdrowotnymi. To zmiana procesu myślenia, w którym urządzenie elektroniczne jest nieodłączną jego częścią.

Ogon machający psem

Moja córka wie, że za pomocą telefonu można sprawdzić nazwę kwiatu. Jest to dla niej oczywiste, jest to część jej świata, chociaż nie ma pojęcia, w jaki sposób to działa – począwszy od samego telefonu, a skończywszy na mechanizmach rozpoznawania obrazu i wyszukiwania za jego pomocą informacji. W taki sam sposób jednak funkcjonuje to w przypadku przeważającej większości dorosłych użytkowników skomplikowanych systemów i aplikacji.

Interfejs użytkownika to tylko zewnętrzna powłoka, której znajomość w żaden sposób nie równa się znajomości narzędzia. Możemy wiedzieć, jak się obsługuje narzędzie, ale nie wiemy, w jaki sposób ono działa. W ostatnich 20 latach interfejsy użytkownika stały się znacznie prostsze, a narzędzia – bardziej zaawansowane. Badania nad UX (user experience) mają na celu takie zaprojektowanie zewnętrznej powłoki narzędzia, aby jego obsługa wymagała od użytkownika jak najmniej intelektualnego wysiłku. W przypadku produktów projektowanych dla masowego odbiorcy – jak Gmail, Google Search, Facebook czy Twitter – interfejsy są nie tylko bardzo proste, ale również projektowane z założeniem przywiązania użytkowników, ponieważ czas spędzony w tych aplikacjach przekłada się, pośrednio i bezpośrednio, na zarobki ich właścicieli.

Jednak co zrobić z prostotą interfejsu, jeżeli w grę wchodzi naprawdę ogromna ilość informacji? Użytkownikowi należy zaprezentować te, których rzeczywiście szuka, ponieważ inaczej zgubi się i porzuci poszukiwanie. UX to zatem również selekcja informacji. Google nie pokazuje wszystkim tych samych wyników wyszukiwania, podobnie jak Facebook nie udostępnia w tzw. feedzie użytkownika wszystkich treści publikowanych w sieci znajomości.

Informacje, które są prezentowane, dobierane są na podstawie modeli, które oceniają prawdopodobieństwo wywołania zaangażowania użytkownika przez daną treść. To pozwala zmaksymalizować nasz czas spędzony w aplikacji, ponieważ napływ nowych informacji trzyma użytkownika w ciągłym głodzie wyrzutów dopaminy. Jednak furtka do używania innych przesłanek selekcji jest nadal otwarta – i giganci technologiczni z niej korzystają coraz częściej.

Selekcja informacji to ogromna władza polityczna. Jeżeli urządzenia i aplikacje mobilne zaczynają stanowić stały element naszego umysłu, bo jesteśmy od nich uzależnieni, to informacje w nich prezentowane są traktowane jako fakty. To jest najbardziej przerażający element dystopijnej przyszłości, w której ludzie, od dziecka przywiązani do ekranu telefonu, na którym serwowane są treści i produkty podawane przez kilka największych spółek technologicznych, nie znają świata zewnętrznego, bo nie potrafią go znaleźć bez pomocy selekcjonującej informacje sztucznej inteligencji.

I nie chodzi tutaj jedynie o wzrastającą wraz ze skomplikowaniem maszyn kruchość systemu, czyli rozważenie apokaliptycznego scenariusza, w którym z jakiegoś powodu zostaniemy pozbawieni kanałów komunikacji, od których się uzależniliśmy. Być może gorszą wizją jest ta, w której takiej awarii nie będzie. Będzie to de facto totalitaryzm na globalną skalę, w którym ośrodek władzy śledzi każdy ruch, karze za błędy i decyduje o tym, co ma być słuchane, oglądane i kupowane.

W jaki sposób myślimy? To pytanie od zarania nurtowało filozofów i naukowców formułujących coraz to nowe rozwiązania problemu relacji umysłu i ciała. Według najbardziej wpływowego (z perspektywy XXI wieku) poglądu na temat relacji umysłu i ciała, kartezjańskiego dualizmu, te dwa elementy są złożone z różnych substancji: ciało to „res extensa", rzecz rozciągła, czyli posiadająca wymiary przestrzenne; umysł z kolei to „res cogitans", rzecz myśląca, nierozciągła, nieposiadająca materialnego wymiaru. Umysł jest dlatego według Kartezjusza zupełnie niezależny od ciała oraz zmysłów i może oddawać się poznaniu „czysto intelektualnemu".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku