W jaki sposób myślimy? To pytanie od zarania nurtowało filozofów i naukowców formułujących coraz to nowe rozwiązania problemu relacji umysłu i ciała. Według najbardziej wpływowego (z perspektywy XXI wieku) poglądu na temat relacji umysłu i ciała, kartezjańskiego dualizmu, te dwa elementy są złożone z różnych substancji: ciało to „res extensa", rzecz rozciągła, czyli posiadająca wymiary przestrzenne; umysł z kolei to „res cogitans", rzecz myśląca, nierozciągła, nieposiadająca materialnego wymiaru. Umysł jest dlatego według Kartezjusza zupełnie niezależny od ciała oraz zmysłów i może oddawać się poznaniu „czysto intelektualnemu".
Takie stanowisko oczywiście rodzi problemy. Jeżeli umysł i ciało składają się z odmiennej substancji, w jaki sposób możliwe jest oddziaływanie jednego na drugie? Kartezjusz odpowiadał: przez szyszynkę, w której odbywają się „przepływy ducha". Nie miało to jednak sensu, nawet nie z perspektywy obecnego stanu wiedzy o biologii, ale na bazie samych definicji „rzeczy rozciągłej" i „rzeczy myślącej".
Umysł na zewnątrz
Jak zatem kształtuje się ta relacja? W dużej mierze jest to pytanie metafizyczne, dotyczące istnienia duszy i stosunku człowieka do innych stworzeń. Jednak nie oznacza to, że nie możemy poszukiwać naukowego opisu procesu poznania. Teza „umysłu ucieleśnionego", która zrywała z kartezjańskim dualizmem, narodziła się pod koniec XX wieku, czerpiąc z nowoczesnej neurologii (Damasio) i filozofii języka (Lakoff). W perspektywie umysłu ucieleśnionego to nie mózg jest siedzibą umysłu – a przynajmniej nie całego umysłu. Proces rozumienia odbywa się w całym naszym ciele, dostarczając mózgowi konkretnych wrażeń i interpretując sygnały z mózgu za pomocą emocji. Nasz język pełen jest sformułowań metaforycznych, które odnoszą się do przestrzeni i wrażeń zmysłowych.
Innymi słowy: to, co stanowi nasz powszedni obraz świata, byłoby inne, gdybyśmy zostali inaczej skonstruowani. Posługiwanie się zmysłem wzroku, mniej wyczulony węch i słuch, wyprostowana postawa, możliwość obracania głowy – wszystkie te małe elementy sprawiają, że świat wygląda zupełnie inaczej niż w percepcji zwierząt, które inaczej się poruszają i korzystają z innych zmysłów. Jest zatem jasne, że gdybyśmy byli w stanie modyfikować ludzi genetycznie w taki sposób, aby na przykład widzieli w podczerwieni, mieli bardziej wyczulony zmysł węchu albo potrafili latać, to ich rozumienie świata byłoby prawie zupełnie inne – tak samo jak inne jest postrzeganie świata osób niewidomych czy głuchych od urodzenia.
W 1998 roku David Chalmers i Andy Clark w słynnym artykule zadali jeszcze inne pytanie, równie problematyczne jak stary mind–body problem – gdzie tak naprawdę kończy się „ciało"? Gdzie przebiega granica, poza którą nie funkcjonują nasze procesy poznawcze?