Tomasz P. Terlikowski: Dlaczego Franciszek ogranicza mszę trydencką

Decyzje Franciszka dotyczące ograniczenia możliwości sprawowania mszy świętej trydenckiej ani nie zakończą sporów o liturgię, ani nie przywrócą jedności w Kościele. Tej dyskusji nie da się bowiem zamknąć odgórnymi nakazami.

Aktualizacja: 01.08.2021 16:43 Publikacja: 30.07.2021 00:01

Tomasz P. Terlikowski: Dlaczego Franciszek ogranicza mszę trydencką

Foto: AFP, Filippo Monteforte

Jak to niestety bywa z decyzjami papieża Franciszka, Motu proprio (list papieski o charakterze dekretu) zatytułowany „Traditionis custodes" (z łac. „Opiekunowie tradycji") głęboko podzielił Kościół. Z jednej strony – tej tradycyjnej – widać rozgoryczenie, żal i poczucie odrzucenia przez Kościół, a niekiedy także wściekłość i niechęć. Z drugiej – nazwijmy ją progresywną – zadowolenie i z trudem ukrywaną satysfakcję, że ktoś wreszcie przytarł nosa wiecznie niezadowolonym „tradsom", odrzucającym jedynie słuszne i konieczne reformy Soboru Watykańskiego II z lat 60. XX wieku.

Głęboki podział widać także wśród biskupów, bowiem jedni – np. wielu biskupów francuskich i część amerykańskich – nie zmienili nic i wydali oświadczenia wspierające tradycyjne wspólnoty na terenie swoich diecezji, podtrzymując status quo. Inni natomiast – w tym pewna część polskich hierarchów – niemal natychmiast zawiesili celebracje mszy świętych w tradycyjnym rycie, uznawszy, że nawet kapłani, którzy już sprawowali takie msze, dalej robić tego nie będą mogli. Do tego zapowiedzieli powołanie, zgodnie z literą nowych rozstrzygnięć papieskich, „kontrolerów", którzy od teraz będą weryfikować, czy we wspólnotach tradycyjnych z odpowiednim entuzjazmem podchodzi się do zmian proponowanych przez papieża oraz posoborowego Magisterium Kościoła.

Według intencji papieskiej nowy dokument miał służyć jedności Kościoła i lepszej formacji wiernych tradycji, ale już widać, że wcale im nie pomógł. Ani dokument, ani sposób jego wprowadzenia. Został bowiem opublikowany w piątek 16 lipca, a wchodził w życie dwa dni później w niedzielę, co sprawiało, że wielu wiernych, nie wiedząc, czy będą mogli uczestniczyć we mszy świętej w ukochanym rycie w dotychczasowych miejscach, udało się do kaplic Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, tzw. lefebrystów, zgromadzenia zakonnego o nieuregulowanym statusie kanonicznym krytykującego reformy posoborowe w Kościele. Tam raczej nie wzrośnie ich szacunek dla Magisterium Soboru Watykańskiego II, a tym bardziej dla nauczania Franciszka.

Papieska niekonsekwencja

Już tylko to uświadamia, że Motu proprio Franciszka jest błędem. Trudno na pierwszy rzut oka dopatrzeć się w tym dokumencie tak mocno akcentowanych przez papieża wartości jak decentralizacja czy synodalizacja, a także akceptacja i wspieranie różnorodności w Kościele. Wielu komentatorów, także liberalnych, zadaje pytanie, jak pogodzić nieustanne podkreślanie wartości różnorodności, wzywanie do kształtowania rytów lokalnych, do głębokiej inkulturacji z tym, co się wydarzyło – jednostronnym i kompletnie pozbawionym empatii ograniczeniem możliwości sprawowania kultu, z którego korzystają setki tysięcy, jeśli nie miliony, katolików na całym świecie.

Trudno też nie zadać pytania, jak pogodzić tak szybko wprowadzoną decyzję administracyjną Franciszka z jego własnymi słowami z adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia", w której podkreślał, że nie wszystko w Kościele musi być rozstrzygnięte przez Magisterium i wymuszone prawnie. „Przypominając, że »czas jest ważniejszy niż przestrzeń«, pragnę podkreślić, iż nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy, to znaczy, kiedy wprowadzi nas w pełni w tajemnicę Chrystusa i będziemy mogli widzieć wszystko Jego spojrzeniem. Poza tym, w każdym kraju lub regionie, można szukać rozwiązań bardziej związanych z inkulturacją, wrażliwych na tradycje i na wyzwania lokalne. Ponieważ »kultury bardzo różnią się między sobą i każda ogólna zasada [...] potrzebuje inkulturacji, jeśli ma być przestrzegana i stosowana w życiu«" – pisał Franciszek w 2018 roku.

Jeśli poważnie potraktować te słowa, to powinno się pozwolić w Kościele rozwijać się zarówno duchowości tradycyjnej (nawet jeśli czasem przybiera ona formy przesadnie krytyczne czy atakujące Magisterium), jak i duchowości progresywnej, choćby w wersji niemieckiej Drogi Synodalnej (która także w pewnych swoich elementach otwarcie odrzuca Magisterium, również posoborowego Kościoła, i jest niezwykle krytyczna wobec części nauczania papieskiego). Tak jednak nie jest. Papież ogranicza, i to zdecydowanie, możliwości kultu tradycyjnego, powołując się na zasadę jedności i konieczności zachowania Magisterium, a jednocześnie toleruje (jeśli nawet nie wspiera) rozchodzenie się niemałej części niemieckojęzycznych biskupów z Magisterium nie tylko swoich poprzedników, ale i siebie samego.

Skąd ta niekonsekwencja i dlaczego Franciszek zdaje się jej nie dostrzegać? Odpowiedzi trzeba szukać w innych elementach myślenia i odczuwania rzeczywistości przez papieża, a konkretniej w tym, jak rozumie on liturgię tradycyjną i jak postrzega jej zwolenników. W licznych wypowiedziach papieskich, zarówno tych skierowanych do kleryków czy biskupów, jak i tych bardziej oficjalnych, często powraca wątek młodych księży czy nawet kleryków skoncentrowanych na pielęgnowaniu swojego wyglądu, na spinkach do mankietów czy wyszukiwaniu rozmaitych tradycyjnych elementów stroju, a nie na ewangelizacji czy wychodzeniu do ludzi. W tego rodzaju wypowiedziach często pada zarzut „rekonstrukcjonizmu", sztucznego odbudowywania przeszłości, kultywowania zwyczajów bez odniesienia do współczesności. „Tradycja jest gwarancją przyszłości, a nie stróżem popiołów" – powtarza na różne sposoby Franciszek.

Wylewanie dziecka z kąpielą

Krytyka tradycjonalizmu wypływa także z głębszej teologii Franciszka, który (choćby w adhortacji „Gaudete et exsultate") jasno wskazuje, że ogromnym zagrożeniem dla Kościoła pozostaje pokusa pelagianizmu. „Są też chrześcijanie, którzy starają się podążać inną drogą: polegającą na usprawiedliwieniu w oparciu o własne siły, na kulcie ludzkiej woli i własnych zdolności. Przekłada się to na egocentryczne i elitarystyczne samozadowolenie, pozbawione prawdziwej miłości. Przejawia się ono w wielu postawach, pozornie różniących się między sobą: obsesji na punkcie prawa, uleganiu urokowi osiągnięć społecznych i politycznych, ostentacyjnej trosce o liturgię, o doktrynę i prestiż Kościoła, próżności związanej z zarządzaniem w praktyce, pociągiem do dynamik samopomocy i realizacji autoreferencyjnej. Niektórzy chrześcijanie poświęcają na to swój czas i energię, zamiast pozwolić, by prowadził ich Duch Święty na drodze miłości, zamiast pasjonować się przekazywaniem piękna i radości Ewangelii i poszukiwać zagubionych w olbrzymich rzeszach spragnionych Chrystusa. Wiele razy, wbrew impulsom Ducha Świętego, życie Kościoła zamienia się w eksponat muzealny lub dostępny dla niewielu. Dzieje się tak, gdy niektóre grupy chrześcijańskie przywiązują nadmierną wagę do zachowywania pewnych własnych norm, zwyczajów lub stylów. W ten sposób często dochodzi do ograniczenia lub tłumienia Ewangelii poprzez pozbawienie jej właściwej sobie urzekającej prostoty i smaku. Jest to być może subtelna forma pelagianizmu, ponieważ zdaje się podporządkować życie łaski niektórym strukturom ludzkim. Dotyczy to grup, ruchów i wspólnot. Wyjaśnia to również, dlaczego tak często zaczynając od intensywnego życia w Duchu Świętym, w końcu stają się one skamieniałe... lub zepsute" – pisał Franciszek.

Niezależnie od tego, jaki jest stosunek do najnowszego papieskiego motu proprio, trudno nie dostrzec, że oskarża on tradycjonalistów także o pokusę pelagianizmu. Krytycznie postrzega papież także – właściwy im, jego zdaniem – klerykalizm. Franciszek nazywa go „perwersją", wzywa do jego odrzucenia, a jego źródeł upatruje nie tylko w „duchu światowości", ale także – nie bez racji – w przedsoborowym nauczaniu Kościoła.

By lepiej zrozumieć postawę Franciszka wobec ruchu tradycjonalistycznego, warto pamiętać, że najgłośniejsi, najbardziej wytrwali i wreszcie często najmniej sprawiedliwi krytycy tego pontyfikatu związani są właśnie z tym ruchem. Niemiecki biskup Athanasius Schneider czy kardynał Leo Burke z USA – to oni stali się głosem krytyków papieża. Poza nimi jest też arcybiskup Carlo Maria Vigano, były nuncjusz apostolski w USA, który – choć wcześniej nie był znany z tej strony – od jakiegoś czasu również stał się gorącym zwolennikiem starej liturgii, a jednocześnie głosem nieustannego ataku na Franciszka. Część z francuskich i amerykańskich środowisk tradycjonalistycznych jest powiązana z politykami czy organizacjami politycznymi, które prezentują linię sprzeczną z nauczaniem papieża, a niekiedy też z wcześniejszym Magisterium papieskim.

To wszystko nakłada się na papieskie decyzje. Części z zarzutów papieża: rozbijania jedności, negacji Soboru Watykańskiego II, a nawet klerykalizmu czy pokusy pelagianizmu, trudno nie potraktować poważnie. Pytanie jednak, czy wskazując na realne problemy, motu proprio „Traditionis custodes" nie wylewa dziecka z kąpielą. A co gorsza, czy nie pogłębia zjawisk, które sam w teorii piętnuje. Tak się bowiem składa, że pogłębienie frustracji albo nawet wypchnięcie najbardziej radykalnych tradycjonalistów z Kościoła w ręce Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, raczej nie przyczyni się do rozwiązania omawianych problemów, a jedynie je umocni i utrudni ich leczenie.

Te administracyjne, polityczne i duszpasterskie potyczki nie powinny nam przesłonić głębszych teologicznych źródeł sporu o liturgię i jej sprawowanie. W tej wielkiej kościelnej debacie Franciszek zajmuje stanowisko odmienne od swojego poprzednika Benedykta XVI. Ten ostatni jasno wskazywał na ciągłość liturgii, a także na to, że obie formy sprawowania kultu Bożego w rycie łacińskim są równie ważne. „Nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy tymi dwoma wydaniami rytu rzymskiego. W historii liturgii jest wzrost i postęp, nie ma za to żadnych zerwań. To, co poprzednie pokolenia uważały za święte, świętym pozostaje i wielkim także dla nas, przez co nie może być nagle zabronione czy wręcz uznane za szkodliwe. Skłania nas to do tego, byśmy zachowali i chronili bogactwa będące owocem wiary i modlitwy Kościoła i byśmy dali im odpowiednie dla nich miejsce. Zbędnym jest dodawać, że by doświadczyć pełnej jedności, kapłani wspólnot przywiązanych do starszej formy nie mogą z zasady wykluczać odprawiania liturgii zgodnie z nowymi księgami. Całkowite wykluczenie nowego rytu nie byłoby zgodne z rozpoznaniem jego jako cennego i świętego" – podkreślał Benedykt XVI w liście towarzyszącym wydaniu motu proprio „Summorum pontificium" (z łac. „Najwyżsi kapłani") z 2007 roku.

Co wynika z tych słów? Odpowiedź jest prosta: uznanie obu rytów za równie wartościowe, a także próba głębszego wprowadzania tradycji w nowoczesność Kościoła, a zarazem głębszego osadzenia nowoczesności na tradycji.

Utożsamiać się z własną przeszłością

Franciszek tę próbę odrzuca, wskazując na fakt, że „w słowach i postawach wielu osób coraz wyraźniej widać, że istnieje ścisły związek między wyborem celebracji według ksiąg liturgicznych sprzed Soboru Watykańskiego II a odrzuceniem Kościoła i jego instytucji w imię tego, co uważają za »prawdziwy Kościół«. Jest to zachowanie sprzeczne z komunią, podsycające dążenie do podziału – »Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa« – na które apostoł Paweł zareagował stanowczo. Właśnie w celu obrony jedności Ciała Chrystusa jestem zmuszony odwołać zezwolenie udzielone przez moich Poprzedników".

Jednocześnie inaczej niż Benedykt XVI, który podkreślał, że obie formy rytu rzymskiego są równoprawne, Franciszek uznaje, że „księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi (normą modlitwy – red.) rytu rzymskiego".

Fundamentem tego odmiennego podejścia do starego rytu rzymskiego u obu papieży jest różnica w postrzeganiu posoborowej reformy liturgicznej. Benedykt XVI, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, mówił i pisał – choćby w fundamentalnym „Duchu liturgii" – o konieczności reformy reformy liturgicznej, a nawet wskazywał, że posoborową teologię laikatu czy kapłaństwa lepiej może wyrażać stary obrządek, z ukierunkowaniem ołtarza ad orientem (ku wschodowi), czy z modlitwą ludu i kapłana w tym samym kierunku, dzięki czemu lepiej zrozumiane zostaje, że kapłan jest jednym z ludu, a nie centrum kultu (a takiemu wrażeniu może sprzyjać odwrócenie kapłana do ludu). Franciszek nie widzi potrzeby zmiany reformy, i choć dostrzega posoborowe nadużycia liturgiczne, to jego zdaniem jedynym poprawnym wyrazem posoborowej teologii Kościoła jest nowa liturgia. „Nie dla zaprzeczenia godności i wspaniałości tego rytu Biskupi zgromadzeni na soborze powszechnym prosili o jego zreformowanie; ich intencją było, aby »wierni nie uczestniczyli jak obcy lub milczący widzowie, lecz aby przez obrzędy i modlitwy misterium to dobrze rozumieli, w świętej czynności brali udział świadomie, pobożnie i czynnie«" – wskazuje Franciszek w liście do biskupów związanym z opublikowaniem „Traditionis custodes". Zachowanie możliwości sprawowania mszy trydenckiej (obecnie ograniczone) miało – zdaniem Franciszka – być tylko etapem na drodze do przyjęcia przez wszystkich nowej, a liturgia trydencka ma ostatecznie zniknąć z przestrzeni Kościoła. Benedykt XVI na sprawę tę spogląda inaczej. „Zależało mi na tym, żeby sam Kościół utożsamiał się wewnętrznie z własną przeszłością, żeby to, co wcześniej było święte, nie stało się nagle błędne" – wyjaśniał Benedykt XVI powody swojej decyzji dotyczącej uwolnienia mszy świętej trydenckiej w „Ostatnich rozmowach" z Peterem Seewaldem (w przekładzie Jacka Jurczyńskiego).

Kościół wielu głosów

Uważne wczytanie się w uzasadnienie zmiany przez Franciszka reguł ustanowionych przez Benedykta XVI ukazuje jeszcze jedną ciekawą kwestię. Otóż, tak krytycznie nastawiony wobec pewnych form trydenckiej pobożności i teologii papież, by uzasadnić swoje radykalne działania, odwołuje się właśnie do Soboru Trydenckiego z połowy XVI wieku. „Pociesza mnie w tej decyzji fakt, że po Soborze Trydenckim św. Pius V również zniósł wszystkie obrzędy, które nie mogły poszczycić się udokumentowaną starożytnością, ustanawiając jeden Missale Romanum dla całego Kościoła łacińskiego" – wskazuje Franciszek.

Odwołanie to warto ocenić na trzech polach. Pierwszym jest historia liturgii – w tej sprawie trzeba powiedzieć jasno, iż rzeczywiście po Trydencie nastąpiło znaczące ujednolicenie liturgii, tyle że nie oznaczało ono „nowej mszy", ale uznanie jednego z rytów za obowiązujący i jego ujednolicenie. Jednocześnie, nawet wówczas, zachowano możliwość sprawowania innych rytów: ambrozjańskiego, dominikańskiego czy karmelitańskiego. Z kolei po dwudziestowiecznym Soborze Watykańskim II liturgię nie tylko przetłumaczono na język narodowy, ale do pewnego stopnia, opierając się na różnych tradycjach, stworzono ją od nowa, często zresztą podkreślając zerwanie ze starą. Historycznie były to więc dwa różne procesy.

Drugi wymiar dotyczy analogii historycznej z Soborem Trydenckim, na jaką zdecydował się Franciszek. Jej użycie może oznaczać, że papież uważa (z czym zresztą się zgadzam), że Kościół znajduje się w okresie nowej reformacji, a może także nowej kontrreformacji – głębokiej zmiany teologicznej oraz doktrynalnej, która wymaga także gruntownej zmiany liturgicznej. I choć w tej sprawie można Franciszkowi przyznawać rację, to pytaniem otwartym pozostaje, czy rzeczywiście najlepszym wyrazem tej zmiany pozostaje „nowa liturgia" i czy zachowanie różnorodności nie byłoby lepszym wyrazem nowej wizji zdecentralizowanego i synodalnego Kościoła?

Nie sposób też nie dostrzec – i to jest trzecie pole, na którym rozważyć trzeba te słowa Franciszka – że papież odwołujący się chętnie do konieczności przeformułowania władzy w Kościele, do konieczności ograniczania władzy papieskiej, akurat w przypadku tej decyzji odwołuje się do tradycji trydenckiej, tzn. do władzy scentralizowanej i sprawowanej w sposób monarchiczny a nie duszpasterski. I tak jak poprzednio trzeba zadać pytanie, czy szukając nowego modelu sprawowania władzy, rzeczywiście warto odwoływać się do modelu władzy, który wcześniej jednoznacznie się odrzucało?

Odpowiedzi na te wszystkie pytania będą określać dalszy rozwój Kościoła. A decyzje Franciszka, choć na tym etapie wiążące, ani nie kończą sporów wokół liturgii czy interpretacji Soboru Watykańskiego II, ani nie zamkną historii ruchu tradycyjnego w Kościele. Ten ostatni ma się bowiem dobrze, wiele z nowych wspólnot ma naprawdę sporo powołań i wbrew pozorom ich styl życia – nawet jeśli zewnętrznie może wydawać się rekonstruowaniem przeszłości – wewnętrznie jest głęboko posoborowy. Dotyczy to zarówno przeżywania mszy świętej, jak i roli w tych wspólnotach ludzi świeckich. Wiele wskazuje więc na to, że któryś z kolejnych papieży te decyzję Franciszka uchyli, a Kościół łaciński będzie się musiał nauczyć funkcjonować nie tylko w warunkach wielogłosu teologicznego, ale także różnorodności liturgicznej. Innej drogi zwyczajnie nie ma. 

Jak to niestety bywa z decyzjami papieża Franciszka, Motu proprio (list papieski o charakterze dekretu) zatytułowany „Traditionis custodes" (z łac. „Opiekunowie tradycji") głęboko podzielił Kościół. Z jednej strony – tej tradycyjnej – widać rozgoryczenie, żal i poczucie odrzucenia przez Kościół, a niekiedy także wściekłość i niechęć. Z drugiej – nazwijmy ją progresywną – zadowolenie i z trudem ukrywaną satysfakcję, że ktoś wreszcie przytarł nosa wiecznie niezadowolonym „tradsom", odrzucającym jedynie słuszne i konieczne reformy Soboru Watykańskiego II z lat 60. XX wieku.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich