Jak to niestety bywa z decyzjami papieża Franciszka, Motu proprio (list papieski o charakterze dekretu) zatytułowany „Traditionis custodes" (z łac. „Opiekunowie tradycji") głęboko podzielił Kościół. Z jednej strony – tej tradycyjnej – widać rozgoryczenie, żal i poczucie odrzucenia przez Kościół, a niekiedy także wściekłość i niechęć. Z drugiej – nazwijmy ją progresywną – zadowolenie i z trudem ukrywaną satysfakcję, że ktoś wreszcie przytarł nosa wiecznie niezadowolonym „tradsom", odrzucającym jedynie słuszne i konieczne reformy Soboru Watykańskiego II z lat 60. XX wieku.
Głęboki podział widać także wśród biskupów, bowiem jedni – np. wielu biskupów francuskich i część amerykańskich – nie zmienili nic i wydali oświadczenia wspierające tradycyjne wspólnoty na terenie swoich diecezji, podtrzymując status quo. Inni natomiast – w tym pewna część polskich hierarchów – niemal natychmiast zawiesili celebracje mszy świętych w tradycyjnym rycie, uznawszy, że nawet kapłani, którzy już sprawowali takie msze, dalej robić tego nie będą mogli. Do tego zapowiedzieli powołanie, zgodnie z literą nowych rozstrzygnięć papieskich, „kontrolerów", którzy od teraz będą weryfikować, czy we wspólnotach tradycyjnych z odpowiednim entuzjazmem podchodzi się do zmian proponowanych przez papieża oraz posoborowego Magisterium Kościoła.
Według intencji papieskiej nowy dokument miał służyć jedności Kościoła i lepszej formacji wiernych tradycji, ale już widać, że wcale im nie pomógł. Ani dokument, ani sposób jego wprowadzenia. Został bowiem opublikowany w piątek 16 lipca, a wchodził w życie dwa dni później w niedzielę, co sprawiało, że wielu wiernych, nie wiedząc, czy będą mogli uczestniczyć we mszy świętej w ukochanym rycie w dotychczasowych miejscach, udało się do kaplic Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, tzw. lefebrystów, zgromadzenia zakonnego o nieuregulowanym statusie kanonicznym krytykującego reformy posoborowe w Kościele. Tam raczej nie wzrośnie ich szacunek dla Magisterium Soboru Watykańskiego II, a tym bardziej dla nauczania Franciszka.
Papieska niekonsekwencja
Już tylko to uświadamia, że Motu proprio Franciszka jest błędem. Trudno na pierwszy rzut oka dopatrzeć się w tym dokumencie tak mocno akcentowanych przez papieża wartości jak decentralizacja czy synodalizacja, a także akceptacja i wspieranie różnorodności w Kościele. Wielu komentatorów, także liberalnych, zadaje pytanie, jak pogodzić nieustanne podkreślanie wartości różnorodności, wzywanie do kształtowania rytów lokalnych, do głębokiej inkulturacji z tym, co się wydarzyło – jednostronnym i kompletnie pozbawionym empatii ograniczeniem możliwości sprawowania kultu, z którego korzystają setki tysięcy, jeśli nie miliony, katolików na całym świecie.
Trudno też nie zadać pytania, jak pogodzić tak szybko wprowadzoną decyzję administracyjną Franciszka z jego własnymi słowami z adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia", w której podkreślał, że nie wszystko w Kościele musi być rozstrzygnięte przez Magisterium i wymuszone prawnie. „Przypominając, że »czas jest ważniejszy niż przestrzeń«, pragnę podkreślić, iż nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy, to znaczy, kiedy wprowadzi nas w pełni w tajemnicę Chrystusa i będziemy mogli widzieć wszystko Jego spojrzeniem. Poza tym, w każdym kraju lub regionie, można szukać rozwiązań bardziej związanych z inkulturacją, wrażliwych na tradycje i na wyzwania lokalne. Ponieważ »kultury bardzo różnią się między sobą i każda ogólna zasada [...] potrzebuje inkulturacji, jeśli ma być przestrzegana i stosowana w życiu«" – pisał Franciszek w 2018 roku.