Nie każdy pirat pije rum. Kim są sprawcy wypadków drogowych

Są kierowcy, którzy całe życie żyją ze świadomością, że kogoś zabili. Ale też tacy, którzy pokazują „faka". Nowa kategoria to młodzi skłonni do ekstremalnych wyczynów i chwalenia się nimi w sieci.

Publikacja: 30.07.2021 18:00

Nie każdy pirat pije rum. Kim są sprawcy wypadków drogowych

Foto: PAP, Lech Muszyński

W tym roku w kraju doszło do 11,6 tys. wypadków – o 570 mniej niż w tym samym czasie minionego. Życie straciło w nich 1149 osób – o niemal sto ofiar mniej. W całym ubiegłym roku wypadków wydarzyło się 23,5 tys. Najczęstsze przyczyny dramatów na drogach od lat są niezmienne: nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu oraz nadmierna prędkość. Zwłaszcza ta ostatnia bije rekordy. Policyjne grupy Speed, działające we wszystkich komendach wojewódzkich w kraju, wyłapują coraz więcej kierowców, którzy mają na liczniku 200 km/h i więcej. Kiedyś takie prędkości były incydentalne.

– Na 440 tys. interwencji podjętych w ubiegłym roku przez policjantów z grup Speed ponad 300 tys. dotyczyło przekroczeń prędkości – podkreśla Robert Opas z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji.

Influencer w porsche

Biegły zbada, jak szybko jechał Patryk D., który w centrum Warszawy zabił pieszego. Ta szokująca tragedia wydarzyła się ponad tydzień temu, w nocy z soboty na niedzielę na ulicy Marszałkowskiej, naprzeciw domów towarowych Centrum. Człowiek poruszający się o kulach zmierzał w stronę Pałacu Kultury. – Przeszedł całą jedną jezdnię, torowisko i za nim jeden pas jezdni. Jeden samochód się zatrzymał i go przepuścił, drugi uderzył w niego z impetem, rozrywając ciało – relacjonuje jeden z policjantów.

Ofiara to 45-latek, bezdomny. Kim był, policja ustaliła dopiero, kiedy jego znajomi skojarzyli, że nie pokazuje się w stałym miejscu. Za kierownicą porsche siedział 28-letni Patryk D. (został aresztowany). W chwili wypadku nie miał cofniętych uprawnień do kierowania, ale wcześniej, w 2020 roku, miał zatrzymane prawo jazdy za tzw. 50+, czyli za przekroczenie dozwolonej prędkości o ponad 50 km/h. Co więcej, w ciągu ostatnich pięciu lat był ośmiokrotnie karany za różne wykroczenia drogowe – ustaliła policja.

Porsche było w leasingu, miało spersonalizowaną tablicę rejestracyjną, co także rzuca nieco światła na kierowcę i może wskazywać na chęć bycia zauważonym. „To motoryzacyjny patoinfluencer zabił pieszego" – tuż po wypadku podało na Facebooku warszawskie stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. Już wcześniej D. miał chwalić się w sieci, że lubi jazdę nawet z prędkością 300 km/h. Dziś pewne jest, że w centrum miasta jechał znacznie szybciej, niż jest to dozwolone.

– Na masce nie ma dużych uszkodzeń, pieszy uderzył w ramę nad szybą, przeleciał nad samochodem, bo spojler z tyłu został uszkodzony, a poniżej była plama krwi. To świadczy o bardzo dużej prędkości – uważa Janusz Popiel, prezes stowarzyszenia Alter Ego, które pomaga poszkodowanym w wypadkach i kolizjach. – Porsche ma długą maskę, ale przyjmuje się, że aby pieszy uderzył w górną krawędź szyby, to prędkość pojazdu musi być powyżej 90 km/h. Tu sądzę, że przekraczała 100 km/h – wskazuje.

Policja podała, że pieszy przechodził w niedozwolonym miejscu, co wywołało w sieci falę komentarzy, od nienawistnych wobec ofiary po piętnujące kierowcę. – Pieszy niepełnosprawny może przechodzić poza wyznaczonym przejściem. Jednak nigdy nie może tego robić, kiedy na środku jezdni jest torowisko. To jest dokładnie zapisane w przepisach – mówi nam policjant drogówki. – Wykonamy swoją pracę, o winie zdecyduje sąd – zaznacza.

Patryk D. nie przyznał się do zarzutów. Jest podejrzany nie tylko o spowodowanie śmiertelnego wypadku, ale też o posiadanie mefedronu, który znaleziono u niego w domu.

Podrasować i gaz do deski

Rangę symbolu zyskała tragedia z października 2019 roku na ul. Sokratesa w Warszawie. Bohaterski mąż i ojciec uratował życie towarzyszącej mu żonie i dziecku, ale sam zginął. Na pasach zabił go drogowy pirat – rozpędził się i wpadł z impetem na przejście. Po tej tragedii premier Mateusz Morawiecki zapowiedział „koniec z piractwem drogowym", w efekcie zaczęto prace m.in. nad uprzywilejowaniem pieszych.

Był weekend, ładna pogoda. Małżeństwo wybrało się na spacer, ich trzyletni synek przysypiał w wózku. Chcieli przejść na drugą stronę Sokratesa, samochód na prawym pasie zatrzymał się, by ich przepuścić. – Mąż wszedł na pasy pierwszy, ja prowadziłam wózek z synkiem, szliśmy za nim – tak żona ofiary zapamiętała i opisywała w sądzie czas tuż przed tragedią. Chwilę później usłyszała pisk opon, uderzenie i zobaczyła ciało męża w powietrzu. Na pasy wpadł jadący BMW kierowca. W ostatnim odruchu mąż zdołał odepchnąć żonę i wózek z dzieckiem w stronę chodnika, ale sam nie miał szans. Siła uderzenia odrzuciła ciało ok. 25 metrów dalej, zginął na miejscu.

Pomarańczowym BMW kierował 33-letni Krystian O. Średnie wykształcenie, technik mechanik, prowadzący własną działalność – dojazdową pomoc techniczną. Kawaler, niekarany, był trzeźwy. Jechał 136 km/h, czyli o 86 km/h szybciej, niż pozwalały przepisy, w pieszego uderzył z prędkością 95 km/h, decyzję o hamowaniu podjął 2,3 sekundy wcześniej – ustaliła warszawska prokuratura.

Wypadek i BMW wziął pod lupę biegły, a to, co odkrył, jeży włos na głowie: BMW 330 było pełne przeróbek – zostało przystosowane, po zmianie konstrukcyjnej, z ruchu lewostronnego na prawostronny; zmiany były w konstrukcji zawieszenia, układzie hamulcowym; nie zamontowano czujnika ABS, przez co układ kierowniczy był niesprawny i przy mocnym skręcie koła się blokowały; opony były w fatalnym stanie. – Stan techniczny pojazdu nie pozwalał na dopuszczenie go do ruchu na drogach publicznych – mówi Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Proces Krystiana O. ruszył w marcu, kierowca odpowiada za zabójstwo drogowe w zamiarze ewentualnym – „przewidując, że może do niego dojść, godził się na nie" – uważa prokuratura. Kierowca nie przyznaje się do zarzutu. Twierdzi, że „oślepiło go słońce" i nie widział, że samochód jadący przed nim się zatrzymał, nie widział też jego świateł stopu. – Chciałem uniknąć zderzenia, dlatego go ominąłem. Wtedy zauważyłem postać, cień osoby, i zacząłem hamować – mówił w sądzie. Utrzymuje, że jechał „nie więcej niż 90–100 km/h". Auta nie przerabiał, takie kupił. BMW – jak mówił w sądzie – było jego odskocznią od pracy, jeździł nim tylko w weekendy.

Skala piractwa

W mieście wolno jechać do 50 km/h, w terenie niezabudowanym do 90 km/h, jednak wielu tego nie przestrzega. – Ponad połowa ujawnianych przez policję wykroczeń dotyczy właśnie przekroczenia prędkości – zaznacza Robert Opas. W ubiegłym roku co piąty wypadek z winy kierujących spowodowali młodzi – 18–24-latkowie – a w niemal co drugim przypadku przez niedostosowanie prędkości do warunków ruchu. O rozmiarach tragedii świadczy to, że w wypadkach z winy młodych było 60 proc. zabitych.

Co gorsza, część kierowców ma coraz większe ciągoty do ekstremalnych wyczynów na drogach. Jeżdżą grubo ponad limit, z premedytacją łamią prawo. 223 km/h, czyli o połowę za szybko, jechał kierowca złapany przez grupę Speed w Rybniku, a 247 km/h pod Szczecinkiem, przy ograniczeniu do 120 km/h.

– Zwłaszcza młodym kierowcom brak świadomości zagrożeń wynikających z brawurowej jazdy. Przeceniają swoje umiejętności, myślą, że jak pojeździli trzy lata, to zjedli wszystkie rozumy. Do tego nadmiernie ufają elektronice w pojazdach, myślą, że jak mają ABS, to nigdy nie wpadną w poślizg. Ale praw fizyki się nie oszuka – mówi Wojciech Pasieczny, wieloletni szef stołecznej drogówki, dziś ekspert ds. ruchu drogowego.

Co gorsza, jest pewna kategoria kierowców, którzy szaleńczą jazdę traktują jak hobby, a filmiki ze swoich wyczynów na drogach wrzucają do internetu (jak np. złapany przez grupę Speed, osławiony rajdami po stolicy „Frog"). Są szczególnie groźni. Na nielegalne wyścigi umawiają się poprzez szyfrowane aplikacje.

– U młodych pojawia się myślenie „jak on mógł jechać szybko, to ja mogę szybciej". Jeśli influencerzy potrafią namawiać do takich zachowań jak skakanie z mostu, a dzieciaki i nierozsądni ludzie to kupują, to i w tym obszarze są naśladowcy – mówi Janusz Popiel. Uważa, że policja powinna stale monitorować portale, na których piraci zamieszczają posty z szaleńczej jazdy, tak jak monitoruje pedofilów. – Na dzień dobry powinni dostawać list ostrzegawczy – mówi Popiel.

Sylwester Marczak, rzecznik stołecznej policji, przyznaje: – Niestety, wielu celebrytów wyczyny piratów drogowych popiera, co jest krańcową nieodpowiedzialnością. Zapominają, że mają obserwatorów, którzy próbują im dorównać, przez co stwarzają wiele niebezpiecznych sytuacji – zaznacza. – Pojawiamy się wszędzie tam, gdzie kierowcy chcą urządzić nielegalne wyścigi. Nagrania zamieszczone w sieci weryfikujemy pod kątem możliwości popełnienia wykroczenia.

Na skalę piractwa rzuca nieco światła liczba zatrzymanych praw jazdy za tzw. 50+. W tym roku straciło je 34556 kierowców – to dużo, ale o 1939 mniej niż w tym samym czasie ubiegłego roku. Do maja trend był rosnący, od niedawna są niewielkie spadki. – Na przykład jednego lipcowego dnia zatrzymaliśmy tylko 65 praw jazdy za prędkość, pierwszy raz tak mało w te wakacje. W ubiegłym roku zwykle było to 250–300 dziennie – zaznacza insp. Opas. – Spadek może mieć związek z przepisami uprzywilejowującymi pieszych, bo mniej jest wypadków w rejonie przejść, ale też z dyskusją o podwyższeniu mandatów – ocenia.

„Nie piłem i nie przekroczyłem prędkości"

Szerokim echem odbijają się wypadki spowodowane przez kierowców po alkoholu. Statystycznie nie są dominujące, ale ich skutki często są tragiczne. W tym roku policja zatrzymała 55 tys. nietrzeźwych prowadzących. W ubiegłym spowodowali oni 2015 wypadków, zabijając 271 osób. – To oznacza, że blisko 11 proc. ofiar śmiertelnych straciło życie w wypadkach z winy nietrzeźwych kierowców – wyjaśnia insp. Opas. Dla porównania, w 2011 roku wypadków z winy kierowców z promilami było aż 4,9 tys., ale choć dziś jest ich dużo mniej, to wciąż za dużo.

Kim są sprawcy? – Najliczniejszą grupę stanowią 25–39-latkowie. W ubiegłym roku spowodowali oni 40,5 proc. spośród wszystkich wypadków, gdzie kierujący był po alkoholu, i zabili 91 osób. Kolejni to 40–59 latkowie, z ich winy doszło do co trzeciego wypadku z alkoholem w tle, zabili 65 osób – wskazuje insp. Opas.

Częściej jazda z promilami dotyczy mężczyzn, ale to efekt statystyki – na drogach jest ich po prostu więcej. Jednak głośną tragedię sprzed kilku dni spowodowała kobieta. W miejscowości Wygoda pod Radomskiem (łódzkie) samochodem osobowym czołowo zderzyła się z busem. Rannych zostało dziesięć osób, jedna zmarła. Kobieta była kompletnie pijana, miała cztery promile alkoholu.

Jak się tłumaczą złapan? – Najczęściej, że pili wczoraj i nie spodziewali się, że dzisiaj coś zostało. Ale są i tacy, którzy nie mają nawet siły się tłumaczyć, bo wypadają z samochodu – mówi Robert Opas. Niedawno zagrożenie stworzył 48-latek, który mając trzy promile, szalał w po ulicach Pszczyny i zatrzymał się dopiero, kiedy policjanci ostrzelali jego wóz.

Zabójczą mieszanką jest alkohol i prędkość. Jak dramatyczny może być finał, pokazuje głośna tragedia z 3 lipca na drodze wojewódzkiej nr 871 na trasie Stalowa Wola–Tarnobrzeg na Podkarpaciu. Kierowca audi S7 podczas manewru wyprzedzania zderzył się czołowo z samochodem z naprzeciwka. Zginęło podróżujące nim młode małżeństwo (osierocili troje dzieci). Przeżył tylko ich trzyletni synek. Media obiegło poruszające zdjęcie zrobione przez fotoreportera Marcina Radzimowskiego, na którym widać ocalałego z wypadku chłopca, niesionego na ręku przez strażaka. Nieświadom, że stracił rodziców, wtula się w jego ramiona.

Kierowca z audi S7, Grzegorz G., w chwili wypadku miał ok. 1,7 promila alkoholu. Jechał co najmniej 120 km/h – wskazuje prokuratura. Życie uratowało mu być może solidne auto. Ma 37 lat, prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą w branży akustyczno-muzycznej, pracował za granicą, mieszka w regionie. – Kawaler, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nie był karany ani notowany, miał epizody, jeśli chodzi o mandaty. Jechał własnym autem – słyszymy od śledczych.

– Są wstępne ustalenia, że podejrzany o spowodowanie wypadku przekroczył prędkość. Biegli określą dokładnie, jak szybko się poruszał. Jechał drogą, gdzie dozwolone jest 90 km/h – mówi Jacek Węgrzynowicz z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. Po wypadku Grzegorz G. trafił do szpitala. Nie przyznaje się, twierdzi, że „nie pił i nie przekroczył prędkości".

Na Podkarpaciu wciąż żywa jest pamięć o innej tragedii. W Wielką Sobotę w 2016 roku w Weryni zginęło pięciu piłkarzy Wólczanki Wólka Pełkińska. Prowadzony przez jednego z zawodników bus na łuku drogi wpadł w poślizg i zderzył się z tirem. Sąd skazał sprawcę na półtora roku więzienia.

Janusz Popiel zauważa: – Udział nietrzeźwych kierowców w wypadkach w Polsce jest bardzo niski. W 2019 roku było 413 kontroli trzeźwości na tysiąc osób w populacji i ujawniono 0,34 proc. nietrzeźwych. Przeciętna w Unii Europejskiej to 209 kontroli na tysięczną populację oraz 2,2 proc. nietrzeźwych kierowców – wyjaśnia Popiel, ale zaznacza, że każdy kierujący po alkoholu to o jeden za dużo. Jego zdaniem każdy złapany na jeździe „pod wpływem" powinien być skierowany do specjalisty od uzależnień. – Od jego opinii zależałoby, czy można go dopuścić do prowadzenia pojazdu. Nam brakuje systemu reedukacyjno-opiniującego, kary wszystkiego nie załatwią – uważa Popiel, który sam przed laty stał się ofiarą wypadku. W tył jego samochodu wjechał pijany dyplomata.

Młodzi i amfetamina

Ilu kierowców jeździ po narkotykach, nikt nie wie. W 2019 roku policja wykonała ok. 16 tys. badań przesiewowych na ich obecność – co szóste trafione. – Młodsi sięgają po marihuanę, starsi po amfetaminę i kokainę, ale to tylko nasze obserwacje, bo badań ani statystyk nie ma – mówi Robert Opas. – Kiedy dojdzie do wypadku i są szczegółowe badania kierowcy, często okazuje się, że narkotyk był zmieszany z alkoholem.

Niewiele prawdy jest w obiegowych opiniach, że narkotykami wspomagają się kierowcy TIR-ów. – Zdobycie zawodowego prawa jazdy to koszt kilkunastu tysięcy złotych. Rzadko ryzykują – zaznacza insp. Opas.

Najbardziej spektakularny wypadek z winy kierowcy pod wpływem narkotyków dotyczy autobusu miejskiego w Warszawie w czerwcu zeszłego roku. Pojazd przebił bariery energochłonne, przełamał się i spadł z wiaduktu na trasie S8. Jedna osoba zginęła, 17 zostało rannych. Młody, 25-letni wtedy sprawca Tomasz U. był pod wpływem amfetaminy, w skrytce pojazdu miał jej też pół grama netto. W krytycznej chwili, co zarejestrowała kamera w autobusie, przymknął oczy, miał „urwać mu się film". Od miesiąca jeździł dla spółki pracującej na zlecenie warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego. Przesłuchany, przyznał policji, że ostatnio zażył amfetaminę, a ta utrzymuje się w organizmie kilkanaście godzin. Kim jest? Wykształcenie średnie, kawaler, bez majątku, ma dwoje dzieci, niekarany. Odpowiada za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym.

W lipcu tego samego roku inny odurzony kierowca miejskiego autobusu w stolicy – linii 181 – wjechał w cztery zaparkowane samochody i latarnię. Był po użyciu pochodnej mefedronu.

Trauma? Nie zawsze

Jak zdyscyplinować kierowców? – Kara musi być nieuchronna, jak w Szwecji, Niemczech, Norwegii. U nas pirat drogowy czy pijany kierowca, dopóki nie spowoduje wypadku, często jest bezkarny, policyjnych patroli jest jak na lekarstwo – wskazuje Wojciech Pasieczny.

Wypadki rujnują życie także tym, którzy stracili bliskich. – Stawiają sobie pytanie, dlaczego ich to spotkało. Kiedy ginie w wypadku dziecko, wiele związków się rozpada, rodziców przygniata świadomość, że np. puścili dziecko na rower, nie dopilnowali go. Często koncentrują się na tragicznie zmarłym, a zapominają o drugim dziecku, które zostało – zaznacza Janusz Popiel.

Trudno o jednolity portret psychologiczny sprawcy wypadku, ale widać pewne prawidłowości. Na takie szaleństwa jak na ul. Marszałkowskiej decydują się ludzie w wieku od 20 do ok. 30 lat. Po alkohol sięgają kierowcy nieco starsi – zauważa policjanci. – Większość sprawców wypadków to normalni ludzie, przeżywają traumę, nie wiedząc, jak zadośćuczynić ofierze. Wypadek wpływa na całe ich życie, to jak z żołnierzami, którzy wracają z frontu. Zamykają się, jedni odchodzą od wiary, inni szukają w niej ukojenia. Tylko wąska grupa sprawców uważa, że nic się nie stało, bo dla nich życie ludzkie nic nie znaczy – mówi Janusz Popiel. I wspomina policjanta z Kozienic, który przed laty, pijany, zabił samochodem dwie młode dziewczyny. – W sali sądowej to był wrak człowieka. Ale mam też żywy obraz wypadku, w którym zginął młody człowiek, a sprawca w sądzie pokazywał wszystkim „faka" – mówi Popiel.

Wojciech Pasieczny przyznaje: – Są kierowcy, którzy bardzo przeżywają wypadek, całe życie żyją ze świadomością, że kogoś zabili. Ale i tacy, którzy uważają, że nic się nie stało. Pamiętam, to było dawno, jak dwóch kandydatów do policji, jeden prowadził, drugi był pasażerem, potrąciło śmiertelnie dziewczynkę na rowerze. Jeden z nich wyraził się tak: „Ja pier..., co mnie obchodzą dzieci, ja nie mam dzieci". Miejscowi chcieli ich zlinczować, wezwano oddział prewencji, by do tego nie doszło – wspomina Wojciech Pasieczny, który dziś jako biegły opiniuje sprawy wypadków. – Są również tacy, którzy rzucają uwagi: „Ale co się stało, na grypę, na covid ludzie też umierają" – przytacza relacje sprawców.

Bywa i tak, że dramat łączy sprawcę z rodziną ofiary. Janusz Popiel wspomina kobietę, która odwoziła dzieci do przedszkola i prowadząc „automat", pomyliła pedał gazu z hamulcem. – Zabiła dwie osoby, został tylko mąż pani, która zginęła. Sprawczyni zabiła praktycznie wszystkich członków jego rodziny. Po latach ten mężczyzna został jednak przyszywanym dziadkiem dla jej dzieci. Nawiązała się między nimi więź – opowiada Popiel. – Bo ona nie chciała tego wypadku, w zdecydowanej większości spowodowanie wypadku jest przestępstwem nieumyślnym – podsumowuje. 

W tym roku w kraju doszło do 11,6 tys. wypadków – o 570 mniej niż w tym samym czasie minionego. Życie straciło w nich 1149 osób – o niemal sto ofiar mniej. W całym ubiegłym roku wypadków wydarzyło się 23,5 tys. Najczęstsze przyczyny dramatów na drogach od lat są niezmienne: nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu oraz nadmierna prędkość. Zwłaszcza ta ostatnia bije rekordy. Policyjne grupy Speed, działające we wszystkich komendach wojewódzkich w kraju, wyłapują coraz więcej kierowców, którzy mają na liczniku 200 km/h i więcej. Kiedyś takie prędkości były incydentalne.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku