Jerzy Pilch i Jan Nowicki wystąpili w roli Fryderyka Jarossy'ego w dwóch osobach. Trzymając w rękach mikrofony, komentowali to, co działo się na boisku, a ich opinie na temat grających (których w większości znali osobiście) wzbudzały wśród widzów znacznie więcej emocji niż sama gra. I to oni, ze swoimi żartami na poziomie piwnicy, tyle że Pod Baranami, stali się gwiazdami wydarzenia, a nie my, podszywający się nieudolnie pod piłkarzy.
Kiedy już poznaliśmy się lepiej, „Pilchu" tak ocenił swoją ówczesną próbę komentatorską: „nigdy więcej". Od tamtej pory doceniał komentatorów telewizyjnych, rozumiał ich lapsusy, chociaż nie wybaczał braku nawet maturalnej wiedzy i żargonu.
„Jeśli słyszę, że Błaszczykowski jest pod grą, to nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. A kiedy komentator mówi mi, że kwartet defensorów dwoi się i troi, to zaczynam nerwowo liczyć zawodników".
Pilch był kibicem Cracovii, a Nowicki Wisły. Oceniając próby trafienia w piłkę Wiesława Walendziaka, Witolda Beresia czy Michała Okońskiego, przywoływali genialne zagrania przedwojennych herosów krakowskich klubów: Józefa Kałuży i Henryka Reymana. Bawili się piłką, słowem, licytowali pamięcią. A wśród słuchaczy kibiców mieli krakowski Parnas i areopag, z Jerzym Turowiczem i Jackiem Woźniakowskim włącznie.
Dogrywka meczu z udziałem archontów i zawodników obydwu drużyn odbyła się w pałacu Pugetów przy Starowiślnej i przypominała przedwojenne komersy, podczas których piło się piwo, śpiewało kuplety i analizowało zagrania na boisku. To się mogło wydarzyć tylko w Krakowie.
Minęły lata, Pilch nie wspominał o Nowickim, więc spytałem co i jak. – Nie mogę utrzymywać kontaktów z kimś, kto kibicuje Wiśle – odpowiedział Pilch, co uznałem za żart. Ale to była prawda. Może pretekst, ale rzeczywiście – ich kontakty znacznie się rozluźniły. A kiedy już przeprowadzili się z Kingą do Kielc, okazało się, że Jan Nowicki jest ich sąsiadem.
* * *
Widzieliśmy się ostatni raz jesienią 2019 roku. W księgarni-kawiarni Soni Dragi w alei Wyzwolenia przy placu Zbawiciela oplotkowaliśmy wszystkich znajomych, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy razem, żeby odprowadzić Jurka i Kingę na Hożą. Już ostatni raz, bo szykowali się do przeprowadzki. Dwóch znanych pisarzy, poważny wydawca i ja, przy nich przypadkowy przechodzień, ścigaliśmy się, kto będzie dłużej pchał wózek z Jurkiem przez plac Konstytucji i Marszałkowską.
17 kwietnia ubiegłego roku Jerzy Kisielewski i Janusz Olejniczak zaprosili do swojej audycji „Co słychać" w Radiu dla Ciebie Mariana Opanię, Jerzego Pilcha i mnie. To wtedy Olejniczak powiedział o kantylenie Pilchowych zdań. A na pytanie, jakich wykonawców pisarz teraz ceni, usłyszeliśmy: „Dawida Podsiadłę, Barbarę Wrońską i Misię Furtak. Jak mi się coś spodoba, to staram się zapamiętać" – powiedział.
To były pierwsze miesiące pandemii, byliśmy przerażeni, bezradni, mieliśmy mniej doświadczeń, nie dawaliśmy sobie rady. Na pytanie zadane przez Kisielewskiego i Olejniczaka, brzmiące z grubsza: „jak żyć", Jurek odpowiedział: „Uważać na siebie. Reszta przyjdzie sama".
To był jego ostatni publiczny występ. Pięć tygodni później już nie żył. Pochowaliśmy go na kieleckim cmentarzu z widokiem na stadion Korony. Przyszli sąsiedzi z Kielc, przyjechali przyjaciele, znajomi i czytelnicy z Krakowa, Warszawy, Wisły. Wiele bardzo znanych osób. Nie wszyscy w kościele i na cmentarzu nosiliśmy maseczki. I pogrzeb Jurka Pilcha stał się pierwszym głośnym rozsadnikiem covidu.
* * *
Kiedy przeprowadził się do Kielc, zaproponowałem, że postaram się dla niego o stały karnet na mecze. W grudniu 2020 roku poszedł na jeden. Korona – jeszcze nie jego – pokonała Cracovię – zawsze ukochaną. Zadzwonił do mnie z informacją, że nie chce tego karnetu. „Korona słaba, Cracovia jeszcze słabsza, nie zamierzam tego oglądać, bo się wykończę" – powiedział.
Urodził się cztery lata po ostatnim tytule mistrza Polski dla Cracovii i całe życie czekał na podobny sukces. Nie doczekał się. Na grobie trener Pasów Michał Probierz położył klubową koszulkę z numerem 12 i nazwiskiem Pilch. Dwa miesiące później Cracovia zdobyła Puchar Polski.
„W piłce nożnej trzeba tak długo przegrywać, aż się zacznie wygrywać" – pisał Jerzy Pilch. Czy Cracovia musiała czekać na potwierdzenie tej prawdy 72 lata, aż odejdzie jej najsłynniejszy kibic?
„Pilchu", Kazimierz Górski to wzory dla nas, staruszków, jeśli nie schorowanych dziś, to na pewno niebawem. Trzeba się umieć zachować, nawet w obliczu najgorszego i nieuniknionego. On trzymał klasę do końca.