Druk bibuły szkolni opozycjoniści finansowali z własnej kieszeni. Liczyć mogli na wsparcie sympatyków. – Prosiliśmy czytelników o pomoc finansową i dostawaliśmy jakieś pieniądze. Pamiętam jednak, że większą sumę udało nam się zebrać – co zabawne – akurat po tym, jak jeden numer był bardzo źle wydrukowany. Żeby go przeczytać, trzeba chyba było sięgać po lupę. Może kogoś poruszył słaby poziom druku i rodzice sypnęli forsą? Za wsparcie dziękowaliśmy na łamach, odnotowując każdą wpłatę w stylu: „Stokrotka 105, dziękujemy" – mówi Semka. A Maciej Grabski przypomina sobie kolegę Pawła Piłatowicza. – Całe wakacje mył samochody na stacji benzynowej, a pieniądze przekazał na wydawanie „BIT-u".
Semka uczniów „Topolówki" tamtych czasów dzieli na kilka grup. Byli tacy, którzy bali się do tego stopnia, że nawet nie chcieli dotykać ulotek, młodzi hedoniści – dyskotekowcy, ludzie odreagowujący traumę stanu wojennego poprzez chuligaństwo, a nawet pierwsze kontakty ze światem przestępczym, nudne kujony, i wreszcie ci, którzy wspierali szkolną opozycję. – Baliśmy się zwłaszcza tych angażujących się w jakieś kryminalne działania. Obawialiśmy się, że złapani mogą pod wpływem nacisków SB podać nasze nazwiska, a przed zarzutami kryminalnymi trudno byłoby się bronić. Bardzo pomocne były dziewczyny, które prowadziły dyskotekowy, rozrywkowy tryb życia. To zabawne, ale z nimi dogadywaliśmy się najlepiej, a „bananowym" koleżankom imponowało, że mają jakąś, choćby małą, formę współpracy z podziemiem. U nich trzymaliśmy maszynę do pisania, sprzęt drukarski. To były bezpieczne adresy, bo akurat ich rodzice nie podejrzewali o zainteresowanie polityką – mówi. Sam unikał trzymania sprzętu u siebie. Pierwszą rewizję miał w 1983 r.
– Wraz z ogłoszeniem stanu wojennego wiele osób, które z nami wcześniej normalnie współdziałały, dostało wręcz drgawek ze strachu – wspomina Semka. – Pamiętam dziewczynę, u której drukowaliśmy „BIT". Przyleciała do nas 13 grudnia i zażądała, żebyśmy natychmiast zabrali z jej domu sprzęt. Mówiła, że jej rodzice histeryzują, że wyrzuci wszystko na śmietnik. Tłumaczyłem jej spokojnie, że akurat 13 grudnia to najgorszy dzień na przewożenie czegokolwiek, ale nie mięliśmy wyjścia. Pojechaliśmy po trefny sprzęt z Jarkiem Kurskim, zawinęliśmy go w papier pakowy i wywieźliśmy wszystko kolejką. Pamiętam tylko, jak na opustoszałej stacji kolejki Gdańsk Politechnika już po zapadnięciu zmroku zapytałem Jarka: „A co, jeśli ZOMO wejdzie na peron?". Uśmiechnął się tylko i powiedział: „Załóżmy, że nie wejdzie". Mieliśmy szczęście, ZOMO nie weszło. Kiedy dotarliśmy na stację Wrzeszcz, byliśmy już spokojniejsi, bo tam wysiadało dużo ludzi i można było łatwo wmieszać się w tłum.
Dla wielu ludzi wspierających czy sympatyzujących ze szkolną opozycją cezurą był Sierpień '80 i wprowadzenie stanu wojennego. – W czasie legalnej „Solidarności" szkolna konspiracja nie była obarczona dużym ryzykiem, to był czas sporej wolności także w szkołach. Ale przed Sierpniem 1980 r. i po Grudniu 1981 r. było niebezpiecznie. Uczniowie i ich rodziny były pod ogromną presją, po wprowadzeniu stanu wojennego groziły im kary więzienia – mówi Aleksander Hall. I dodaje, że Wiesław Walendziak po jednym z aresztowań jeszcze przed Sierpniem '80 był werbowany przez SB, a po złożeniu w związku z tym skargi jego rodzina była na celowniku władz. – Naciskano na jego bliskich, by doprowadzić do wycofania skargi, jego ojciec był przecież wojskowym.
W latach 80. kilku uczniów „Topolówki" było nie tylko relegowanych ze szkoły, ale nawet aresztowanych. Grażynę Stankiewicz za działalność opozycyjną aresztowano już w 1982 r. W więzieniu spędziła kilka miesięcy i straciła długie czarne warkocze. Aresztowany został jeden z twórców radiostacji – Radek Szmytkowski. W 1984 r. pod zarzutem udziału w Międzyszkolnym Komitecie Koordynacyjnym i posiadania bibuły zamknięto Winicjusza Załęskiego. Represje dotknęły uczniów, którzy w szkole stanęli w jego obronie. Roberta Tomaszewskiego wyrzucono ze szkoły, do domu Pauli Junki (dziś Skokowskiej) wpadło SB. W areszcie spędziła 48 godzin, kilkoro innych uczniów zamknięto na tygodnie, a nawet miesiące.
Beacie Górczyńskiej (dziś Szmytkowskiej), zaangażowanej w działalność opozycji i jednej z kolporterek „BIT-u", zarzucono terroryzm. Po latach dowiedziała się, że doniósł na nią Janusz Molka. Prowadził kółko historyczne u dominikanów, w rzeczywistości był współpracownikiem SB. Górczyńska nie mogła wraz z kolegami podejść do matury, bo siedziała za kratami. Dyrekcja odmówiła poręczenia za swoją uczennicę.
Życzliwy oportunizm
Semka ocenia, że nauczyciele w większości byli przerażeni szkolną konspiracją. – Dyrektor Czesław Krawczyk, którego syn działał w szkolnej opozycji, przez pierwszy rok po 13 grudnia starał się balansować, ale władze zorientowały się, że nie jest skuteczny w jej zwalczaniu i przysłały Ryszarda Łosińskiego – wyjątkowego chama i zamordystę. „Dyrektorze Łosiński. Osiągnął pan taki stopień degeneracji moralnej, że tkwi pan w molarnym bagnie. Wystaje tylko pana łysina" – napisał o nim w naszym biuletynie Jacek Kurski – wspomina Semka i dodaje, że to Łosiński wyrzucił go z „Topolówki". – Wcisnął mnie do IX LO w Gdańsku, ale tam się zorientowali, że chodziło o sprawy polityczne i po tygodniu się mnie pozbyli. Bałem się, że znajdę się w dziurze między jednym a drugim liceum i od razu dostanę powołanie do wojska, do jednostki, która gnoi „politycznych". Ale miałem szczęście – niechętnie, ale z powrotem przyjęli mnie do III LO. Potem jeszcze uwziął się na mnie nauczyciel przysposobienia obronnego, były oficer LWP. Dostał szału z powodu moich ironicznych uwag o Jaruzelskim i robił potem wszystko, aby mnie oblać z PO. Nikt nie mógł uwierzyć, że z powodu PO można powtarzać klasę, ale staremu trepowi udało się do tego doprowadzić. To było zresztą ze stratą dla szkoły, bo zostałem tam rok dłużej i rok dłużej redagowałem „BIT".
Jacek Kurski: – Ja też miałem problemy z nauczycielem PO. Razem z Piotrem Semką zdawałem egzamin komisyjny z tego przedmiotu! Nie wiem dlaczego, ale mnie się udało zdać, wydaje mi się, że wstawiła się za mną dyrektorka, poza tym odpowiedziałem na wszystkie pytania. Piotra do końca wyjątkowo złośliwie odpytywano. Oblał, ale dzięki temu zrównaliśmy się rocznikowo. Postawę większości nauczycieli określiłbym jednak jako życzliwy oportunizm. Oczywiście już po stanie wojennym w szkole pojawiło się kilka osób, które ewidentnie miały zadania od służb, ale jednak większość kadry udawała, że nie widzi tego, co robimy. Były też osoby bardzo nam życzliwe, jak polonistka Renata Piłat, która w 1982 r. została wyrzucona ze szkoły z wilczym biletem po tym, jak pozwoliła uczniom uczcić minutą ciszy górników z kopalni Wujek.
Semka przyznaje, że wśród nauczycieli byli zatwardziali komuniści. – Jak rusycysta Zenon Gaczoł. Chodził po szkole ze scyzorykiem i z uporem maniaka zdrapywał małe naklejki z napisem „Solidarność zwycięży" – mówi.
Gaczoła pamięta też Wojciech Wencel, który naukę w „Topolówce" zaczął w 1986 roku. – Miał opinię sowieckiego komisarza. Podobno dawniej uczniowie wylatywali przez niego ze szkoły. Przed lekcjami rosyjskiego prowokacyjnie wpinałem więc w sweter znaczek "Solidarności". Ale stary nauczyciel był już wtedy chyba bardzo zmęczony, bo żadna krzywda mi się nie stała – mówił gdański poeta.
W 1984 r. do szkoły przyszła nowa ekipa nauczycielska, która miała podjąć walkę z konspirującymi uczniami. Bronią miało być wydawane przez nich nowe awangardowe i literackie pismo „Nowy Kaduceusz". – Wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby zrobić podróbkę „Nowego Kaduceusza". Wydrukowaliśmy gazetę pod tą nazwą, ale z naszymi tekstami i rozkolportowaliśmy wśród uczniów – śmieje się Kurski. – Zabiliśmy ich tym! „Nowy Kaduceusz" padł po dwóch numerach.
Kiedy Aleksander Hall sięga pamięcią do lat 70. i 80., w konspirujących licealistach z „Topolówki" widzi młodych ludzi, którzy podobnie jak ich rówieśnicy, lubili się bawić, żartować, wygłupiać. – Choć każdy z nich był inny, to łączyła ich ideowość i zaangażowanie. Wtedy nie myślałem o tym, że będą pełnić ważne funkcje, zajmować stanowiska państwowe. Upadek komuny wydawał nam się jeszcze daleki – wspomina.
– W 1986 roku wiedziałem, że idę do liceum, o którym mówi się nawet w Radiu Wolna Europa. Znajomi absolwenci opowiadali o opozycyjnym zaangażowaniu uczniów i represjach, które ich spotykały. Ale to były już raczej wspomnienia – podkreśla Wojciech Wencel.
Niesterowalni
Dlaczego akurat „Topolówkę" skończyło tyle osób, które potem podjęły działalność publiczną? Maciej Grabski: – Moim zdaniem wynika to z tego, że w tej szkole mieliśmy dużą wolność, byliśmy niesterowalni. Ja bym nawet nie nazwał tego opozycją, myśmy po prostu tworzyli coś na wzór społeczeństwa obywatelskiego. Obok uczniów redagujących „BIT" w szkole były aktywne też inne grupy: ludzie związani z Oazą, którzy organizowali w „Topolówce" modlitwę Anioł Pański, uczestnicy kółek samokształceniowych, harcerze, którzy działali w pobliskiej parafii, twórcy szkolnego kabaretu – zupełnie antyreżimowego – wspomina Grabski. Zwraca uwagę, że sam w „Topolówce" zdobył wiele umiejętności, które przydają się w biznesie. – Praca w grupie, delegowanie zadań, odpowiedzialność, zaufanie do innych – wylicza. – Był strach, ale nie mogliśmy zostawić tamtej działalności, bo była całym naszym życiem.
Jacek Kurski twierdzi, że na Topolowej jest coś szczególnego: – W tej szkole po prostu było coś bajeranckiego, coś, co sprawiło, że wyszło z niej wielu nonkonformistów. To nie może być przypadek, że w ciągu 25 lat wśród prezesów TVP było czterech absolwentów jednego i to nie warszawskiego liceum. Kiedyś policzyłem prawdopodobieństwo takiej sytuacji. Wyszło jeden do 256 kwadrylionów – mówi.
Wszyscy drżeli przed dyrektorem, który posiadał autorytet. To była szkoła na serio, taka, w której trzeba dużo czytać, w której ceni się ucznia z ogładą, która ściśle współpracowała z rodzicami – wspomina jeden z uczniów
Wojciech Wencel dodaje: – Jeszcze dziś, gdy przechodzę obok „Topolówki", wzruszenie chwyta mnie za gardło. Jest w tym wysokim, dumnym gmachu jakiś duch insurekcyjny. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z patriotyczną gorączką podchorążych od Piotra Wysockiego.
Ale „Topolówka" idzie już z duchem czasu. – Od 2001 r. proponuje uczniom program matury międzynarodowej. Ma też klasę lingwistyczną z rozszerzonym hiszpańskim. – Język hiszpański jest coraz popularniejszy, a nam w uruchomieniu tego programu pomógł nasz absolwent – Maciej Dobrzyniecki, biznesmen i konsul honorowy Hiszpanii w Polsce – zaznacza Bożena Ordak. W tej chwili to jedna z najlepszych szkół nie tylko na Pomorzu, ale również w Polsce. Ranking Perspektyw przyznał jej tytuł „Złotej szkoły 2016".
W szkolnych gablotach zamiast „BIT-u" wiszą dziś m.in. zdjęcia z wymian międzynarodowych, informacje o konkursie robotyki, pamiątki ze spotkań z osobami publicznymi – z byłym premierem Donaldem Tuskiem czy prezydentem gdańska Pawłem Adamowiczem, który tańczy na szkolnych studniówkach. Klub Myśli Politycznej „Stańczyk" gościł też Macieja Łopińskiego, Łukasza Kamińskiego, dwa pokolenia Wałęsów – Lecha i Jarosława. – Bywam zapraszany do „Topolówki", choć rzadziej, niż bym się spodziewał – śmieje się Jacek Kurski i dodaje, że najlepiej zapamiętał wizytę z listopada 1990 r. – Zostaliśmy zaproszeni z Piotrem Semką i Maćkiem Grabskim. A że duch bezkompromisowej opozycyjności w nas pozostał, to gdy na spotkaniu spostrzegliśmy nauczycieli, których pamiętaliśmy z uległości wobec systemu, zdekonspirowaliśmy ich. Daliśmy niektórym popalić!
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95