Oczywiście z wiadomych wszystkim powodów, czyli za przyczyną pandemii koronawirusa. Zanim do niej doszło, szacowano, że ponad 2 mln ludzi w naszym kraju nie może uporać się ze swoimi przeterminowanymi długami i wisi nad nimi groźba egzekucji komorniczej. Ich zaległe zobowiązania wynoszą zaś ponad 50 miliardów złotych. Z dotychczasowej praktyki orzeczniczej wynikało, że jedynie kilka tysięcy dłużników w skali roku zwracało się z wnioskiem do sądu o orzeczenie bankructwa konsumenckiego. Wydaje się, że to może się zmienić. Dlaczego? Ano z prostej przyczyny - ubiegłorocznej nowelizacji z 30 sierpnia prawa upadłościowego, która weszła w życie 24 marca tego roku. Jest tak, jakby jakimś cudem ustawodawca przewidział nadchodzące kłopoty, czyli kryzys spowodowany atakiem wirusa. Pozwolił więc na znaczną liberalizację zasad ogłaszania upadłości konsumenckiej. Ustalił choćby, że umyślność albo rażące niedbalstwo dłużnika w prowadzeniu spraw finansowo-majątkowych nie stanowią przeszkody w ubieganiu się o orzeczenie jego upadłości. Jednak najistotniejsza zmiana regulacji upadłościowej – zwłaszcza w obecnej sytuacji kryzysu ekonomicznego – polega na tym, że o upadłość konsumencką, o którą przed 24 marca mogły się starać tylko osoby fizyczne nieprowadzące działalności gospodarczej, teraz mogą się ubiegać także samozatrudnieni. Tak więc z omawianej procedury mogą skorzystać osoby fizyczne prowadzące jednoosobowe firmy, czyli traktowane są one podobnie jak konsumenci. To może być szansa dla niektórych jednoosobowych przedsiębiorców, których nie obroniła kolejna „Tarcza".
Warto przy okazji pamiętać, że umorzeniu nie podlegają zobowiązania alimentacyjne, grzywny ani świadczenia zasądzone w sprawach karnych.
Więcej szczegółów w tekście Justyny Dereszyńskiej „Co wierzyciel upadłego konsumenta wiedzieć powinien".