Krótki amatorski film z Zakopanego: do tętniącej życiem restauracji wchodzi inspektor sanepidu z kilkunastoma policjantami. Nie ma jednak zdecydowanej interwencji, wywiązuje się dyskusja jakiegoś ważnego „menedżera" z jednym z funkcjonariuszy. Reszta jakby zdębiała, zdaje się czekać na rozwój wypadków. Rzutki menedżer w garniturze wytyka policji brak pełnego umundurowania, brak plakietek personalnych na mundurach. Domaga się nazwisk. Policjanci patrzą trochę zdezorientowani. Menedżer grozi adwokatem i powołuje się na bezprawność działań.
Krótki film w mediach społecznościowych oglądało już tysiące ludzi i wniosek mogą mieć tylko jeden: mamy wyjątkowo łagodną policję. Widziałem podobne filmy z koronainterwencji służb we Włoszech i Izraelu. Były tak zdecydowane i kończyły się natychmiastowym zamknięciem lokalu, że nawet menedżer nie zdążył i nie miał odwagi zapytać o plakietkę z nazwiskiem. Bo mogłoby się to dla niego nie najlepiej skończyć. Na tych filmach nie było wątpliwości, kto tu jest prawem, a kto je łamie. Kto jest szeryfem, a kto jest tym złym.
Czytaj także: Oblężenie Zakopanego. Turyści urządzili spontaniczną zabawę
Tymczasem policja taką postawą, jak w Zakopanem pokazuje, że ta granica w Polsce jest nieostra.
Oczywiście funkcjonariusze znaleźli się trochę między młotem a kowadłem. Po kilku miesiącach nieprzerwanych zarzutów ( niektórych uzasadnionych), że dopuszczają się nadużyć podczas interwencji czy to na marszu niepodległości czy na tzw. strajku kobiet, dmuchają na zimne. Bo ich działania są recenzowane i znajdują się pod stałym pręgierzem polityków i części mediów. Skłonność do zdecydowanych interwencji zmalała, bo przełożeni policjantów, zdają sobie sprawę, że zawsze można znaleźć w nich polityczny kontekst.