Ostatnia opinia Komisji Weneckiej w sprawie tzw. neosędziów ponownie rozgrzała polityczny spór wokół sądów, dostarczając nowych argumentów obydwu stronom. Mimo sporu interpretacyjnego co do jej wymowy stawia ona pod znakiem zapytania lansowany przez rząd Donalda Tuska mechanizm powszechnej weryfikacji sędziów powołanych w czasach PiS. Jest zarazem rozwinięciem wcześniejszej opinii komisji w sprawie odebrania neosędziom biernego prawa wyborczego w konkursie do Krajowej Rady Sądownictwa. Takie rozwiązanie znalazło się w ustawie uchwalonej przez rządzącą większość. Komisja wtedy również zakwestionowała hurtowy mechanizm ich wykluczania. Głos ten ostatecznie został jednak zignorowany, a przepisy po uchwaleniu zostały skierowane przez prezydenta Andrzeja Dudę do Trybunału Konstytucyjnego.
Czytaj więcej
Ustawowe cofnięcie neosędziów na poprzednio zajmowane stanowiska jest niedopuszczalne. W przypadku unieważnienia powołania trzeba zagwarantować takim osobom drogę sądową. Prawo do wzięcia udziału w ponownym konkursie nie wystarczy.
Komisja Wenecka i „neosędziowie”, czyli powrót do przeszłości
Mimo że opinia Komisji Weneckiej nie ma żadnej mocy prawotwórczej i jest jedynie niewiążącym dokumentem, jest pewnym odzwierciedleniem stanowiska, jakie może mieć w tej sprawie Trybunał w Strasburgu. Do niego mogą bowiem z czasem trafiać skargi składane przez pozbawionych swojego statusu tzw. neosędziów, jeżeli mechanizmy weryfikacyjne weszłyby w życie.
Nie sądzę, aby opinia Komisji Weneckiej była jakimś punktem zwrotnym w polityce Donalda Tuska i ministra Adama Bodnara wobec sądów. Ale może podskórnie osłabić radykalny nurt rozliczeniowy lansowany przez aktywistów z organizacji sędziowskich.
W ten sposób pojawia się ryzyko, że analogicznie odtworzy się sytuacja z czasów rządów PiS, tyle tylko, że teraz to ustawy i reformy obecnego rządu będą kwestionowane przez europejskie trybunały.