Rząd
przekonywał, że skutkiem reformy będą dziesiątki miliardów złotych, które
pozostaną w kieszeniach podatników. Tymczasem koszt ten, biorąc pod uwagę skalę
obniżek, okazał się stosunkowo niewielki, a bardziej od budżetu państwa
ucierpiały samorządy. Nie dało się też zaobserwować jakiegoś szczególnie
rażącego spadku wpływów z PIT. To, co na reformie zyskała część podatników, do
budżetu wpłacili najzwyczajniej ci, którzy na zmianach stracili. Czyli równie
mityczna, jak jej mityczne dobre zarobki, klasa średnia.
Jak
to możliwe? Patent rządu Morawieckiego był prosty. Polacy w 2021 roku obniżyli
swój podatek o niemal 75 mld zł tylko dlatego, że odliczali składkę zdrowotną.
W rozliczeniu za 2022 rok kwota tego odliczenia spadła do zera. Można zatem
spokojnie przyjąć, że prosta likwidacja odliczenia składki zdrowotnej pozwoliła
rządowi zatrzymać w budżecie około 75 mld zł. Dla porównania: początkowo koszt
Polskiego Ładu rząd Morawieckiego oceniał na 72 mld zł rocznie. Później
szacowano, że rzeczywisty koszt reform w 2022 roku wyniesie nieco ponad 11 mld
zł.
Tak
czy inaczej, rząd zyskał dodatkowe 75 mld zł. Jednak nie był egoistyczny i nie
zatrzymał tych oszczędności dla siebie. Zaoszczędzone dzięki zniesieniu
odliczenia składki zdrowotnej od podatku dziesiątki miliardów złotych oddał
podatnikom poprzez wprowadzone w ramach Polskiego Ładu obniżki podatków. Tym sposobem obniżki PIT rząd Morawieckiego prawie
w całości sfinansował z pieniędzy podatników. Co więcej, szacuje się, że na
zmianie sposobu naliczania składki zdrowotnej przez przedsiębiorców do NFZ
trafiło dodatkowe 7 mld zł.
Oczywiście zmiany w składkach uderzyły też po portfelu właśnie przedsiębiorców. Szczególnie jest to widoczne w przypadku tych opodatkowanych liniowym PIT
Zadajmy
sobie teraz pytanie, jak te zmiany przekładają się na wcześniej analizowane
obciążenie obywateli PIT i składką zdrowotną razem wzięte. Dla osób nadal
płacących PIT w pierwszym przedziale skali (wynoszącym teraz 120 tys. zł rocznie) mimo obniżenia stawki PIT obciążenie nominalne wzrosło z 18,25 proc. do 21
proc. (12 proc. PIT plus 9 proc. składki zdrowotnej). Dla zarabiających powyżej
120 tys. zł rocznie wzrost jest jeszcze większy: zamiast 33,25 proc. sprzed
reformy teraz jest to 41 proc.
Sprawiedliwość
po polsku: zapłać więcej, żebym ja mógł nie płacić wcale
Oczywiście
dzięki zmianom wprowadzonym przez Morawieckiego wielu podatników płaci dziś
tylko 9 proc. składki zdrowotnej i nie płaci PIT, co jest konsekwencją
znaczącego podniesienia tzw. kwoty wolnej od podatku. Dla nich obciążenia
zmniejszyły się zatem z 18,25 zł do 9 zł na każde zarobione 100 zł. Nadal
jednak, wbrew temu, co się twierdzi, nie są one zerowe. Jednak dla podatników,
którzy zarabiają więcej niż 30 tys. zł rocznie, mimo obniżenia stawki PIT z 17
proc. do 12 proc. obciążenie najczęściej wzrosło. Przed pseudoreformami rządu
Mateusza Morawieckiego osoba taka płaciła 17,25 zł na każde zarobione 100 zł.
Obecnie jest to 21 zł. Trudno zatem mówić, by takie osoby na zmianie zyskały.
Są z pewnością nie mniej poszkodowane zmianami jak przedsiębiorcy.
Oczywiście zmiany w składkach uderzyły też po
portfelu właśnie przedsiębiorców. Szczególnie jest to widoczne w przypadku tych
opodatkowanych liniowym PIT. Do czasów reformy płacili oni nominalnie 19-proc.
PIT i zryczałtowaną składkę. Gdyby płacili składkę tak jak inni podatnicy (9
proc.) i odliczali znaczącą jej część od podatku, tak jak można było robić do
końca 2021 roku, stawka ta wzrosłaby do 20,25 proc. Tymczasem dziś nominalnie
jest to 23,9 proc. (19 proc. PIT plus 4,9 proc. składki zdrowotnej). Zauważmy,
że składka ta jest niższa niż dla pracowników: to tylko 4,9 proc. w stosunku do
podstawowych 9 proc. Gdyby jednak mieli płacić 9 proc., sumaryczne obciążenie
wyniosłoby już 28 proc. Jednak w przypadku przedsiębiorców największy problem polega
na tym, że składkę muszą płacić nawet wtedy, gdy ich dochód jest zerowy. Tej
swoistej „sprawiedliwości” pracownicy najemni, na szczęście, doświadczać nie
muszą. Ale to już temat na zupełnie inne rozważania.