Marek Kutarba: Jak politycy oszukali Polaków na składce zdrowotnej

Kiedy w 1999 roku po raz pierwszy wprowadzano składkę zdrowotną, Polaków zapewniano, że będzie ona dla ich portfeli neutralna. Dokładnie tyle, ile mieli płacić składki, tyle samo mieli odliczyć od podatku. Z tą zasadą zerwał dopiero rząd Mateusza Morawieckiego niemal 25 latach później.

Publikacja: 04.04.2024 22:16

Marek Kutarba: Jak politycy oszukali Polaków na składce zdrowotnej

Foto: Adobe Stock

Od kilku tygodni problem składki zdrowotnej znajduje się w centrum uwagi. Co jednak mnie nieco dziwi, cała dyskusja koncentruje się na zupełnie drugorzędnej kwestii: tego, czy wprowadzenie specjalnych reguł dla małych przedsiębiorców – co zaproponował rząd Donalda Tuska – jest sprawiedliwe, czy nie. Zupełnie tak, jakbyśmy mieli dziś sprawiedliwy system składkowo-podatkowy i najważniejszym problemem było to, czy sprawiedliwsze są niższe składki jednoosobowych firm, czy rozbudowany system ulg w PIT, który faworyzuje określone grupy beneficjentów kosztem pozostałych podatników.

Czytaj więcej

Składka zdrowotna dzieli rząd Donalda Tuska. Lewica wyznacza czerwone linie

Abstrahując od padających w tej debacie absurdalnych argumentów „sprawiedliwościowych”, moje największe zdziwienie budzi to, że nikt nie podjął dotychczas dużo ważniejszej kwestii, a mianowicie skutków, jakie zarówno dla przedsiębiorców, jak i pozostałych podatników przyniosło zlikwidowanie możliwości odliczania znaczącej części płaconej składki od podatku. Tymczasem, moim zdaniem, jest to kwestia kluczowa.

Kiedy wprowadzano w Polsce składkę zdrowotną, premier Jerzy Buzek zapewniał, że wprowadzona składka nie obciąży dodatkowo kieszeni Polaków, ponieważ całą będzie można odliczyć od podatku. Nie mógł oczywiście zagwarantować, że z tej obietnicy wywiązywać się będą także kolejne ekipy rządzące. Mimo to przez długi czas tak właśnie było. Można przyjąć, że obowiązywała w tym zakresie niepisana umowa. Z drobnym wyjątkiem – o którym dalej – taki stan rzeczy trwał aż do czasu, gdy stery kraju przejął kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego PiS i namaszczony przez niego rząd Mateusza Morawieckiego, który sfinansował swoją pseudoreformę podatkową w znaczącej mierze oszczędnościami z likwidacji odliczenia składki zdrowotnej od podatku.

Dyskusja wokół kolejnych ewentualnych podwyżek składki zdrowotnej lub innych metod dofinansowania wiecznie potrzebującego środków systemu opieki zdrowotnej wracała co jakiś czas z większą lub mniejszą mocą

To zaś, delikatnie mówiąc, nie było moim zdaniem uczciwym zachowaniem wobec obywateli. Szczególnie że zrobiono to pod hasłem obniżania obciążeń fiskalnych. Tymczasem dla licznej grupy Polaków stało się coś wręcz odwrotnego. Aby się o tym przekonać, prześledźmy dwie rzeczy. Po pierwsze, przypomnijmy sobie historię zmian w systemie finansowania opieki zdrowotnej w Polsce po 1989 roku. Po drugie, spójrzmy na to, jak kształtowało się w tym okresie nominalne obciążenie PIT i składką zdrowotną (zsumowanymi) osób opodatkowanych według skali podatkowej. Dla odmiany skupmy się przy tym na tych wszystkich, którzy przedsiębiorcami nie są. Tym ostatnim należy się bowiem oddzielna analiza.

Składka zdrowotna miała być neutralna dla kieszeni obywateli

Tuż po 1989 roku opieka zdrowotna była finansowana bezpośrednio z budżetu państwa. Było to logiczne, ponieważ nie istniał jeszcze system podatkowy w takim kształcie, w jakim znamy go obecnie. Obowiązywał system odziedziczony po PRL. Co prawda podatki teoretycznie funkcjonowały, ale z punktu widzenia obywateli były one absolutnie przeźroczyste i mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że pobierany jest np. podatek od wynagrodzeń. Wszystkie zebrane przez państwo środki wpadały do jednego worka, z którego finansowano wszystko, co niezbędne, w bardziej lub mniej umiejętny sposób.

Zmiana nastąpiła dopiero 1 stycznia 1992 roku, kiedy to weszła w życie uchwalona pół roku wcześniej ustawa o PIT – w okresie rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego jako premiera oraz Leszka Balcerowicza jako ministra finansów. Od tego momentu Polacy zaczęli odczuwać ciężar podatków, z których utrzymywane jest państwo. Opieka zdrowotna nadal finansowana była jednak bezpośrednio z budżetu. 

Kolejna ważna zmiana nastąpiła dopiero siedem lat później wraz z wprowadzeniem składki na ubezpieczenie zdrowotne ustawą z 6 lutego 1997 roku, która weszła w życie po dość długim vacatio legis, bo dopiero 1 stycznia 1999 roku. Za wprowadzenie reformy odpowiadał rząd Jerzego Buzka. Warto jednak zauważyć, że w momencie uchwalania ustawy (6 lutego 1997 roku) władzę sprawowała jeszcze koalicja SLD i PSL, z premierem Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele. Ustawa została jednak dość mocno znowelizowana w 1998 roku już przez rząd AWS–UW pod kierownictwem premiera Buzka.

I tu kluczowa, moim zdaniem, informacja. W momencie wprowadzania składki zdrowotnej, wynoszącej początkowo 7,5 proc. podstawy jej wymiaru (co do zasady, i w przypadku zdecydowanej większości obywateli, podstawą było wynagrodzenie z umowy o pracę), rząd uspokajał, że Polacy nie poniosą kosztów tej reformy. Osiągnięto to w stosunkowo prosty sposób: to, co trzeba było zapłacić na składkę zdrowotną, podatnicy mogli odliczyć od podatku (PIT). Suma wpłat obywateli na rzecz państwa zatem się nie zmieniała. Tyle że była od tej pory dzielona na PIT i składkę zdrowotną. Dla portfeli obywateli reforma okazała się całkowicie neutralna. 

Jeszcze za czasów rządów Jerzego Buzka nastąpiła pierwsza, nieznaczna podwyżka składki. Od 1 stycznia 2001 roku składka zdrowotna wzrosła z 7,5 proc. do 7,75 proc. podstawy jej wymiaru. Równocześnie w takim samym stopniu wzrosło też odliczenie od podatku. Można zatem powiedzieć, że obywatele nadal nie ponosili rzeczywistego ciężaru składki zdrowotnej. Zapewnienia o neutralności reformy były nadal aktualne.

Pierwsze małe oszustwo: składka w górę, a odliczenie nie

Wszystko uległo zmianie za rządów lewicy. W październiku 2001 roku władzę przejęła koalicja złożona z SLD, PSL i UP, z premierem Leszkiem Millerem na czele (jego kadencja trwała do maja 2004 roku). W tym czasie przeprowadzono kolejną reformę ubezpieczenia zdrowotnego, która zastąpiła funkcjonujące wcześniej kasy chorych Narodowym Funduszem Zdrowia (NFZ). Ważna zmiana dotyczyła również składki zdrowotnej.

W wyniku reformy od 1 stycznia 2003 roku składka zdrowotna wzrosła po raz drugi od momentu jej wprowadzenia – tym razem z 7,75 proc. do 8 proc. Równocześnie po raz pierwszy odliczana od podatku kwota nie zwiększyła się proporcjonalnie do wzrostu składki. Limit odliczenia pozostał niezmieniony, co sprawiło, że obywatele po raz pierwszy musieli wyłożyć dodatkowe pieniądze na składkę zdrowotną. Różnica między tym, co trzeba zapłacić, a tym, co można odliczyć, wynosiła dokładnie 0,25 proc. podstawy. Sytuacja przedstawiała się tak, że od każdych zarobionych 100 zł należało zapłacić 8 zł składki zdrowotnej. Ponieważ jednak można było odliczyć od PIT nadal 7,75 zł, faktyczny ciężar składki wynosił 25 gr na każde zarobione 100 zł. 

W efekcie likwidacji ulgi pracownicy na etatach od 1 stycznia 2022 roku nie mają już możliwości odliczenia nawet niewielkiej części płaconej składki zdrowotnej. Cały ciężar jej zapłaty został przerzucony na obywateli

Jednak na tym nie koniec. Od 2003 roku Polska znalazła się na drodze do wprowadzenia składki na poziomie 9 proc. W kolejnych latach jej stawka wzrastała kolejno: w 2004 roku do 8,25 proc., w 2005 roku do 8,5 proc., w 2006 roku do 8,75 proc. i wreszcie w 2007 roku do 9 proc. Przez cały ten czas wysokość odliczenia się nie zmieniała, co oznaczało, że jeśli w 2003 roku od każdych 100 zł podatnik ponosił rzeczywisty ciężar składki w wysokości 25 gr, to w 2007 roku było to już 1,5 zł. Chociaż kwota ta nadal wydawała się niewielka, już samo to stanowiło złamanie pierwotnych zapewnień, że składka zdrowotna nie spowoduje wzrostu obciążeń podatkowych. Od stycznia 2003 roku te zapewnienia stały się po raz pierwszy nieprawdziwe. Można jednak powiedzieć, że nie było też dramatu. Większość składki można przecież było nadal odliczać. 

Po 2007 roku nastąpił względny spokój. Dyskusja wokół kolejnych ewentualnych podwyżek składki zdrowotnej lub innych metod dofinansowania wiecznie potrzebującego środków systemu opieki zdrowotnej wracała co jakiś czas z większą lub mniejszą mocą. Nie zmienia to jednak faktu, że od 2007 roku stawka składki zdrowotnej, co do zasady, pozostaje niezmieniona i dla pracowników najemnych wynosi wspomniane 9 proc.

Polski Ład, czyli „nie moja obietnica, nie mój problem”

Dopiero całkiem niedawno, w okresie rządów PiS kierowanego przez Jarosława Kaczyńskiego i drugiego gabinetu premiera Mateusza Morawieckiego, pojawiła się koncepcja reformy podatkowej, nazwanej szumnie Polskim Ładem, która zupełnie zmieniła zasady gry.

Abstrahując od tego, że reforma ta, wbrew swojej nazwie, narobiła więcej bałaganu niż porządku. Miała ona to do siebie, że obniżała podatki najmniej zarabiającym (poprzez obniżenie stawki PIT, podniesienie progu podatkowego oraz wprowadzenie wysokiej kwoty wolnej od podatku i kolejnej porcji ulg dla wybranych podatników) kosztem właśnie likwidacji odliczenia od podatku składki zdrowotnej. Od razu musimy sobie jasno i szczerze powiedzieć: obniżenie PIT dokonane w ramach Polskiego Ładu niemal w całości sfinansowane zostało oszczędnościami z likwidacji tego odliczenia. O tym jednak za chwilę.

Czytaj więcej

Polski Ład a składka zdrowotna – zasady rozliczania

W efekcie likwidacji ulgi pracownicy na etatach od 1 stycznia 2022 roku nie mają już możliwości odliczenia nawet niewielkiej części płaconej składki zdrowotnej. Cały ciężar jej zapłaty został przerzucony na obywateli. Ostatecznie zerwano więc z niepisaną umową o neutralności składki zdrowotnej dla podatników. O ile bowiem wcześniej lewica zrobiła w tej zasadzie jedynie niewielki wyłom, to teraz cała konstrukcja po cichu została rozmontowana. W ten sposób wszyscy zostaliśmy sprytnie oszukani – i przedsiębiorcy, i nieprzedsiębiorcy. Co prawda w ramach łatania Polskiego Ładu przedsiębiorcom opodatkowanym ryczałtem lub liniowym PIT pozwolono ponownie odliczyć zapłacone składki zdrowotne, jednak już nie od podatku, a od dochodu (przychodu). Tym samym nowe odliczenie stało się jedynie cieniem tego, co obowiązywało przed reformami. 

Najważniejsze w tym miejscu jest zrozumienie tego, że grono pokrzywdzonych zmianą jest znacznie szersze niż tylko mali przedsiębiorcy.

Lewicowa era wysokich podatków i rosnącej składki zdrowotnej

Po tej niemałej dawce historii spójrzmy teraz na to, jak wyglądała suma obciążeń podatkowo-składkowych, liczona jako suma PIT i składki zdrowotnej, w części nieodliczanej od podatku. W momencie wprowadzenia składki zdrowotnej obowiązywała trzystopniowa skala podatkowa ze stawkami 20 proc., 30 proc. i 40 proc. oraz składka zdrowotna wynosząca 7,5 proc. Składka w całości odliczana była od podatku. Płacąc PIT i składkę zdrowotną, oddawaliśmy zatem 20 proc. dochodu (20 zł z każdych zarobionych 100 zł) przy najniższych i 40 proc. (40 zł z każdych zarobionych 100 zł) przy najwyższych dochodach.

W tym miejscu od razu małe zastrzeżenie. To wyliczenie ma charakter wyłącznie ilustracyjny i nie uwzględnia całego mechanizmu wyliczania PIT związanego z kwotą wolną od podatku i progami podatkowymi. Nic nie mówi też o rzeczywistych stawkach opodatkowania, które z uwagi na możliwość korzystania z ulg są z reguły niższe niż stawki nominalne, którymi zamierzam się posługiwać. Z punktu widzenia tego, na co chciałbym zwrócić uwagę, nie ma to jednak większego znaczenia. Prosiłbym zatem o wybaczenie mi tego „pójścia na skróty”.

Wprowadzona przez rząd PiS pseudoreforma na pierwszy rzut oka dawała podatnikom całkiem sporo

Jak już wspomniałem, dopiero w 2007 roku składka zdrowotna osiągnęła swoją obecną wysokość, czyli 9 proc. W tym roku obowiązywała nadal skala z trzema stawkami: 19 proc., 30 proc. i 40 proc. Składka zdrowotna to 9 proc., ale 7,75 proc. nadal było odliczane od podatku. Faktyczny koszt składki, obciążający portfele obywateli, wynosił 1,25 proc. dochodu (podstawy wymiaru składki). Płacąc PIT i składkę zdrowotną, oddawaliśmy zatem w pierwszym przedziale skali 20,25 proc. dochodu (20,25 zł z każdych zarobionych 100 zł). Przy płaceniu PIT według stawki najwyższej obciążenie to wynosiło 41,25 proc. (41,25 zł na każde zarobione 100 zł).

Niemal 15 lat względnej stabilności

Kolejna zmiana nastąpiła w 2009 roku. Wówczas stawka PIT w pierwszym przedziale skali spadła z 19 proc. do 18 proc., a trzystopniowa skala PIT została zastąpiona skalą dwustopniową. Najwyższa stawka nie wynosiła już 40 proc., ale 32 proc. Wysokość i zasady odliczania składki zdrowotnej się nie zmieniły . Płacąc PIT i składkę zdrowotną, oddawaliśmy zatem w pierwszym przedziale skali 18,25 proc. dochodu (18,25 zł z każdych zarobionych 100 zł). W drugim przedziale skali obciążenia te wynosiły 33,25 proc. (33,25 zł na każde zarobione 100 zł). Za wprowadzenie tych zmian odpowiadał rządzący wówczas po raz pierwszy premier Donald Tusk (jego kadencja trwała od 16 listopada 2007 roku do 18 listopada 2011 roku) wraz z ministrem finansów, którym był Jacek Rostowski.

W 2020 roku (formalnie 1 października 2019 roku) stawka PIT w pierwszym przedziale skali została obniżona ponownie, tym razem z 18 proc. do 17 proc. Zmian w składce zdrowotnej nie było. Płacąc PIT i składkę zdrowotną, oddawaliśmy zatem w pierwszym przedziale skali podatkowej 18,25 proc. dochodu (18,25 zł z każdych zarobionych 100 zł). Dla podatników płacących PIT według stawki wyższej nic się nie zmieniło. Za te zmiany odpowiadał już pierwszy rząd Mateusza Morawieckiego. Jego kadencja trwała od 11 grudnia 2017 roku do 12 listopada 2019 roku, ale już 15 listopada 2019 roku powstał drugi rząd pod kierownictwem Morawieckiego, który utrzymał władzę do 27 listopada 2023 roku. W okresie wprowadzania zmiany ministrem finansów był Tadeusz Kościński.

Reformy Mateusza Morawieckiego, czyli jak obniżyć podatki i prawie na tym nie stracić

Najważniejsza zmiana związana ze składką zdrowotną nastąpiła 1 stycznia 2022 roku. Odpowiada za nią tandem w składzie premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Tadeusz Kościński, przy czym sporą rolę odegrał też Artur Soboń, który łatał Polski Ład po tym, jak spowodował on absolutny chaos w rozliczeniach. Wbrew temu, na czym skupia się większość publicystów i ekspertów, ta reforma nie dotyczyła tylko zmiany zasad oskładkowania przedsiębiorców. Była to pomocnicza akcja mająca na celu sfinansowanie pseudoreformy nazywanej najpierw „Nowym”, a następnie „Polskim” Ładem. Było to tym łatwiejsze, że można było dokonać takiej zmiany pod hasłem wprowadzania „sprawiedliwych obciążeń” podatkowo-składkowych.

Najważniejsza zmiana wprowadzona przez rząd Mateusza Morawieckiego w obszarze składki zdrowotnej była związana z likwidacją możliwości odliczania jej od podatku. Ta decyzja zrywała z jednym z kluczowych założeń, które politycy przedstawili Polakom w momencie wprowadzania reformy sposobu finansowania służby zdrowia: założeniem, że reforma będzie dla nich finansowo neutralna. Premier Morawiecki, o ile w ogóle zwracał uwagę na argumentację przedstawianą społeczeństwu w momencie wprowadzania składki zdrowotnej (a raczej: o ile w ogóle o niej wiedział), założył, że nikt już o tym nie będzie pamiętał. Jak widać po przebiegu debaty publicznej, w dużej mierze miał rację.

Wprowadzona przez rząd PiS pseudoreforma na pierwszy rzut oka dawała podatnikom całkiem sporo. Podnosiła tzw. kwotę wolną od podatku do 30 tys. zł rocznie, obniżała stawkę PIT w pierwszym przedziale skali z 17 proc. do 12 proc., podnosiła próg dochodowy, powyżej którego płaci się wyższy PIT, wprowadzała nowe ulgi i zwolnienia. Wydawać by się mogło, że lepiej być nie może, a koszty dla budżetu będą nie do udźwignięcia.

Rząd przekonywał, że skutkiem reformy będą dziesiątki miliardów złotych, które pozostaną w kieszeniach podatników. Tymczasem koszt ten, biorąc pod uwagę skalę obniżek, okazał się stosunkowo niewielki, a bardziej od budżetu państwa ucierpiały samorządy. Nie dało się też zaobserwować jakiegoś szczególnie rażącego spadku wpływów z PIT. To, co na reformie zyskała część podatników, do budżetu wpłacili najzwyczajniej ci, którzy na zmianach stracili. Czyli równie mityczna, jak jej mityczne dobre zarobki, klasa średnia. 

Jak to możliwe? Patent rządu Morawieckiego był prosty. Polacy w 2021 roku obniżyli swój podatek o niemal 75 mld zł tylko dlatego, że odliczali składkę zdrowotną. W rozliczeniu za 2022 rok kwota tego odliczenia spadła do zera. Można zatem spokojnie przyjąć, że prosta likwidacja odliczenia składki zdrowotnej pozwoliła rządowi zatrzymać w budżecie około 75 mld zł. Dla porównania: początkowo koszt Polskiego Ładu rząd Morawieckiego oceniał na 72 mld zł rocznie. Później szacowano, że rzeczywisty koszt reform w 2022 roku wyniesie nieco ponad 11 mld zł.

Tak czy inaczej, rząd zyskał dodatkowe 75 mld zł. Jednak nie był egoistyczny i nie zatrzymał tych oszczędności dla siebie. Zaoszczędzone dzięki zniesieniu odliczenia składki zdrowotnej od podatku dziesiątki miliardów złotych oddał podatnikom poprzez wprowadzone w ramach Polskiego Ładu obniżki podatków. Tym sposobem obniżki PIT rząd Morawieckiego prawie w całości sfinansował z pieniędzy podatników. Co więcej, szacuje się, że na zmianie sposobu naliczania składki zdrowotnej przez przedsiębiorców do NFZ trafiło dodatkowe 7 mld zł. 

Oczywiście zmiany w składkach uderzyły też po portfelu właśnie przedsiębiorców. Szczególnie jest to widoczne w przypadku tych opodatkowanych liniowym PIT

Zadajmy sobie teraz pytanie, jak te zmiany przekładają się na wcześniej analizowane obciążenie obywateli PIT i składką zdrowotną razem wzięte. Dla osób nadal płacących PIT w pierwszym przedziale skali (wynoszącym teraz 120 tys. zł rocznie) mimo obniżenia stawki PIT obciążenie nominalne wzrosło z 18,25 proc. do 21 proc. (12 proc. PIT plus 9 proc. składki zdrowotnej). Dla zarabiających powyżej 120 tys. zł rocznie wzrost jest jeszcze większy: zamiast 33,25 proc. sprzed reformy teraz jest to 41 proc.

Sprawiedliwość po polsku: zapłać więcej, żebym ja mógł nie płacić wcale

Oczywiście dzięki zmianom wprowadzonym przez Morawieckiego wielu podatników płaci dziś tylko 9 proc. składki zdrowotnej i nie płaci PIT, co jest konsekwencją znaczącego podniesienia tzw. kwoty wolnej od podatku. Dla nich obciążenia zmniejszyły się zatem z 18,25 zł do 9 zł na każde zarobione 100 zł. Nadal jednak, wbrew temu, co się twierdzi, nie są one zerowe. Jednak dla podatników, którzy zarabiają więcej niż 30 tys. zł rocznie, mimo obniżenia stawki PIT z 17 proc. do 12 proc. obciążenie najczęściej wzrosło. Przed pseudoreformami rządu Mateusza Morawieckiego osoba taka płaciła 17,25 zł na każde zarobione 100 zł. Obecnie jest to 21 zł. Trudno zatem mówić, by takie osoby na zmianie zyskały. Są z pewnością nie mniej poszkodowane zmianami jak przedsiębiorcy.

Oczywiście zmiany w składkach uderzyły też po portfelu właśnie przedsiębiorców. Szczególnie jest to widoczne w przypadku tych opodatkowanych liniowym PIT. Do czasów reformy płacili oni nominalnie 19-proc. PIT i zryczałtowaną składkę. Gdyby płacili składkę tak jak inni podatnicy (9 proc.) i odliczali znaczącą jej część od podatku, tak jak można było robić do końca 2021 roku, stawka ta wzrosłaby do 20,25 proc. Tymczasem dziś nominalnie jest to 23,9 proc. (19 proc. PIT plus 4,9 proc. składki zdrowotnej). Zauważmy, że składka ta jest niższa niż dla pracowników: to tylko 4,9 proc. w stosunku do podstawowych 9 proc. Gdyby jednak mieli płacić 9 proc., sumaryczne obciążenie wyniosłoby już 28 proc. Jednak w przypadku przedsiębiorców największy problem polega na tym, że składkę muszą płacić nawet wtedy, gdy ich dochód jest zerowy. Tej swoistej „sprawiedliwości” pracownicy najemni, na szczęście, doświadczać nie muszą. Ale to już temat na zupełnie inne rozważania.

Od kilku tygodni problem składki zdrowotnej znajduje się w centrum uwagi. Co jednak mnie nieco dziwi, cała dyskusja koncentruje się na zupełnie drugorzędnej kwestii: tego, czy wprowadzenie specjalnych reguł dla małych przedsiębiorców – co zaproponował rząd Donalda Tuska – jest sprawiedliwe, czy nie. Zupełnie tak, jakbyśmy mieli dziś sprawiedliwy system składkowo-podatkowy i najważniejszym problemem było to, czy sprawiedliwsze są niższe składki jednoosobowych firm, czy rozbudowany system ulg w PIT, który faworyzuje określone grupy beneficjentów kosztem pozostałych podatników.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?