Kiedy mogło się wydawać, że prymitywny szowinizm kampanii wyborczej osiągnął już swój szczyt, premier wzbił się jeszcze wyżej, apelując o czujność 12 października, kiedy – jak mówił – Komisja Konstytucyjna Parlamentu Europejskiego będzie „głosować za przyjęciem zamian traktatowych”, jakoby prowadzących „de facto do likwidacji państw narodowych”.
Z pewnością wiedział, że to, co mówi, całkowicie mija się z prawdą. Ale – co taktycznie ważniejsze dla PiS – wypowiedź ta dobrze wpisuje się w dążenie do polaryzacji (lub szczucia, jak to określa opozycja) społeczeństwa oraz wykorzystywania niewiedzy i stereotypów elektoratu od dawna skrzętnie pielęgnowanych przez rządowe media.
Surrealistyczna wypowiedź premiera
W taktyce tej nie ma nic odkrywczego. Zawsze jedną z najskuteczniejszych technik populistycznych demagogów było kreowanie wyimaginowanego wroga, aby skonsolidować poparcie dla tych, którzy mają od niego wybawić społeczeństwo. Wrogów prawicowej i lewicowej ekstremy ubiegłego wieku – Żydów, kułaków, intelektualistów – teraz zastąpiono „brukselską biurokracją” i „Berlinem”. Ich eliminacja oczywiście musi prowadzić do wystąpienia z Unii, zaburzenia współpracy z naszym najważniejszym partnerem gospodarczym i w konsekwencji dramatycznego osłabienia kraju, ku uciesze jego prawdziwych wrogów.
Ale nie ma to znaczenia, gdy – jak to swego czasu ujął Mateusz Morawiecki (wówczas kierujący jednym z banków) – „ludzie są tacy głupi, że to działa”.
Na wielu jednak nie działa i ci, którzy wyczuwają wyborczą manipulację, mogą zadać sobie pytanie, czego właściwie dotyczyła surrealistyczna wypowiedź premiera. Ich ciekawość warto zaspokoić.