Wystrzelenie na nasze terytorium pocisku jest poważnym przestępstwem. Jeżeli niezidentyfikowany obiekt wleci na polski obszar, powodując zagrożenie dla zdrowia i życia obywateli, odpowiedzialne za bezpieczeństwo powietrzne służby powinny zawiadomić prokuraturę o incydencie, a ona niezwłocznie wszcząć śledztwo.
Dziś wiemy, że w przypadku rakiety Ch-55 tak się nie stało. Tymczasem wszczęcie śledztwa oznaczałoby zarządzenie poszukiwań dowodu w sprawie, które prowadzone byłyby do skutku.
Czytaj więcej
To niebywałe, że jedna – i to będąca de facto atrapą – stara rosyjska rakieta potrafiła obnażyć słabość polskiego systemu obronności.
Informacje o działaniach wojska i MON w tym temacie są ciągle skąpe, a oświadczenia wzajemnie się wykluczają. Pewne jest, że prokuratury nie zawiadomiono, co może się wiązać z niedopełnieniem obowiązków przez osoby, które były do tego zobligowane.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego służby, wiedząc, że prawdopodobnie jest to rakieta wystrzelona z terytorium wrogiego państwa, zaniechały jej poszukiwania zaledwie po trzech dniach? Dlaczego sprawa została uznana za mało istotną z punktu widzenia bezpieczeństwa, skoro analizowany ruch rakiety wskazywał, że może ona zmierzać w prostej linii do Świnoujścia, gdzie usytuowany jest strategiczny gazoport? Dlaczego wojsko nie wykorzystało większych zasobów, aby zlokalizować obiekt, lecz zaangażowało minimalne środki – jedynie patrol policji? Dlaczego w końcu nie zawiadomiono prokuratury?