W ocenie autorów niniejszej publikacji, zajmujących się od wielu lat akcyzą zarówno naukowo, jak i zawodowo, w dyskusji o tym podatku pomija się jeden z jego kluczowych aspektów. Akcyza to nie tylko narzędzie do skutecznego generowania dochodów budżetowych – to również narzędzie do prowadzenia polityki!
Akcyzy nie da się „prosto" podnieść
Akcyza rodzi powszechny strach, ludzie po prostu się jej boją. Wynika to w pierwszej kolejności z tego, że – inaczej niż VAT – wiąże się ona ze znacznie wyższymi kwotami i to zarówno w przeliczeniu na jednego podatnika jak i na jednostkę towaru. Innymi słowy, mało podmiotów akcyzę płaci (formalnie jest podatnikiem akcyzy), ale jeśli już jakiś znaczący podmiot ten podatek rozlicza, najczęściej wpłaca go do budżetu w milionach lub wręcz miliardach złotych. Akcyzę obsługują tylko wyspecjalizowane, dedykowane temu podatkowi urzędy skarbowe (w całym kraju jest ich zaledwie kilkadziesiąt), niewielu jest również prawników, którzy podatkiem tym zajmują się zawodowo. Jednocześnie gdy budżet w potrzebie wzrok rządzących wędruje właśnie w stronę akcyzy.
W dyskusji takiej należy jednak pamiętać, że akcyza jest o wiele bardziej skomplikowanym podatkiem niż podatek od wartości dodanej. VAT jest podatkiem powszechnym, w miarę jednolitym, obliczanym od wartości, a nie od ilości towaru - co oznacza, że generalnie jest podatkiem „od wszystkiego - według ceny". To oznacza też, że w miarę „łatwo" można by go podnieść (co czyniły już poprzednie rządy, wszak z nostalgią wspominamy na paragonach stawki VAT 22% czy 7%). Tymczasem akcyza to podatek selektywny (nakładany tylko na niektóre rodzaje wyrobów) i bardzo skomplikowany, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. podstawę opodatkowania czyli to „od czego jest obliczany". W przeciwieństwie do podatku od wartości dodanej - akcyzy nie da się „prosto" podnieść np. o 5% lub 10%.
Dlaczego „nie po równo"?
Dla osób nie zajmujących się szerzej akcyzą, może się to wydać dziwne. Mogą zapytać - dlaczego akcyza nie jest prostsza lub wręcz „taka sama" na wszystkie wyroby? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa dla całego systemu akcyzy. Można posłużyć się przykładem samochodów osobowych. Zgodnie z obecnymi przepisami akcyzowymi, stawki akcyzy na samochody osobowe wynoszą (w odniesieniu do ich ceny): 18,6% dla samochodów osobowych o poj. silnika powyżej 2000 cm3; 9,3% dla tzw. miękkich hybryd o poj. silnika pow. 2000 cm3 do 3500 cm3; tylko 1,55% dla hybryd o poj. silnika 2000 cm lub niższej oraz 3,1% dla pozostałych samochodów osobowych.
A dlaczego „nie po równo"? I tutaj dochodzimy do drugiej kluczowej cechy, ale i funkcji akcyzy - otóż jest ona nie tylko źródłem dochodów budżetowych, ale jednocześnie też narzędziem polityki państwa (rządu). To, że samochody o dużych silnikach są opodatkowane wyżej niż auta z małymi silnikami albo to, że hybrydy są opodatkowane niżej niż zwykłe spalinówki to nie jest ani błąd, ani luka prawna - ale wyraz świadomej decyzji państwa. Oczywiście można dyskutować, czy ta świadoma decyzja jest słuszna, czyli można podzielać lub nie argumenty rządu, ale nie można twierdzić, że rząd tak to ukształtował „omyłkowo". W przypadku aut można się domyślać, że wyższe opodatkowanie samochodów o dużych pojemnościach silnika oparte jest na założeniu, że dotyczą one głównie aut sportowych i luksusowych (np. trudno znaleźć Ferrari lub Lamborghini z silnikiem poniżej 3 000 cm3) - w związku z czym ustawodawca założył, że nabywców takich aut po prostu stać na to, aby zapłacić również wyższą akcyzę. Jednocześnie hybrydy (nie wspominając o autach elektrycznych) są przez prawodawcę wspierane, gdyż traktuje je jako bardziej ekologiczne a tym samym jako bardziej pożądane. Innymi słowy, przepisy te mają sprawić, że łatwiej będzie sprzedać auto hybrydowe lub elektryczne niż spalinowe, co wpisuje się w prowadzoną przez państwo politykę rozwoju elektromobilności.