Wyrok można nazwać przełomowym. Po prawie pięciu dekadach zdominowany przez konserwatystów Sąd Najwyższy USA uchylił precedens Roe vs. Wade. Pozwalał on na usunięcie ciąży do chwili, gdy płód zyskiwał zdolność funkcjonowania poza organizmem matki.
Prezydent Joe Biden nazwał piątkowy wyrok „tragicznym błędem”. Triumfował natomiast Donald Trump, gdyż orzeczenie to owoc jego polityki. To on mianował troje konserwatywnych sędziów SN, w tym Amy Barrett, „diabła wcielonego” dla liberałów i potężnego ruchu proaborcyjnego. Realne stały się obawy, że pojawienie się takiej postaci może wiązać się z rewizją wyroków zapadłych w USA 40–50 lat temu.
Czytaj więcej
Tysiące zwolenników prawa do aborcji wyszły na ulice, aby protestować przeciw orzeczeniu Sądu Najwyższego.
Decyzja w sprawie Roe vs. Wade z 1973 r. dała fundament dla liberalizacji aborcji w USA, wywodząc ją z prawa kobiety do prywatności. Aborcję uznano za konstytucyjne prawo Amerykanów, a więc niepodważalne. Wyrok był efektem rewolucji kulturowej, która przetoczyła się przez Stany na przełomie lat 60. Dyskusja na ten temat nigdy nie została jednak zamknięta. Teraz SN uznał, że prawo do aborcji nie wypływa wprost z konstytucji.
Wcześniej przeciwko liberalnemu prawu, które w niektórych stanach przyjęło postać skrajną, jak dopuszczenie aborcji w czasie porodu, wyrósł potężny ruch pro-life. Jego spór z ruchem pro-choice stał się osią debaty światopoglądowej w USA. Podnoszono, że swoboda wyboru jednostki odsuwa w cień zasady moralne i etyczne. A bardzo liberalne prawo aborcyjne brutalizuje relacje między ludźmi.